Wyświetl wiadomość pozafabularną
Vex nie musiał czekać zbyt długo. Jego przeciwnik miał zamiar się objawić krótko po tym, gdy dobył swego oręża. Wychynął zza rogu zdecydowanie, nie musząc dosadniej pokazywać turianinowi, że zamierza skrócić dzielący ich dystans. O ironio, za nim pomknęła
Sonda bojowa Matthewa, na którą jej ofiara nie zwracała żadnej uwagi.
Nie zrobił jednak jednego kroku do przodu, gdy oberwał posłanym przez Viyo
Przeciążeniem. Nagły rozbłysk dał Vexariusowi do myślenia - przeciwnik posiadał tarcze. W domyśle jego pancerz nie był bojowy, musiał więc znaleźć sposób na zamontowanie znaleźnego generatora. Całkiem możliwe, że zapożyczył od któregoś z trupów, a tych mogło być więcej niż tylko czwórka na dole. Nieznajomy napastnik wydał z siebie niemrawy charkot niezadowolenia i, ku możliwym obawom swojego przeciwnika, uruchomił własny omni-klucz.
Nie jednak po to, by znów wygenerować odpowiednie ilości plazmy i ciskać nią po powierzchni ścian. Mężczyzna zniknął, z wolna zatracając swoje kontury i kolor by wtopić się w monotonne otoczenie. Turianin, biegnący ku niemu na spotkanie, natychmiast mógł się zawahać, szukając wzrokiem swojego przeciwnika. Ucieka? Atakuje ponownie? Jakkolwiek obłąkany mógł by nie być, wydawał się trzeźwiej myśleć niż Donne, którą spotkał Konrad poziom niżej. To rodziło obawy.
Obawy, które szybko miały stać się rzeczywistością. Mężczyzna nagle się pojawił, znacznie bliżej, niż chciałby tego wojskowy. Próba zrobienia uniku wydawała się trwać w nieskończoność - jak gdyby nagle zawiśli w czasie i przestrzeni, a w mózgu Viyo wyryte zostały szczegóły, które zaobserwował przez ten, trwający w rzeczywistości ułamek sekundy. Tłuste, pozostawione w nieładzie brąz włosy okalające twarz wykrzywioną w maniakalnym szale. Nieco niżej, na powierzchni napierśnika pancerza, w jaki odziany był napastnik, znajdowała się plakietka oraz logo Movichai Energetics.
Stephen Riffost pojawił się nagle, przygotowany do wymierzenia ciosu trzymaną w dłoni maczetą. Czarna klinga zalśniła na moment, nim, z pełną siłą niespełna czterdziestoletniego, ludzkiego mężczyzny, wbiła się w napierśnik turianina, trafiając między styk ceramicznych płytek. Osłona dzielnie usiłowała zatrzymać pędzącą, możliwą śmierć, lecz materiał poddał się po ułamku sekundy. Ostrze zatopiło się w ciele, pokonując również i naturalną powłokę ochronną turianina, zbyt przepełnionego adrenaliną, by w tym momencie poczuć jakikolwiek ból.
Napastnik przeciągnął maczetą wzdłuż styków, bez problemu pokonując ich przeszkodę i natychmiast odskoczył, uchylając się przed ciosem Vexariusa. Odzyskawszy równowagę, wojskowy znalazł się w odległości dwóch metrów od dyszącego psychopaty. Dopiero zobaczywszy kapiącą na jasną podłogę, ciemnoniebieską krew, spadającą z czarnego ostrza, pierwsze receptory bólu przezwyciężyły adrenalinę, a Viyo poczuł ich desperackie wycie. Świat zawirował w nagłym przypływie słabości, która, mimo wszystko, nie zwaliła na ziemię porucznika. Pieczenie z wolna zmieniało się w rwący ból, a przelewająca się przez uciskające ranę dłonie krew wyraźnie wskazywała na to, że następne starcie ze Stephenem prawdopodobnie przyniesie turianinowi zgubę.
W tym czasie dwóm technikom bez trudu już udało się dokończyć dzieła i ostatecznie przekazać kontrolę nad tymi drzwiami do ich własnych rąk. Panel na śluzie zabłysnął zachęcającym odcieniem zieleni, kusząc
swoim możliwie bezpiecznym wnętrzem w trakcie, gdy w tyle rozgorzała walka. Matthew wiedział jednak, że najlepiej będzie poczekać. Nie spodziewał się jednak reakcji Rocheforda, na którego twarzy widniała czysta panika już od chwili, w której pocisk plazmy uderzył o ścianę korytarza. Tarczansky nie zdążył zareagować - technik z całą swoją drobną siłą naparł na stojącego bliżej, drugiego technika, aktywując przy tym panel na drzwiach i uderzając w nie, zanim zdążyły się otworzyć. Oboje wpadli do środka, przez moment nie widząc, co się dzieje.
Pomieszczenie migało. Spowite w błękitnej poświacie, naznaczone było błyskami. Tak przynajmniej wydało się mężczyźnie zanim jego oczy rozpoznały, co się dzieje wokół niego.
Centrum kontroli było średniej wielkości, kwadratowym pomieszczeniem pełnym ekranów i terminali. Z kilkoma biurkami i paroma stołkami, niegdyś wyglądało dość przeciętnie. Nie teraz jednak.
Wszystkie większe rozmiarami przedmioty leżały poprzewracane. Nieprzytwierdzone, dwa małe stoliki, trzy obrotowe krzesła.
Połowa ekranów była albo nieaktywna, albo wyraźnie uszkodzona. Część spowita była czernią, a ich obrażenia były widoczne - przebite drobniejszymi przedmiotami matryce, fizycznie uszkodzony sprzęt. Jedynym źródłem światła była słaba, jedna działająca z czterech żarówka u sufitu oraz niektóre działające ekrany, jak i te migające.
Oraz błękit. Błękit był wszędzie.
To fenomenalne zjawisko miało w sobie coś z upiorności. Błękitna poświata ogarniała niemal całe wnętrze, a z jej obecnością nadchodziły też skutki. Matthew czuł niestabilności wokół niego, jak gdyby nieznane siły ocierały się o jego ciało, zbyt słabe, by ot tak go podnieść lub przesunąć, lecz wystarczające by uczynić to pozostałym, mniejszym przedmiotom.
Źródło tego biotycznego pola leżało w siedzącej na ziemi kobiecie. Niemalże białowłosa, siedziała skulona z wzrokiem utkwionym w przestrzeń. W jej oczach mieniły się odcienie niebieskiego, a lewitujące w pomieszczeniu przedmioty wydawały się krążyć wokół niej, jakby to ona była centrum. W trakcie sporadycznych momentów większej jasności, Tarczansky dostrzegł plakietkę na jej pracowniczym pancerzu. Kobietą była Annet, jedna z pracownic. A przynajmniej kiedyś nią była.
Choć wydawało się, że patrzy w ich kierunku, zachowywała się tak, jak gdyby mężczyzn tu nie było. Z jej ust dobiegał cichy lament, mrożący krew w żyłach technikowi, lecz jakże komponujący się z jękami metalu Raitaro, uginającej się przed ciężarem oceanu.
Rocheford zareagował od razu. Przerażony do tego stopnia, że z jego ust nie wydostało się nic poza żałosnym jękiem, chwycił za kolbę Predatora i skierował broń w stronę kobiety, trzymając ją w obu dłoniach. Ramię trzęsło mu się do tego stopnia, że Tarczansky wątpił, by Daniel był w stanie w pełni świadomie trafić kobietę, lecz na razie nie próbował. Nie musiał zresztą, wywołał bowiem reakcję. Centrum kontroli wypełnił wrzask, odbijając się echem od metalowych ścian. Tak upiorny, że jeszcze długo po tym będzie nawiedzał Tarczansky'ego w koszmarach. Na twarzy kobiety, jak gdyby nieco bardziej świadomej otoczenia niż przed momentem, wymalował się grymas wściekłości. Wpatrywała się jednak prosto w Daniela, jak gdyby nie zauważając wciąż Matthewa.
W reakcji na jej stan, również pojawiły się fluktuacje biotycznego pola działającego wokół niej. Lewitujące przedmioty zatrzęsły się, jak gdyby na moment straciła skupienie i miały zaraz spaść, zaraz jednak powróciły do swojego pierwotnego toru.
Bleys i Konrad na piętrze pierwszym nie dostrzegli żywej duszy. Wcześniejsze sprawdzenie zabezpieczeń szafki dało Konradowi daty z logów ostatnich edycji. Najstarsza sięgała rok, trzy miesiące i dwanaście dni wstecz, kolejna cztery miesiące i dwa dni. Ostatnia nastąpiła trzynaście dni temu.
Po zajęciu pozycji, obecny dowódca drużyny miał dobre pole do popisu, gdyby ktokolwiek zauważył zmierzającego ku włazowi Konrada i zapragnął udać się za nim w pogoń. Nic takiego się jednak nie stało. Bieg okazał się mimo wszystko dobrym zaoszczędzeniem czasu, zważywszy na to, co działo się wyżej. Mijał kolejne śluzy, kolejne lampki awaryjne rozświetlające mrok stacji. Słyszał protesty stacji przed utrzymywaniem swych obecnych lokatorów przy życiu. Czuł w żyłach adrenalinę, napędzającą go do coraz szybszego biegu, by wreszcie pokonać tę odległość, mieć to z głowy.
Dotarcie do rozdzielenia się korytarza na dwie odnogi musiało skończyć się spojrzeniem w tę po lewej i upewnieniem, że nie odwróci się od tyłem od kogoś stojącego z bronią. Wyobraźnia w tym stresującym środowisku działała jak szalona, jakkolwiek mocno nie chciałby jej stłumić. Jego oczom ukazała się Donne - stojąca na środku, w niemal zupełnej ciemności, w nienaturalnie wykrzywionej pozycji. Z jej przedramienia lała się krew, płynęła wzdłuż klingi trzymanej w tej samej ręce maczety, by z wolna kapać na ziemię. Na jej twarzy dostrzegł maniakalny wyraz, zastygnięty tak, jak gdyby oglądał zrobione jej w pewnym momencie zdjęcie. Tyle, że zdjęcia nigdy nie były tak naturalnie przerażające.
Wizja zniknęła ułamek sekundy później, lecz wystarczyło to, by utrwaliła się w mózgu Straussa i nękała go przez całą drogę drabiną do góry. Pomieszczenie, w którym się znalazł, choć zamknięte, nie przyciągnęło jego uwagi udekorowaniem bądź wyposażeniem. Nie było tu również nikogo.
Drzwi okazały się zabezpieczone, lecz złamanie szyfru było równie proste, co przy szafce w windzie. Najwyraźniej ktoś, kto zablokował centrum kontroli i większość pozostałych drzwi, nie dbał o zabezpieczenia przy drabinach. Konradowi nasunęło się przypuszczenie, śmiałe, lecz irracjonalne zarazem - może to nie przed nimi zostały one zablokowane?
Wybiegnięcie na korytarz dało mu zatrważający widok. Stojący do niego tyłem mężczyzna nieco przysłaniał jak gdyby bardziej skulonego w sobie Vexariusa, z którego pokaźnej rany na klatce piersiowej sączyła się krew. Ciemno niebieski płyn plamił podłogę również pod trzymaną w jednej ręce maczetą napastnika, co wyraźnie dało do zrozumienia Straussowi o obecnym stanie rzeczy. A nawet jeśli nie, to widok gotującego się do kolejnego ataku nieznajomego, ignorującego próbującą zrobić mu szkodę sondę bojową zawieszoną w powietrzu obok, z pewnością zmuszał do działania.
Wyświetl uwagę administratora