Arrow wracał do apartamentu, po drodze mijając dziwnie przyglądającego mu się kroganina. A może to dlatego, że to on się na niego bezczelnie gapił? W sumie nie było się czemu dziwić. Marshall przebywał na Cytadeli niespełna cztery dni. Nikogo nie znał, nikt nie znał jego. Sprawy wcale nie ułatwiała mu jego ziemska zaściankowość, a przynajmniej fakt, że nigdy w życiu wcześniej na żywo nie widział żadnego obcego. Oczywiście, gdy przebywał na Ziemi to nie raz gdzieś spotkał się z jakimś wizerunkiem czy hologramem, ale to nie to samo, co oglądać takiego np. hanara na żywo. Starał się nie dawać po sobie tego poznać, jednak zawsze ciekawość brała górę i zwyczajnie gapił się przechodząc koło kogoś, kto człowiekiem nie był.
Arrow wszedł w jeszcze jedno przejście, skręcił w lewo i znalazł się przed drzwiami do swojego apartamentu. Wchodząc do środka przywitało go miauczenie, ale kota nigdzie nie dostrzegł.
-Dobra kocie… - powiedział Arrow ściągając kurtkę i wieszając ją w szafie przy wejściu. - Co tym razem wykombinowałeś?
Odpowiedziało mu miauczenie trochę bardziej rozpaczliwe, niż na pierwszym razem. Gdzie ten cholerny kocur wlazł tym razem? Marshall wszedł do kuchni:
- Kici kici, Rado. – zawołał kota po imieniu i natychmiast usłyszał miauczenie dobiegające gdzieś po swojej lewej. Otworzył pierwsze dwie szafki. Płatki kukurydziane, owsianka, kisiele, galaretki, ale nigdzie kota. Otworzył następną. Przyprawy, cukier, mąka, kasza, makaron, puder, wciąż kota brak.
- Nie, to niemożliwe. – powiedział do siebie, po czym otworzył lodówkę. Natychmiast wyskoczył z niej przerażony i zmarznięty Rado, momentalnie znalazł się na rękach swojego właściciela.
- Aj, ty głupi kocie. Przecież mogłeś tam zamarznąć!– mówiąc to poszedł do łazienki i wyjął z szafki ręcznik owijając w niego dygotającego kociaka. – Nauczyłeś się otwierać lodówkę, co? W szafkach już nic nie było ciekawego?
Kot miauczał jakby wyrażając ubolewanie nad swoim zachowaniem i wciąż dygotał z zimna, ale już mniej. Marshall wszedł do salonu z Rado w ręczniku na rękach i włączył muzykę.
Mieszkanie nie było duże, ale za to bardzo funkcjonalne. Poza łazienką i kuchnią dzieliło się na trzy pokoje: dość sporych rozmiarów salon z kącikiem jadalnianym, sypialnię z dużym, dwuosobowym łóżkiem, które zajmowało prawie całą część tego pomieszczenia i gabinet, do którego Arrow upchnął kilka sprzętów z siłowni. Z tego ostatniego był najbardziej zadowolony, gdyż przyrządy zebrał już wcześniej na Ziemi. Z gabinetu i sypialni można było wyjść na niewielki balkonik, z widokiem na park poniżej.
-No już, już – uspokajał kota, jednocześnie próbując go ogrzać. – Nie mogę z tobą łazić po całej Cytadeli. Musisz się trochę nauczyć zachowywać w domu.
Kot strzepał główką i wyskoczył z ręcznika na podłogę, po czym zamiauczał i popatrzył na Arrowa z wyczekiwaniem.
Marshall przewrócił oczami, po czym wstał, pogłaskał kota i poszedł wrzucić ręcznik do prania, potem wrócił do kuchni, wyjął kocie jedzenie i nasypał Rado do miski. Kot wyraźnie zadowolony z osiągniętego rezultatu łasił się między nogami swojego pana, aż wreszcie dostał miskę i zabrał się do jedzenia.
Arrow pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym wyszedł na balkon, usiadł na krześle, zamknął oczy i napawał się przyjemnym wieczorem.