Biotyczka nie czekała, aż Bleys wypowie skierowane do Matthewa słowa. Natychmiast skorzystała po raz kolejny ze
swej zdolności, kumulując biotyczną poświatę przy swej dłoni i uderzając znów, pozbawiając Bleysa całkowicie tarcz. Na szczęście zanim nadeszła kolejna salwa, podstawowy generator tarcz żołnierza znów sprostał zadaniu, dzielnie owlekając człowieka kinetyczną barierą, która pochłonęła następny pocisk.
Zdeterminowany do ataku, a jednocześnie chcąc grać na zwłokę, Bleys odpalił swój strzał wstrząsowy, którego pocisk uszkodził w pewnym stopniu już nadszarpnięte tarcze kobiety. Liamson jednak zdecydowała się wykorzystać dany jej czas na zregenerowanie własnych osłon w ciągu tych kilku sekund, gdy Belford nie mógł zrobić nic, ryzykując. Strzał nie ogłuszył jej, odbity jak nic nieznaczący pocisk. Mężczyzna mógł tylko wierzyć logice, że zrobił kobiecie cokolwiek.
Z nowo zregenerowanymi osłonami, Annet znów wyciągnęła rękę w kierunku mężczyzny. Z jej oczu ziała błękitna poświata, a oczy lekko falowały w wyniku lokalnych zaburzeń grawitacji wokół kobiety, skupiającej znów biotyczne pole, by sformować z niego pocisk.
W tym czasie jednak praca Matthewa była gotowa. Drzwi oblała zielona poświata, zwiastująca możliwość otworzenia się na wnętrze, będące pułapką dla Belforda. Natychmiast skorzystali z tej opcji. Do środka jako pierwsza pomknęła przywołana przez technika sonda bojowa, którą wyminęło posłane przez Vexa przeciążenie. Wszystko potoczyło się lawinowo - oddana przez Vexa seria z karabinu całkowicie wykończyła tarcze Annet, a posłane w następnej chwili spalenie objęło jej pancerz ogniem, wywołując wrzask rzucającej się na drugi koniec pomieszczenia kobiety.
W tej samej jednak chwili, drzwi przed stojącym w korytarzu Konradem otworzyły się. Zobaczył niewielkie, rozmiarów centrum kontroli stacji pomieszczenie, zapchane panelami i monitorami, przedstawiającymi przeróżne pomiary. Z pewnością było tu bardziej kolorowo, światło w pełni działało. Przy pulpicie stał mężczyzna, który, słysząc otwieranie się drzwi, natychmiast się odwrócił. W pancerzu pracownika stacji Raitaro, również nie miał na głowie hełmu, jak i reszta. Czarne, tłuste włosy, niegdyś widocznie, starannie przycinane, teraz lekko opadały mu na czoło, okalając twardo wyciosaną twarz o ostrych rysach W jego oczach Strauss dostrzegł wściekłość.
Nie wydawał się przyjaźnie nastawiony - darując sobie sięgnięcie po leżącą na stole broń, aktywował dwie bransolety na obu dłoniach. W jego dłoniach zmaterializowało się coś, czego Konrad dotychczas jeszcze nie widział - długie, pomarańczowe bicze o smukłej sylwetce ze świstem przecięły powietrze, rozświetlając przestrzeń wokół siebie pomarańczowym blaskiem.
Posłane ku niemu przeciążenie uderzyło w kinetyczne bariery przeciwnika, zminimalizowane również przez jego biotyczną barierę, o której świadczyła lekka, niebieska poświata okalająca całe jego ciało. Mężczyzna zareagował od razu - zamachnął się, pozwalając, by z całą jego mocą energetyczne bicze uderzyły o podłogę niedaleko Konrada. Choć nie bezpośrednio trafiony, Strauss poznał całą moc fali uderzeniowej, jaka nadeszła tuż po uderzeniu.
Niszczycielska siła zwaliła go z nóg, natychmiast pozbawiając stu procent tarcz i boleśnie miażdżąc żebra w chwili, w której przyszpiliła go do ściany. Z ust porucznika trysnęła strużka krwi. Poprzednie, zadane maczetą rany natychmiast się otworzyły ponownie, a jedno ze zmiażdżonych żeber przebiło mięśnie i skórę klatki piersiowej mężczyzny. Ból na moment pozbawił go tchu. Zlał się w jedną całość, nie pozwalając zidentyfikować, które partie ciała odpowiedzialne są za dane rodzaje tego rozrywającego uczucia.
Przeciwnik jednak nie pozwolił mu osunąć się na ziemię. Natychmiast ten sam bicz owinął się wokół jego ciała, nagłym szarpnięciem pozbawiając gruntu pod stopami i przyciągając do użytkownika.
Plakietka na jego pancerzu mówiła wyraźnie - Johne Cleray.
W oczach Cleraya Konrad dostrzegł te same iskierki szaleństwa.
-
Zastanawiałem się, kiedy spróbujecie się tu dostać - wycedził, plując przy tym, jak gdyby z ust toczyła mu się piana. W jego słowach zawarta była pogarda, ale też, co było bardziej przerażające, większa świadomość otoczenia niż u reszty pracowników stacji Raitaro. -
Myślałeś, że cokolwiek zmienisz?
Bicz odwinął się z ciała Straussa w chwili, w której Cleray podniósł nogę i kopniakiem odsunął od siebie porucznika. Mężczyzna zatoczył się do tyłu, z wolna tracąc przytomność z bólu, by chwilę później upaść na ziemię w progu pomieszczenia, w otwartych drzwiach. Sekundę później osunął się w błogi niebyt, świadom tego, że następne uderzenie może być dla niego ostatnim.
Johne zacmokał, sięgając po broń, którą wcześniej trzymał odłożoną. M-96 Motyka znalazła się w jego dłoni, a lufa karabinu wycelowana została w leżącego na ziemi Konrada.
-
Nie radzę - rzekł natychmiast, przez otwarte drzwi możliwie widząc zamieszanie i resztę przeciwników, tym samym ustrzegając ich przed atakowaniem od razu.
Wyświetl uwagę administratora