Fetor trupów unosił się w pomieszczeniu jak zapach, który znała, ale nie pamiętała skąd pochodził. Śmierć towarzyszyła jej od dawna i czasem, gdy w powietrzu śmigały pociski wystrzeliwane z karabinów, lub zbuntowany prom nadciągał wprost w jej szklaną zasłonę, śmierć stawała się niemal namacalna. Przekraczała granicę między światem duchów a teraźniejszością, z każdym kolejnym występkiem stając się coraz prawdziwsza. Któregoś dnia zwalczy więzy, które trzymają je z dala i pochwyci Fel w swoje ramiona bezpowrotnie.
Ale to nie był ten dzień.
Łapiąc oddech i wymuszając na swoim ciału spokój, gdy ogarniał je kaszel, dostrzegła, że mężczyzna zamarł lekko gdy zdradziła mu swoje nazwisko. Jakby znów w jego głowie zachodziły procesy decyzyjne, dzięki którym określał, jaki byłby najlepszy tok postępowania, choć z jej perspektywy byłby oczywisty. W tej kwestii nieznajomy nie przypominał Sentii, która rzuciłaby się w ogień byle tylko wypełnić zadanie ochrony radnej. Dla niego Fel była tylko jednym z trupów, które się poruszyły.
- Daleka droga stąd do przestrzeni rady - zauważył mrukliwie, przyglądając się medi-żelowi, który zasklepił jej rany. Gdy świat wokół skąpany był we krwi, ciężko było dostrzec, czy jej własna została zatamowana, szczególnie, że palące uczucie wciąż rozdzierało jej wnętrze. - Miałaś szczęście - dodał, jak na ironię, bo szczęśliwa z pewnością nie mogła się teraz czuć. Jego podbródek drgnął, wskazując wszystkich wokół niej, którzy tego szczęścia mieli znacznie mniej. - Chociaż pewnie tego nie czujesz.
Wypuścił powietrze z ust, pochylając się w jej stronę wbrew protestom, które mogła względem jego pomysłu mieć. Chwycił ją, przypadkiem lub nie, za zdrową dłoń, drugą rękę wsuwając pod jej ramię i podciągnął ją w górę. Jej ciało przeszył ból, wyraźnie zmuszający ją do powrotu do wygodnej, leżącej pozycji, ale okazał się trwać tylko chwilę. Gdy już usiadła, poczuła się nieco pewniej, choć chłód natychmiast zaatakował jej mokre plecy. Miała więcej siły, niż jej się wydawało.
Zawahał się, sięgając do swojego pasa. Zerknął w jej stronę i zaklął pod nosem, jakby robił coś wbrew sobie, ale gdy kucnął przy niej po raz drugi, w dłoniach trzymał małą fiolkę z koktajlem chemikaliów. Rozpoznała przeciwbólowe na liście, a także końską dawkę kofeiny. Wyglądało to nieco jak stymulanty, które rozdawano żołnierzom Przymierza jak cukierki.
- Weź to, albo nie. Jeśli chcesz tutaj przeżyć, musisz się ruszyć, zanim ktokolwiek chciał świątynię wysadzić w pierwszej kolejności wróci dokończyć robotę - jeśli nie przyjęła podarunku, odłożył przedmiot na ziemi obok niej, samemu prostując się. - Nazywam się Cyrus - dodał, rozglądając się wokół. Sięgnął po karabin na swoim zaczepie magnetycznym, gdy ściany i podłoga zadrżały pod wpływem grzmotu. - Mam nadzieję, że to nie była cała twoja ochrona - dodał ponuro, tykając czubkiem buta w pistolet należący do jednego z jej ochroniarzy.
Póki nie wstała, nie mogła wiedzieć, czy faktycznie wszyscy leżeli obok, czy ktoś miał szansę uciec.