Wyświetl wiadomość pozafabularną
Vasir milczała. Utkwiła wzrok ponad ramieniem turianina, w przejściu, w którym stał oraz tunelu za nim. Jedynym jej pragnieniem było by ruszyć dalej. Nie spojrzała na poszkodowaną w tej sytuacji Sidorchuk - upokorzoną i obnażoną. Ludzkiej kobiecie przez jedną sekundę przeszło przez myśl, że może Widmo się odezwie. Asari, kobieta, która nigdy wcześniej nie dała Oldze do zrozumienia, iż ocenia ją poprzez jej rasę. Pozbawiona turiańskiego poczucia honoru czy odpowiedzialności do usłuchania generała.
Lecz asari milczała, uznając, że nie jest to sprawa warta zwłoki i dalszego czekania.
Milczał również Valokarr. Jego twarz nie wyrażała żadnej aprobaty, gdy ludzka kobieta skomentowała jego słowa. Jak gdyby obrazą było dla niego wysłuchiwanie tego, co Sidorchuk ma w ogóle mu do powiedzenia. Jakby nie była godna zwracania się do tego zniszczonego dekadami walk i tortur wraku niegdyś chwalebnego turianina.
Jakby uwłaczało mu, że nie strzelił do niej na samym początku ich krótkiej, i niezbyt przyjemnej znajomości.
-
Nie jesteśmy tym, czym byliśmy kiedyś - odrzekł, lecz w jego głosie próżno było szukać smutku bądź pokory. Wręcz przeciwnie - był on pełen goryczy. Brzmiał ponuro, odbijając się od ścian ciasnej windy i rezonując w ich uszach. -
Odarto nas z naszej dumy i honoru. Wielu poddało się jeszcze zanim zrobiły to ich ciała. U turianina to nie jest częsty widok.
Nie tylko Viyo czy Vallokius rozumieli, co przekazywał im Adiustor. Wola turianina była niczym stal - nie do złamania. Ciężko było wyobrazić sobie nawet najgorszy sort przedstawicieli tej rasy pozbawiony swej dumy i żelaznego charakteru.
-
Szybko zmienisz swoją opinię na temat dostosowywania się, Viyo - zimno odparował skierowane ku niemu słowa porucznika, odwracając się w przejściu tyłem do całej czwórki, gdy tylko Olga przekazała swój karabin Vexariusowi.
Przekroczył próg, a jego kroki niosły się echem w ciszy i ciemności wąskiego tunelu. Światło nie działało bądź było wyłączone - żadna z umieszczonych w ścianach lamp nie rozświetlała przejścia, lecz generałowi nie przeszkadzało to nawet w najmniejszym stopniu. Kroczył on przed siebie po równej, metalowej powierzchni tam, gdzie oni podświetlali sobie podłogę latarkami dla samej pewności, iż nie stracą nieco na godności potykając się i lądując na ziemi.
Przejście było krótkie. Po lewej stronie minęli zamknięte i nieoznakowane drzwi, które przypominały nieco wejście do korytarzy serwisowych. Przed nimi za to, co zauważyli dzięki latarkom, znajdowały się drzwi prowadzące do strefy B.
Jako pierwszy wkroczył do środka Adiustor. Milczał, zajmując miejsce obok drzwi w już pogrążonym w półmroku pomieszczeniu. Co druga lampa działała, dając ciemne, niebieskawe światło.
Ukazało im się prostokątne, spore pomieszczenie, wypełnione niemal w pełni klatkami.
Oczywiście, nie wyglądały one jak klatki dla zwierząt w ziemskich zoo. Były to zabudowane z trzech stron cele. Były ich tutaj dwa rzędy, z korytarzem pomiędzy nimi. Każda ze ścian-wejść do środka celi była oszklona i, jak mogli się domyślić, wykonana ze szkła pancernego.
Było to dość suche, pierwsze wrażenie, które minęło jak tylko postąpili o krok naprzód. Dopiero wtedy dostrzegli w tym ponurym świetle, iż w środku każdej z cel znajduje się leżące na ziemi ciało.
Generał odwrócił się znów w ich stronę, a na jego twarzy dostrzegli maskę zasłaniającą jego drogi oddechowe.
-
Przez wiele lat to był nasz dom - odezwał się, zmodyfikowanym przez aparat oddechowy głosem.
W tym samym czasie systemy w ich pancerzach wykryły wysokie stężenie toksyn w powietrzu i zaleciły nie ściągać z głowy hełmów.
-
Początkowo warunki naszego życia były sprowadzone do warunków życia varrenów na Tuchance. Wiele razy próbowaliśmy powstać, lecz osłabieni i rozbici, nie mieliśmy szans. Gdy dowiedzieliśmy się, iż jesteśmy na dalekiej planecie bez szans na odlot, straciliśmy również nadzieję.
Vasir jako pierwsza ruszyła o krok naprzód. Turianie wraz z Olgą zależną teraz od Vexariusa stali przy generale, czując się zobligowanym do słuchania jego słów i oddawaniu mu należnej uwagi. A przynajmniej pozostali pobratymcy.
-
Niektórzy z nas za przyzwoleniem ludzi wiedli namiastkę godnego życia. W zamian za lepsze porcje żywieniowe i czyściejsze cele, niektóre... przymusowo dobrane pary zajęły się reprodukcją. Byliśmy tu naprawdę wiele lat.
Tela minęła już pierwszą parę cel, omiatając je własną latarką. Pozostali stłamsili w sobie pokusę dostrzeżenia tego, co widziała w tej chwili ona.
Pomógł im w tym strach - obawa o to, co znajdą.
-
Mieliśmy wiele zrywów, lecz dopiero zawalenie się jednego z większych tuneli w okolicach tego kompleksu kilkanaście godzin temu dało nam jakąkolwiek szansę. Odcięło nas od pozostałych stref, a strażników od posiłków z ochrony.
Oldze, jak i pozostałym, natychmiast na myśl przyszło trzęsienie ziemi, którego doświadczyli będąc na powierzchni AZ-99, w pobliżu piramidy. Czyżby to otworzyło turianom drogę do ucieczki?
-
Niektóre instalacje pozostały nietknięte. To jest pierwsze pomieszczenie z tej strefy, które udało im się zagazować. Znajdowały się tu głównie kobiety i dzieci, których nie zdążyliśmy wyzwolić i przenieść do bezpiecznego odcinka.
Jego wibrujący głos wydawał się im martwy, gdy Valokarr, wypowiadając te słowa, postąpił o krok naprzód, rozglądając się. Tym samym wyraźnie dał im znak, by dostrzegli ludzkie dzieło.
Pozwolił im ruszyć naprzód, każdemu własnym tempem. Vasir była już przy końcu, w małej wnęce pomieszczenia pozbawionej cel, poza zasięgiem wzroku Vergulla i Vexariusa. Najbardziej podejrzliwy z całej ich grupki generał zignorował to jednak, co sugerowało, że Tela nie ma tam zbyt wiele szkód do narobienia jako potencjonalny zdrajca.
Jako pierwszy do jednej z cel podszedł kapitan. Oświetlając jej brudne wnętrze, wyglądające jak cela w turiańskim więzieniu, dostrzegł zwinięte w kłębek ciało. Drzwi do środka były otwarte, a martwy, niemal ciężki do rozpoznania turianin leżał na pościeli ubrudzonej niebieskimi plamami.
-
Po wpuszczeniu gazu wysłali tu mały oddział przed nami, by dobił każdego nim zdążymy kogoś uratować. Ci słabsi wymarli na samym początku od trucizny w powietrzu, lecz niektórzy mieliby szansę. - cicho wyjaśnił sprawę krwi Valokarr, samemu ruszając naprzód.
W tym momencie widok leżącego, skulonego ciała, któremu ktoś wbił karabinową kulę w potylicę uderzył Vergulla trzy razy bardziej. Krew wrzała w jego żyłach, gdy spoglądał na ten sam budulec jego pobratymca, spuszczony z niego jak ze zwierzęcia. Przemożna chęć krzyku, wrzasku bądź warknięcia - jakiegokolwiek, werbalnego sposobu na okazanie swojej wściekłości i żalu ledwo dała się opanować, pozwalając Vallokiusowi na zachowanie swojego stoicyzmu dowódcy.
Do następnej celi, po przeciwnej stronie korytarza, podszedł Viyo. Hamując drżenie dłoni, przemógł się, kierując snop światła padającego z latarki na jej wnętrze.
Mała półka i łóżko, jedyne meble w małym pokoiku, leżały porozrzucane chaotycznie po skąpanej w niebieskiej krwi podłodze. Metalowa półka wywrócona do góry nogami leżała tuż przy szklanej ścianie, na której nieco wyżej znajdowało się kilkanaście rys. Łóżko, rozbite na trzy części - ramę, materac i pościel, również znalazło się w nienaturalnym ustawieniu, jak gdyby ciśnięte z ogromną siłą o ściany, wielokrotnie.
Wzrok turianina natychmiast pomknął w dół, ku źródłu tej brutalnej siły, która z taką walecznością usiłowała zniszczyć ściany tego więzienia. Z węzłem zaciskającym się na jego gardle, Viyo dostrzegł rozłożone na ziemi, drobne, kobiece ciało.
Turianka leżała na boku. Jej martwy wzrok wwiercał się w porucznika, skierowany ku wyjściu tak, jak prawa dłoń, sięgająca ku niemu. Jej lewa dłoń zaciskała się na brzuchu, skąpana we krwi.
Kobieta o tak drobnej budowie nie mogła siłą własnych mięśni podnieść i ciskać tymi meblami. Oczywistym było, iż musiała zrobić to za sprawą biotyki. Viyo oczami wyobraźni widział, jak, czując truciznę sączącą się z wentylacji, usiłuje wydostać się na zewnątrz, by paść w końcu na ziemię. Nie umarła jednak od razu - wytrwała by dostrzec ludzkiego oprawcę, wchodzącego do środka celi i naciskającego na spust, posyłając jej śmiertelną salwę, która przebiła naturalny pancerz jej ciała, wbijając się w miękką tkankę.
Jedno mrugnięcie okiem, a twarz tej drobnej, turiańskiej biotyczki zmieniła się w tak doskonale mu znane lico Maerii. Niechciana mieszanka wściekłości i przerażenia przetoczyła się przez jego głowę, sprawiając, że mimowolnie postąpił o krok do tyłu od tego obrazu.
Pomimo czujnego oka generała, Olga odsunęła się nieco od Vexariusa, chłonąc makabryczne obrazy, które na moment odwróciły jej myśli od poprzedniej wściekłości. Przeniosła swój wzrok na następną celę, widząc mnogość trupów zamieszkujących to pomieszczenie.
Największa postać, turianki, siedziała na ziemi, oparta o nocną szafkę z przestrzeloną głową. Mimika jej twarzy była ukryta dla Sidorchuk, gdyż wtulała ona czoło w policzek dziecka. Mały turianin wydawał się wyglądać dziwnie - nie był gładki i różowy jak ludzkie dzieci. Wciąż był on dzieckiem przytulonym do klatki piersiowej trzymającej go matki, a oboje skąpani byli w niebieskiej posoce.
Wyżej, na łóżku, leżał turianin zwrócony tyłem do szklanych drzwi. W jego plecach znajdowała się dziura, on sam jednak wydawał się być niewzruszony - obejmował coś. Jakąś mniejszą postać, próbując schować ją i ochronić własnym ciałem. Sidorchuk nie dostrzegła jej dokładnie, czując potrzebę natychmiastowego odwrócenia wzroku w obawie o dostrzeżenie kolejnego, turiańskiego dziecka.
Adiustor wyminął ją. Stanął mniej więcej po środku korytarza, pozwalając sobie na chwilę słabości. Zbliżył się do szklanej ściany, za którą, na łóżku, skulone leżało martwe ciało. Patrząc w ten sposób przez dłuższą chwilę, uniósł swoją dłoń i nieśmiało oparł ją o ścianę. Jego głowa była pochylona, sprawiając, iż cień chował wyraz jego twarzy nadzwyczaj skutecznie.
Vallokius idąc w kierunku Vasir, mijał kolejne klatki z leżącymi na ziemi ciałami. Jedno przykuło jego uwagę - tak jak w przypadku celi zaobserwowanej przez Viyo, wnętrze było pozostawione w nieładzie. Dwa łóżka znajdowały się przewrócone po środku celi, połowicznie zasłaniając dwoje dzieci leżących tuż za nimi na ziemi, na warstwie pościeli. Przed samą ramą posłania leżał turiański mężczyzna wraz z kobietą, każde zwrócone było w inną stronę. Mężczyzna wydawał się leżeć z nienaturalnie wygiętymi kończynami tyłem do obserwującego go Vergulla, za to kobieta leżała obok, z wzrokiem utkwionym w łóżku zasłaniającym jej, czego domyślał się kapitan, dzieci.
Poświęcenie w obronie najbliższych. Vallokius wyobraził sobie, jak dwójka rodziców chowa własne dzieci za łóżkami, samym wychodząc naprzeciw drzwi, by ściągnąć na siebie uwagę przeciwników. Widział, jak turianin siada opierając się o wejście do celi, a matka obok, by obserwować sytuację. Te same drzwi później przesunęły leżącą sylwetkę żołnierza po ziemi, pchane przez uzbrojonego, ludzkiego mężczyznę. Podsycany nienawiścią obraz ukazywał mu aroganckiego człowieka z uśmiechem na ustach, dostrzegającego dwójkę silnych i wciąż opierających się truciźnie, dorosłych turian.
Najpierw podszedł do łóżka, w stronę zagazowanych, nieżywych dzieci. Celuje pistoletem w ich małe głowy i trafia, dwoma, celnymi strzałami.
"I tak nie żyły" pociesza zastygłą w cierpieniu i krzyku matkę, która w ostatnim tchnieniu kieruje ku łóżku swoje spojrzenie, wyginając do tyłu głowę.
I choć Vergull wiedział, że ta sytuacja równie dobrze mogła wyglądać zupełnie inaczej, sama świadomość, iż istniała możliwość na taki obrót spraw sprawiała, że śmiała, lecz cienka nić zrozumienia dla zachowania generała wplotła się w jego umysł, nie chcąc opuścić jego głowy.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąDeadline: 22.12, północ.