Przez długi czas Konrad był nieprzytomny, oraz nieświadomy tego wszystkiego, co miało później miejsce. Jednak gdy tracił przytomność z powodu połamanych żeber i krwotoków wewnętrznych, oraz gdy ogarnęła go ciemność, to zaczynał widzieć twarze. Trudno jednoznacznie stwierdzić, ile czasu to trwało. Godzinę? Minutę? Ułamek sekundy? Wielogodzinna sesja obrazów, przewijające się przez jego umysł, mogła się zmieścić w czasie, zanim upadł bezwładnie na podłogę.
Przychodziły do niego wszelkie radosne wspomnienia. Uśmiech matki, gdy narysował jej obrazek. Pierwszy raz, jaki przeżył z córką sklepikarza. Widział po kolei wszystkie twarze osób, które spotkał. Obrazy przewijały się co raz to szybciej i szybciej, zlewając się ze sobą w jedno, aż przestały.
Nie było nic. Tylko ciemność. W tej ciemności jednak pojawił się jasny punkcik, który powoli się zbliżał. To było cudowne i jednocześnie przerażające. Czymkolwiek był ten jasny punkt, wydawał się być ciepły i przyjemny, ale jednocześnie zwiastował koniec czegoś. To był punkt, po którego przekroczeniu, nie było powrotu. To było właśnie straszne.
Zanim jednak można było pomyśleć o opcjach i czymkolwiek, to światełko szybko zaczęło się oddalać. Dla samotnej osoby w głębokim mroku, było to przerażające i bolesne. Nie wiedział, dlaczego to się wszystko działo. Był sam i przestraszony.
Kiedy budził się spod wpływu anestetyków, czuł się okropnie. Wszystko go bolało, a zwłaszcza klatka piersiowa. Po śnie jaki miał, zostawało co raz to mniej w jego pamięci, a w pięć minut po przebudzeniu, to kompletnie nie pamiętał, co mu się śniło. Jego uwagę zwracały ukłucia bólu, jakie czuł w opuszkach palców u prawej dłoni. Normalne, czasem się zdarza, gdy krew nie dopływa w jakieś miejsce. Próbował zgiąć i rozprostować palce, ale coś nie wyszło. Najwyraźniej stracił czucie w dłoni. Pomógł sobie drugą ręką, chcąc przywrócić dłoni krążenie, ale coś było dziwnego. Wciąż walcząc z bólem i zmęczeniem, otworzył oczy. Chciał się przekonać, w czym tkwi problem. Sama wiedza o naturze problemu, nie była przyjemna. To nie było możliwe, by brakowało mu palców. Przecież Konrad wciąż je czuł. Powoli nawet zaczynał odczuwać swędzenie w nich.
Powinien odczuwać radość, bo przeżył, ale daleki był od jakiejkolwiek euforii. Lewą dłonią prawie natychmiast zaczął sprawdzać po kolei, czy czegoś jeszcze mu nie brakuje, a gdzie nie mógł dotrzeć ręką, tam próbował ocenić sytuację wzrokiem. Stracił tylko i aż cztery palce. Wykpił się śmierci tanim kosztem.
Jacyś kompletnie nieznani mu ludzie, próbowali go uspokoić i wyjaśnić sytuację, ale on ich nie słuchał. Ich słowa ledwie ocierały się o uwagę inżyniera, do którego docierała cała świadomość tego, że bezpowrotnie utracił część siebie. Ledwie skończył pozbywać się jednego problemu, a tu nagle zjawił się drugi. To było okropne.
Nie miał pojęcia, kiedy w pomieszczeniu medycznym znalazła się reszta znajomych mu osób. Może byli tam cały czas, a może nie. Wiedział tylko, że kiedy padło jego nazwisko, to zareagował i zaczął rozglądać się za kobietą, która je wypowiedziała. Był otumaniony przez leki, doszło do niego. Aż nazbyt dobrze pamiętał ten stan, gdy przebywał w szpitalu psychiatrycznym.
"...lecz okazało się to niemożliwe." Niemożliwe. NIEMOŻLIWE.
Ostatnie słowo, które wypowiedziała Azjatka, którą skądś kojarzył, Strauss odebrał jako obwieszczenie wyroku. Potwierdzenie czegoś, co już wiedział. Praktycznie reszta słów kobiety, nie docierała do niego, bo wciąż przejęty był swoim stanem. Nie miał zielonego pojęcia, co go dalej czekało i tego, co powinien zrobić.
Jak tylko do jego świadomości przedostała się informacja, że Chua-Xi przestała mówić, wstał chwiejnie ze swojego miejsca. Prawą ręką chwycił się za obolałe żebra i w pijackim chodzie wyszedł z pomieszczenia, na korytarz. Zdrowa ręką pomagał sobie utrzymać równowagę, kiedy próbował zajść najdalej jak tylko mógł, od pomieszczenia ze zgromadzonymi. Półtorej metra od centrum medycznego, nie wytrzymał i z niemałym bólem zwymiotował na podłogę.
Ta upokarzająca czynność dołączyła do reszty innych rzeczy, jakie do tej pory mu się przytrafiły. Nie tyle, że zwymiotował, ale nie był w stanie dojść do jakiegoś zlewu, sedesu, czy czegokolwiek, co byłoby z dala od publiczności. Wyobraźnią widział już wyniki sędziów: 2, 1, 3 i 2. Żałosne. Powinien być twardy i to przetrzymać. Powinien się pogodzić ze stratą. Powinien wiele rzeczy, ale chciał tylko płakać. Nie zrobił tego jednak, bo resztkami swojej dumy i woli, powstrzymał się od tego.