Patrzył na twarz obcą i znajomą jednocześnie. Pełną żywych i krzyczących emocji; w przeciwieństwie do niego. Strach mieszał się z ulgą, oddechem, który najwyraźniej od dawna nie mogła zaczerpnąć pełną piersią. Były przebłyski troski, niepewności, braku poczucia siebie czy dyskomfortu. Jakby podobnie do niego, ona również musiała sobie zdawać sprawę, że wiele przyjdzie im uczyć się od nowa.
Inaczej jednak niż
Charles, Ayane wydawała się przekonana, że dadzą radę. Przetrwają to. Nie ma żadnej siły we wszechświecie, która mogłaby jej odebrać męża.
Męża. Świadomość, że był dla kogoś tak ważny, budziła niepokój i uwierała, podobnie jak zaczynające swędzieć rany na rękach.
-
Od siedmiu - poprawiła go, a jej oczy wodziły po sylwetce mężczyzny w większości przykrytej puchową kołdrą, jakby chciała zapamiętać każdy detal. Wyłapać najmniejsze zadrapanie, czy plaster, bądź szwy.
-
Nie pobraliśmy się pierwszego dnia znajomości, choć kiedy mnie zobaczyłeś, powiedziałeś, że będę Twoją żoną. Wzięłam to za żart wynikający z ilości alkoholu, który wtedy w siebie wlewałeś... - kąciki rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. Kiedy mówiła, artykułując dłuższe zdania, przywołując
wspomnienia z ich wspólnego życia, jakaś niewidzialna siła pociągała za wrażliwsze struny, nie mogło być to coś, co absolutnie nie miało miejsca. Co budziło zaprzeczenie, niedowierzanie.
Ciemne oczy Ayane w końcu zatrzymały jego spojrzenie.
-
Nie było żadnych problemów z Twoją dokumentacją medyczną - trąciła palcem skrawek jego szorstkiej skóry, miejsc, które nie oblepiały bandaże i inne opatrunki mogli policzyć na palcach jednej ręki.
Miała długie i smukłe palce. Jasną, mleczną skórę, miękką i zadbaną. Jej dłonie nie były poranione, spracowane, zaokrąglone w kształt migdała paznokcie nosiła pomalowane na soczystą czerwień. Dostrzegł obrączkę na jej serdecznym palcu, a także dwa inne pierścionki z ciemnego metalu.
Jego ostry ton i pełne oskarżeń słowa sprawiły, że Ayane prychnęła, ale szybko też musiała ugryźć się w język. Jakby ktoś wcześniej przygotował ją do tej rozmowy. Być może doktor Jones podobnie, jak jemu, jej również powtarzała, że teraz będzie trudniej. Dopóki nie wróci pamięć, a rekonwalescencja nie skończy się powrotem do pełnej sprawności.
-
Zajmujesz się szpiegostwem korporacyjnym, Char... Charles. Nie znikałeś wcześniej na długie tygodnie bez słowa, nie znaleźli Cię nigdy wcześniej prawie martwego w środku gór... Szanowałam, że nie chcesz przenosić pracy do domu. Że nie możesz mi mówić o wszystkim, powtarzałeś jednak, że to tylko korposzczury. Co oni mogą mi zrobić waga piórową. Jeżeli w coś się wplatałeś, jeżeli on Cię w coś wplatał... - urwała, wypuszczając z płuc powietrze z całym ciężarem, który teraz spoczywał na jej drobnych barkach, gdy stała tak przed mężczyzną, którego niewątpliwie kochała, a który kompletnie nie wiedział, jak się wobec niej zachowywać.
-
Nie boje się Ciebie, tylko o Ciebie. Wyglądasz jak nieudany eksperyment genetyczny, czy gwiazda ostatniego sezonu Botched. Nie chcę Ci sprawić bólu, Charles - dodała łagodniej, walcząc z chęcią wykrzyczenia mu prosto w twarz o wiele, wiele więcej.
@Charles Striker