Mruknięcie, które wydostało się z gardła Vexa mogło znaczyć wszystko jak i nic. Błądził spojrzeniem po szczytach budynków, myślami obracając się dookoła przyjęcia, jego towarzyszki oraz mężczyzny stojącego razem z nim na balkonie. Bekensteinska elita miała swoje własne niuanse i wewnętrzne sprawy, własne sojusze i wątpliwe przyjaźnie, a wszystko to opierało się na delikatnej równowadze zysków, przetrwania, pragnień i kaprysów. Kiedy któryś z tych elementów stawał się zagrożony lub przeważał inne, misterne koło zaczynało chwiać się w posadach, a jego źródłem należało się szybko zająć, odwołując się do wspólnego dobra ich małej społeczności bogaczy, filantropów i przedsiębiorców. Problematyczny element wypadał z łask lub zostawał zastąpiony innym, a koło mogło obracać się dalej. Zoé należała do tego grona i od początku ich znajomości nie zwątpił w to ani odrobinę, nie próbując doszukać się w niej idealistycznych pobudek - jedyną odświeżającą tego częścią był wyłącznie fakt, że ona sama również się z tym nie kryła.
Ten układ mu pasował. Był prosty.
- Nie interesują mnie Ritavue. Ani to co robią na swojej prywatnej stacji, ani poza nią - odparł po chwili obojętnie, stukając palcami po balustradzie. Galaktyka była pocięta drobnymi ranami i o ile kiedyś próbowałby naprawić każdą z nich, to zmieniło się już dawno temu. Świadomość Vasir o nieustannej, syzyfowej pracy, o której próbowała go uświadomić całe wieki temu na pokładzie Chimery, dogoniła go już jakiś czas temu. I z każdym dniem, z każdym odkryciem pokroju Castora, spychanie wiedzy o tych mniejszych złach, stawało się coraz łatwiejsze. - Jesteś człowiekiem dwóch światów, Blackford. Nie przyszedłem mieszać w tym, który prowadzisz na Bekensteinie, urządzając niezapomniane imprezy i wydając kredyty na własne kaprysy. Interesuje mnie ten drugi, ten o którym większość z tu obecnych zapewne nie wie.
Chłodna noc stanowiła przyjemny kontrast do ciepła wydobywającego się z balkonowego przejścia za ich plecami. Oderwał wzrok od budynków, spoglądając przelotnie w stronę rudowłosej, a gdy podłapał jej wzrok, odwzajemnił się oszczędnym uśmiechem niemego podziękowania. Potrafiła wywiązać się ze swojej umowy.
Odczekał parę sekund po tym jak zostali sami, nim odwrócił lekko twarz, trzymając sylwetkę Idrisa w swoich peryferiach. To że mężczyzna go nie rozpoznał po nazwisku i funkcji, rokowało pozytywnie - albo Idris nie trzymał ręki na pulsie z informacjami ze swojej firmy, albo wrzucenie go na ich czarną listę nie było tak globalne jak podejrzewał, ograniczając się tylko do konkretnych szczebli i stanowisk.
- Wiem, że twoja handlujesz informacjami ExoGeni dla tych co odpowiednio płacą. W końcu kto zna wszystkie tajemnice jak nie barman... i pracownik wysokiego szczebla korporacji. Lubisz sekrety oraz kredyty, które się z nimi wiążą. - Opuścił wzrok na swój mankiet rękawa, poprawiając delikatnie spinkę z insygniami Widma Rady. - Przyleciałem tu, żeby ubić interes. Czy w końcu nie po to są takie przyjęcia?