- Claire Roberts, kierowniczka tego ośrodka – mechanik potwierdził przypuszczenia Vexa –
jeśli kiedyś służyliście w podobnym miejscu to pewnie znacie ten typ; genialny umysł i zdolności interpersonalne na poziomie kostki lodu. Jeśli jakimś cudem uda wam się jej podpaść to możecie od razu się pakować, o czym przekonało się kilku naszych kolegów. Próbowali zdobyć zapasową przepustkę do magazynu – wyjaśnił. Nie ulegało wątpliwości, że w placówce niemal całkowicie uzależnionej od dostaw z zewnątrz próba dobrania się do zgromadzonych w magazynie dóbr była poważnym wykroczeniem. –
Ani się obejrzeliśmy a już siedzieli w „areszcie”; to taka niewielka przybudówka między ogrodzeniem a hangarem, i w mgnieniu oka odlecieli następnym statkiem transportowym. Podobno, - dodał ściszonym głosem –
firma pozwała go za próbę przywłaszczenia jej mienia. A jeśli któreś w was przyleciało własnym statkiem, to zgadnijcie do kogo musicie pukać jeśli będziecie chcieli odlecieć. – dodał mało pocieszająco, szczególnie dla Artei; właścicielki zaparkowanego w hangarze myśliwca. -
Na szczęście nasza ukochana Craire większość czasu spędza w laboratorium, więc nie ma czasu na zajmowanie się błahymi sprawami. Od tego ma siostrę…- spojrzał w stronę właśnie otwierających się drzwi –
O wilku mowa. – stwierdził na widok kobiety, którą Vex mógł rozpoznać jako Johannę Roberts. Uważna osoba na pewno zwróciłaby uwagę na trzymany przez nią data pad, który równie dobrze mógł zawierać listę nowych pracowników jak i ważniejsze dane, stanowiące przedmiot zainteresowania pewnego agenta turiańskiej Hierarchii –
No nic, to my spadamy do zobaczenia później – rzucił w kierunku Artei zanim razem ze swoim towarzyszem wyszli na zewnątrz by zając się swoimi sprawami.
Nowoprzybyła rozejrzała się po pomieszczeniu lustrując wzrokiem zebranych.
- Witam was, nazywam się Johanna Robers. Jestem zarządcą tego ośrodka. – przedstawiła się po czym wskazała kilka stojących blisko siebie kanap.
– Usiądźmy bliżej siebie, żebyśmy wszyscy się słyszeli. – kiedy już wszyscy zajęli miejsca kontynuowała –
Na początek powiem trochę o organizacji pracy; w normalny dzień obowiązują dwie, a w przypadku ochrony trzy, ośmiogodzinne zmiany. Przydziały dla ochroniarzy są ustalane dnia poprzedniego i trafią na wasze omniklucze na dwie godziny przed rozpoczęciem pierwszej zmiany; o szóstej rano czasu standardowego.
Przy rozpoczęciu zmiany skaner biometryczny w waszym miejscu pracy potwierdzi wasze przybycie a po zakończeniu wyjście. Może to wyglądać na lekką paranoję, ale dzięki temu będziemy wiedzieli, że nikt się pod was nie podszył – wyjaśniła mało uspokajająco. –
W trakcie zmiany macie półgodzinną przerwę na posiłek. Po zakończeniu pracy macie czas wolny jednak przypominam o zakazie opuszczania terenu placówki bez zezwolenia. Wiem, że kaniony kuszą, ale to dla waszego bezpieczeństwa. – uśmiechnęła się pocieszająco, zapewne wiedząc z pierwszej ręki jak przygnębiający może być widok pustyni przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Po chwili położyła datapad na stole wyświetlając holograficzny obraz niezbyt przyjemnie wyglądającego stworzenia.
Wyświetl wiadomość pozafabularną
-
Teraz trochę o zagrożeniach; to komar pustynny. Jego ukąszenia nie są śmiertelne, ale bolą jak postrzał i powodują kilkugodzinny paraliż zaatakowanej kończyny. – powiedziała na pewno wywołując radość w sercach pracowników na wieść jakie atrakcje czekają ich na tej spalonej słońcem pustyni.-
Jest szczególnie niebezpieczny dla turian z powodu możliwości wystąpienia reakcji alergicznej, więc jeśli ktokolwiek zostanie ugryziony natychmiast powiadamia o tym kierownika zmiany. W ambulatorium mamy surowicę i środki przeciwbólowe więc poradzimy sobie z tym problemem – obiecała. –
Z przyjemniejszych spraw; w mesie wisi lista, na którą mogą zapisywać się chętni na wyjazd do kanionów. Zabezpieczyliśmy niewielką zatoczkę kilometr z stąd i…
- Przestań pieprzyć paniusiu! – kroganin najwyraźniej miał dość wysłuchiwania standardowego tekstu odprawy i starannego omijania, jego zdaniem, najważniejszych spraw –
Gdzie mój ryncol? I co ma znaczyć to ograniczenie?! – machnął ręką w stronę baru.
- Panie Garsh – odpowiedziała spokojnie, zapewne będąc przyzwyczajoną do podobnych zachowań u pracowników, którzy stracili wwożoną kontrabandę. –
Zaręczam, że pański alkohol jest bezpieczny, ale niestety nie możemy pozwolić na przechowywanie w kwaterze pięciolitrowego pojemnika potencjalnie łatwopalnej substancji. – Johanna nawet nie kłopotała się by wspomnieć o zagrożeniu jakim był olbrzymi kroganin upity ryncolem –
Obawiam się, że pańskie słowo, że nie puści pan z dymem ośrodka niestety nie wystarczy. Czy ktoś jeszcze ma jakieś pytania? – zapytała najwyraźniej niepewna czy może kontynuować odprawę bez obawy iż ktoś znowu jej przerwie.