-
Jeżeli to jelita... - wtrąciła się Eva, wiązką latarki oświetlając fragment rur nad ich głowami.
-
Nie chciałabym znaleźć się na końcu tego układu pokarmowego. Czy mogę? - szybko zmieniła temat, zwracając się do Skaxa. Quarianin zaaplikował medi-żel, dr Core przykucnęła i dokładnie zmierzyła go swoim omni-kluczem zbierając odczyt. Wyniki nie wskazywały zagrożenia życia, a infekcje trzymał w ryzach jego zaprawiony w boju układ odpornościowy.
-
Sugeruje jeszcze zażyć antybiotyki. Jedna tabletka teraz, druga za dziesięć godzin - podała mu zapakowane sterylnie leki wyciągnięte z apteczki. Miała zimne w dotyku dłonie. Zebrała się z ziemi, otrzepując z pyłów naprawdę dokładnie.
-
Rozumiem potrzebę ratowania ludzi, których znanym, ale nie możemy przekładać jej bezpieczeństwa nad nasze cele. Zgadzam się, aby zgarnąć dziewczynę po drodze i kategorycznie odradzam samodzielnych prób ratowania kogokolwiek. Chodźmy. Nie traćmy czasu. Może w drodze spróbuj się z nią skontaktować? - Eva nie miała wątpliwości. Cena była wysoka, czas ograniczony. Przylecieli tu po konkretne, trzy persony. Empatię musieli odłożyć na bok, rozumiała naturalne, ludzkie odruchy, zgadzała się jednak w pełni z Crassusem.
Najlepszy ratownik, to żywy ratownik.
Przytrzymała jeszcze na moment Ishę pod ścianą. Sprawdziła kość, dotykając nogę w kilku miejscach. Była sprawna, nieuszkodzona, więzadła związał medi-żel i zapewni im regeneracje w ciągu najbliższych, kilku godzin.
-
Do wesela się zagoi - obiecała dr Core. Spakowała sprawnie instrumentarium, oglądając się na pozostałych. Nie miała problemu z zaakceptowaniem ich decyzji, aby się nie rozdzielać. Choć początkowo chciała zaprotestować, mając na uwadze czas, argument z siłą ognia większej grupy był wystarczająco wymowny, aby Eva odpuściła.
-
Możemy spróbować dojść do nich po trójkącie. Pierwszy cel jest najbliżej, powinniśmy trzymać się... Tej odnogi - obróciła się z lokalizatorem, aby dopasować ścieżkę. Omni-klucze, które skanowały najbliższe otoczenie, nie przebijały się swoim sygnałem na drugą stronę organicznej ściany. Mogli, bardzo po omacku, przewidzieć jak biegnąć będzie droga, paradoksalnie, najlepszym do tego punktem odniesienia były
jelita.
Szli wzdłuż rur pompujących coś w równym odstępie. Cokolwiek nimi nie płynęło, było niesione w głąb statku. Dość obszerny korytarz, pozwalał im iść w dowolnej formacji i niekoniecznie stykać się ze ścianami pokrytymi oddychającymi naroślami. Doktor Core, gdzieś pośrodku, pilnowała lokalizatora. Miękkie podłoże, skutecznie wygłuszało ich kroki.
Z drugiej strony, nie usłyszą zbliżających się Zbieraczy.
Doszli do
ściany. Wielkiej, pulsującej, jakby ktoś łapczywie nabierał powietrza. Lokalizator twierdził, że powinny być tu drzwi, niczego jednak nie widzieli. Wyłącznie organiczną materie. Żadnych kontrolek, panelów dotykowych, wgłębień czy załamań na równej, falującej, organicznej powierzchni.
-
Niczego nie dotykajcie - przypomniała doktor Core. Obeszła ścianę, sprawdzając ją z latarką minimetr po minimetrze. Bez skutku.
-
Musimy obejść tę przeszkodę - nie było dobrego określenia na brak drzwi. Być może, te zrosły się ze ścianą dokładnie tak samo, jak ich wejście na statek. Sposób, w jaki Zbieracze z nich korzystali, pozostawał zagadką, nad którą Eva nie zamierzała się w tym momencie pochylać.
Korytarz rozdzielał się w lewo oraz w prawo.
Podeszli kawałek w lewo. Zwężał się on, aż do przejścia serwisowego. Mieściła się tylko jedna osoba, zmuszeni byliby przejść ten kawałek gęsiego, ryzykując brak osłon oraz drogi ucieczki, aczkolwiek według lokalizatora i kawałka mapy, którą udało się zeskanować omni-kluczem, była to droga, którą zyskują spory skrót w dotarciu do pierwszego celu. Wbiegli na statek Zbieraczy, czy ktokolwiek spodziewał się, że zamiast iść do końca szturmem, będą korzystać z przejść technicznych?
Prawy korytarz prowadził dalej rury. Droga była dłuższa, kiedy Eva zbliżyła się, aby zeskanować kawałek i zorientować się, jak bardzo nadkładać będą drogi, zamarła.
Musieli podejść, aby usłyszeć to, co ona.
-
Ratunku! Na pomoc!
-
Czy ktoś nas słyszy!?
-
Pomocy! Pomocy!
-
Bogowie! Nie chce umierać!
-
Czy ktoś tu jest!?
-
Mamo, tak bardzo się boje!
Ludzki głos pełen rozpaczy, ale nadal i nadziei, dobiegał z oddali. Był przytłumiony, miękkie, organicznej ściany pochłaniały dźwięk. Był tam ktoś. Wciąż żywy. Być może koloniści, może... inni? Słyszeli o koloniach, które wyparowały. Po prostu zniknęły. W jednej chwili byli ludzie, w drugiej żadnej, żywej duszy.
Doktor Core odetchnęła ciężko. Przed nawoływaniami próbujących ratować swoje życie nie sposób było uciec.
Nie słuchać. Stać się głuchym.
-
Nie pomożemy wszystkim.
Wyświetl uwagę Mistrza GryDeadline 6/05 włącznie