Raport Irii dotarł do Belforda w momencie, w którym ślizy prowadzące na pokład
Alaski rozsuwały się z sykiem, umożliwiając opuszczenie promu. O samym Apeland Industries nie było niemal nic, a już zupełnie nic w jakikolwiek sposób intrygującego czy nietypowego. Firma jakich wiele, zajmująca się głównie dystrybucją markowych implantów, a w niewielkim stopniu także produkcją własnych prototypów. Nie było żadnych wzmianek o skandalach, przekrętach, ani też o tym, by instytucja napotkała już problemy podobne do aktualnych - przynajmniej nie w skali wyróżniającej ją od innych organizacji. Krótkie, nic nieznaczące spięcia celne, daleki kontakt z piratami - rzeczy standardowe, przydarzające się każdemu, kto decyduje się na handel czymś cennym. Z tej perspektywy wychodziło na to, że
Alaska była ofiarą przypadkową - czy raczej, wybraną świadomie, ale niekoniecznie ze względu na jakieś szczególne znaczenie samego Apeland Industries. Do powiedzenia miał coś zapewne przewożony towar, ale nie to, że piraci mieli z firmą jakiś wcześniejszy, znaczący kontakt.
Podobnie bez zmian i niespodzianek prezentowała się kwestia sygnatur cieplnych. Monitorowane przez Durate, nie zmieniły swego położenia ani w pierwszej, ani w ciągu kolejnych chwil, co sugerowało, że ranni mogli być nieprzytomni - lub po prostu zrezygnowani podobnie do pierwszej napotkanej kobiety.
Ta zaś fizycznie wyglądała zdecydowanie lepiej, niż początkowo można było zakładać. Pomimo tego, że z pewnością nie można jej było uznać za zdrową, prezentowała się nie najgorzej. Jeśli tylko przymknąć oko na wyraźnie przygaszone - by nie powiedzieć, że zupełnie
zgaszone - spojrzenie, uzyskiwało się obraz ofiary, ale ofiary rokującej całkiem nieźle. Jeśli z czymś naprawdę było nie w porządku, to raczej ze stanem ducha dziewczyny, na który nie mógł pomóc zaaplikowany przez Belforda medi-żel - na samo pytanie o potrzebną pomoc kobieta wzruszyła tylko ramionami i stwierdziła zdawkowo, że
pewnie tak, niezbyt jednak przywiązując wagę do własnego stanu. Podobnie miała się rzecz z uszkodzeniami pancerza - te były i gdy Bleys łatał je porcją omni-żelu, kobieta nie odmówiła przyjęcia pomocy, ale też nie wykazała szczególnego entuzjazmu czy wdzięczności. Obojętność i rezygnacja, tylko to wyzierało z jej oczu.
Potem jednak dołączyła gorycz, gorycz nieskrywana i aż nadto wyraźna. Na wspomnienie Przymierza kobieta parsknęła tylko cicho i choć ten wyraz nieprzyjemnego rozbawienia wywołał, pomimo działającego medi-żelu, kaskadę bólu, skrzywienie kobiecych warg nie zmieniło swego znaczenia. Ból bólem, ale nad wszystkim dominowało teraz zniesmaczenie.
-
Przymierze nie staje przeciwko Sommer - stwierdziła bez chwili wahania. -
Początkowo to były tylko plotki, ale teraz najwyraźniej się potwierdzają. Mówi się, że ma z nimi, z wojskiem, jakiś układ. Nie wchodzi im w drogę, oni nie wchodzą jej, a że działa dość humanitarnie, przynajmniej w porównaniu do innych piratów... - Wzruszyła lekko ramionami. -
Mniejsze zło. Korsarze zawsze byli i będą. Sommer jest akceptowalna, bo nie krzywdzi bardziej niż musi, za to eliminuje konkurencję. Utrzymanie jej w branży pewnie się opłaca - bezpośrednio tym, którzy ją kryją, jak i, w szerszej perspektywie, także... gospodarce, powiedzmy. - Kobieta prychnęła cicho, jedna z brzmiących w tym nut była jednak inna, nietypowa, jakby... żalu. Nie wrogości, ale smutku. -
Gdybyśmy ich nie sprowokowali, wzięliby towar i zostawili nas w spokoju, tak zwykle robią. Gdybyśmy przystali na ich warunki, nikomu nic by się nie stało, a straty liczyłoby się tylko w sumie kredytów, równowartości zrabowanego ładunku.
Potem milczała przez dłuższą chwilę, ale to nie był koniec. Belford zadał przecież jeszcze jedno, bardzo istotne pytanie i oczekiwał na nie odpowiedzi. Podobne zniecierpliwienie kryło się także w spojrzeniu Firmina, który najwyraźniej nie był tak dobrze rozeznany w sytuacji, jak ranna.
-
Mógł dogadać się z Przymierzem - rzekła więc wreszcie niechętnie, cedząc słowa. -
Wpisać nas na listę chronionych, tych, których nie rusza ani Skylla, ani Charybda. To jakiś... Nie wiem, jak to działa, ale to jakiś element układu między Przymierzem a Sommer. Jest parę jednostek omijanych przez Arianę, bo tak powiedziało wojsko. Parę instytucji, które w ten sposób się zabezpieczyły. Loeffler... - Skrzywiła się po raz kolejny, uciekając spojrzeniem. -
Pieprzony idealista. Sądził, że to zbędne. Nie chciał sięgać po podobnie niegodne praktyki. A teraz nasi ludzie przypłacili to życiem. Moi ludzie oddali życie ten bezsensowny opór. - Kobieta syknęła cicho. Ogień rozbudzonych emocji był aż nadto widoczny w jej płomiennym spojrzeniu. -
Całym światem rządzą układy, mniej lub bardziej etyczne. Niepodporządkowywanie się im czasami kończy się właśnie tak. - Ruchem głowy wskazała w bliżej nieokreślonym kierunku, na pokład
Alaski, w domyśle - na martwych członków załogi.
Dając sobie chwilę na uspokojenie, przetarła twarz skrytą w rękawicy dłonią.
-
Syn - odpowiedziała na pytanie o dowódcę
Alaski. -
Josh Loeffler. Prowadzi tę firmę razem z ojcem, Hermanem, w przeciwieństwie do staruszka nie dał się jednak posadzić za biurkiem. Jest pilotem, oficerem. Jest... Albo był. Próbowałam go wywołać, gdy wszystko się uspokoiło, ale nie mam odzewu. Przez chwilę miałam kontakt z Carlą, jedną z naszych inżynier, więc to pewnie ona jest jedną z tych dwóch żywych. W ładowni. Nie odpowiada jednak od kilku chwil, więc nie wiem, co się z nią teraz dzieje. Ta druga osoba... - Potrząsnęła lekko głową. -
Nie wiem, kto to. Nikt się nie odezwał.
Na propozycję przeniesienia na prom kobieta przystała natomiast zaskakująco szybko. Gdy Scott pomógł jej podnieść się z ziemi, wciąż nie prezentowała sobą ani ulgi, ani tym bardziej zadowolenia, na jej twarzy nie było też większej zaciętości. I gdy w podobnej sytuacji można było oczekiwać, że ranna będzie chciała osobiście ocenić straty i zobaczyć, w jakim stanie jest pozostała dwójka żywych załogantów, kobieta niczego takiego nie zasygnalizowała. Cała jej postawa krzyczała, że czuje się przegraną i nie zamierza bawić się w prezentowane na vidach bohaterstwo.
Tymczasem oddelegowani do pracy ludzie Belforda bez szemrania zajęli się wyznaczonymi zadaniami. Walton udał się na dziób, po krótkiej chwili sygnalizując liczbę ofiar - jedenaście osób z
Alaski, trzech piratów, nikogo żywego - oraz możliwość przedostania się na wyższy pokład. Wprawdzie winda nie działała, podobnie jak dwie w pobliżu Bleysa, pozostawały jednak jeszcze schody, nieuszkodzone i zdatne do użytku tak, jak w pozostałych szybach. Podobnie prezentował się raport zdany przez Bouchera - cztery ciała załogi, dwóch napastników, jeden roztrzaskany mech, trochę uszkodzeń ścian, strzelających iskrami kabli. Żadnych zagrożeń.
To ostatnie mogła potwierdzić także Crimson. Oględziny wind wprawdzie niewiele dały - by je uruchomić, konieczne byłoby przywrócenie w pełni sprawnego zasilania, jeśli nie chciano zmieniać priorytetów energetycznych i załączać dźwigów w zamian za, na przykład, wentylację pokładu - za to już ocena wieżyczki i mecha jak najbardziej. Korzystanie z terminala w ładowni okazało się zbyteczne - wszystkie potrzebne opcje zapewniła stacjonarna platforma bojowa. Zasilając ją częściowo z własnego omni-klucza, Alexis bez problemu dostała się do podglądu sieci pozostałych jednostek obronnych, dość szybko wyciągając jeden prosty wniosek - ktokolwiek zajął się wyłączeniem mechów, zrobił to dobrze. Dwa, które zostały fizycznie, zapewne zaskoczyły piratów, kolejne jednak - skoro wiedziano już o ich obecności - zostały zneutralizowane od środka, wprowadzonym do systemu wirusem. Mały, prosty program zwyczajnie odciął je od protokołów bezpieczeństwa i wymusił przejście w stan uśpienia, co aktualnie skutkowało tym, że na drodze do pozostałych rannych na ekipę Bleysa nie czekały żadne niebezpieczne niespodzianki, przynajmniej nie w postaci sprawnych, zaprogramowanych do obrony pokładu mechów czy wieżyczek.
Rezygnacja z przeglądania skrzyń obecnych w ładowni pozwoliła także poświęcić nieco dłuższą chwilę zniszczonemu robotowi - co, jak się okazało, było decyzją całkiem opłacalną. Samego mecha dałoby się pewnie zreanimować - wymiana niektórych części, posklejanie go na nowo i wyczyszczenie software'u z wgranego przez piratów śmiecia uczyniłyby go zdatnym do użytku - na ten moment wygodniej było go chyba jednak demontować dalej. Poza pojedynczymi komponentami, które - jak stwierdziłby każdy inżynier -
zawsze mogą się przydać, w oczy Lex rzuciło się znalezisko szczególnie ciekawe. Mianowicie, ciężki pistolet, integralna część bojowa mecha, nie był modelem standardowym, ale zmodyfikowanym i zamiast zwykłej, prostej lufy, posiadał jej wzmocniony, ciężki wariant. I jakkolwiek na ten moment modyfikacja ta nie nadawała się do prostego przełożenia do broni dzierżonej przez dłoń ludzką, odrobina manipulacji - takich, jakich Crimson w zaciszu warsztatu
Hekate spokojnie mogłaby dokonać - mogła dostosować element do szerszego użytku. Przymierze było nieźle wyposażone, co? Cóż, zdaje się, że było w tym ziarno prawdy.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąBez dedlajnu, bo jak widać, sama nie jestem w stanie ich ogarnąć w tym momencie. :c
Alexis, znajdujesz modyfikację ciężkich pistoletów - ciężka lufa (IV). Uwzględnię to także w ostatecznym spisie nagród.