Czekała. Wysyłając ją do Hearrowa nikt nie powiedział jej, czego tak naprawdę może się spodziewać. Kamowski rzucił coś o utracie pamięci i o tym, że potrzebna jest cierpliwość, nie raczył jednak nie tylko wyjaśnić, czego dokładnie oczekuje od Dagan, ale też nie wytłumaczył, jak mogą przebiegać kontakty z Marshallem. Rebecca nie była więc przygotowana na takie wybuchy i wahania nastrojów, nagłe zrywy i słowotoki. Gdy zaś Dagan brano z zaskoczenia, jej możliwe reakcje sprowadzały się albo do ucieczki, albo do przeczekania.
Teraz, gdy na stole stało żarcie i alkohol, jasnym było że raczej nie miała w planach uciekać.
Czekała więc, pozwalając, by Hearrow wyrzucił z siebie co miał do wyrzucenia. Niczego nie komentowała, spoglądając tylko na mężczyznę z mieszanką podejrzliwości i zaciekawienia - trochę jak zwierzę, które nie wie, czy na gwałtowniejszy ruch ręką powinno się skulić czy może jednak wystawić do głaskania. Pochłaniając kolejne kęsy hamburgera z apetytem, który wyraźnie kontrastował z jej drobną sylwetką, odezwała się dopiero wtedy, gdy postawiono przed nią konkretne pytanie. Na wszystko, co było przed - zachwyty, zapewnienia o gotowości i narzekania na sztab - nic nie powiedziała.
- No kurwa - rzuciła z rozbawieniem na pytanie, które było co najmniej retoryczne. - Zakład? Żeby jeden. W samym teamie Szarańczy słyszałam o co najmniej trzech. - Uśmiechnęła się półgębkiem. Jakby się postarała, mogłaby już teraz na szybko przeliczyć, kto o ile się wzbogaci, a kto zostanie puszczony w skarpetkach. Hazard w czasie służby nie był legalny, ale czy ktoś kiedykolwiek się tym przejmował? Raczej nie. A na pewno nikt nie przejmował się nim teraz.
- Nie jesteś może głównym tematem, ale jednym z takich. - Wzruszyła lekko ramionami. - Nie zdziw się, gdy po powrocie zaczną składać ci zażalenia. Pod względem finansowym dla wielu bardziej opłacalne byłoby, żebyś jednak został wśród wariatów. - Wyszczerzyła zęby w nieco szerszym uśmiechu.
Ocierając buzię serwetkę - konsumpcja hamburgerów jak zwykle sprawiała, że Rebecca usyfiała się sosem niemal po łokcie - upiła solidny łyk piwa i chrząknęła cicho, wygodniej rozpierając się na krzesełku.
- Nie za wiele - przyznała. Rozmowy o służbie, mundurowej codzienności przychodziły jej dużo łatwiej niż jakiekolwiek wysiłki pocieszania czy wymuszonego pomagania. - Praca nad Szarańczą idzie jak krew z nosa, bo ciągle się coś pierdoli, a sztab zaczął ostatnio ciąć finansowanie. Planują za to chyba jakieś wewnętrzne ćwiczenia, żeby nas kopnąć w dupę i rozruszać. Od kilku miesięcy więcej czasu niż w akcji spędzaliśmy w dokach albo na patrolach tak żałosnych, że aż śmiesznych - parsknęła. Wizna nie była może okrętem najnowszym, wciąż jednak była zdatna do pełnej służby. Projekt Szarańczy, który na niej prowadzono był jednak tyleż samo rozwijający, co wiążący ręce - na ten moment działalność okrętu była w dużym stopniu uzależniona od tego, czego wymagały kolejne etapy prac nad eksperymentalnymi platformami bojowymi.