Sekwencja podana przez Matthewa okazała się być prawidłową - jeszcze zanim odepchnął się by popłynąć w stronę powrotną, panel, przy którym majstrował, zapłonął ostrzegawczą czerwienią. Z wnętrza nieznanej im maszynerii wydobył się huk, a zaraz po nim, niczym fala po uderzeniu, narastać począł grzmot z oporem zamykanej śluzy, jak i syk urządzeń starających się jak najszybciej przystosować wnętrze doku do ludzkich norm.
- We wnętrzu doku? Nie. Dopiero na korytarzach się zaczynają - odrzekł natychmiast Rocheford i spojrzał na górę, w stronę włazu. Na jego środku widoczna była mała, czerwona dioda, najpewniej informująca o tym, iż system nie pozwoli Danielowi ruszyć tego wejścia póki między pomieszczeniem u góry a tym, w którym się znajdowali, będzie taka różnica ciśnień.
- Teraz będzie najcięższa partia. Tarczansky, wracaj tu szybko, póki woda nie opadła! - krzyknął do technika, który, niesiony odrzutem, wykorzystywał fakt bycia zanurzonym w cieczy i możliwości tych butów. - Nie próbujcie nawet obejść używania tego normalnie. W żaden sposób nie umożliwi wam to latania - mruknął nieco ciszej, lecz, dzięki nieustannie włączonemu komunikatorowi, każdy mógł go usłyszeć.
Poziom wody opadał przez około minutę, lecz już po piętnastu sekundach minął stojącego najwyżej Daniela. Trzymanie skrzyni przez Bleysa i Vexa okazało się być jeszcze większą mordęgą - choć wydawałoby się, że to niemożliwe. Wspierani jako tako przez wodę i wyporność kombinezonu, mogli liczyć na jakiekolwiek ulżenie im w tym obowiązku. Pancerz jednakże nie był przystosowany do użytkowania w warunkach normalnego ciśnienia i suchego doku, tak więc jego ciężar stanowił przeszkodę tylko przy podchodzeniu w nim do śluzy, która wypuszczała w mroczną toń.
Wisząc na drabince, jednocześnie trzymając oparte o jej szczeble skrzynie, czekali, aż systemy poradzą sobie z wypompowywaniem wody i przywracaniem ciśnienia. Komunikat w polu widzenia, wysłany przez sam pancerz każdego z nich, poinformował o obecności tlenu w powietrzu wokół nich, lecz wciąż korzystali z dostarczanej im mieszanki. Jak wspomniał im znacznie wcześniej Daniel, większość gazów wchodzących w skład ziemskiej atmosfery pod takim ciśnieniem stawała się trująca.
Warunki z wolna się polepszały - woda co prawda pozostawiła po sobie wiele sporych kałuż i opadła całkowicie, lecz wciąż nie wystarczało to detektorom na pozwolenie otwarcia śluzy. Dopiero po kolejnych trzydziestu sekundach męki, zarówno dla podtrzymujących skrzynię, jak i utrzymujących własny ciężar na szczeblach, Rocheford zabrał znów głos.
- Gotowi? - spytał, podciągając się już tak, że rękę oparł o mechanizm otwierający właz.
Kilka sekund później pancerz poinformował o korzystaniu z otaczającego ich powietrza by oszczędzać własne zasoby, a światło na ich mini-śluzie prowadzącej wyżej zmieniło kolor na zielony.
Rocheford stęknął, opierając o drabinę już tylko własne nogi i całym ciężarem napierając na właz, choć jeszcze nie do końca go otworzył. Zyskując tę siłę, gdy mechanizm wreszcie zaskoczył, względnie bezproblemowo ukazało im się wyjście na górę. Daniel natychmiast wskoczył na wyższy poziom i skierował swe ręce ku Vexowi, znajdującemu się najwyżej na drabinie. Choć w tej pozycji niewiele mógł mu pomóc, asekurował przy wciąganiu na górę skrzyni. Z jego perspektywy nie było to aż tak ciężkie zadanie, lecz turianin, który musiał wykonać większość tej pracy, zmuszony został do wysiłku, który skutecznie odebrał mu mowę na tę chwilę.
Kolej przyszła na Bleysa, który miał wciąż te dwa lub trzy szczeble do pokonania więcej. W stawach zapłonęły ogniska bólu, lecz adrenalina dawała sobie radę z tłumieniem choćby części tych odczuć - z pomocą będących już na miejscu mężczyzn, również i ta skrzynia wylądowała u góry. Pośpieszne wejście Matta i Konrada zostało zwieńczone natychmiastowym zamknięciem za nimi włazu przez Rocheforda, oraz jego głębokim odetchnięciem.
- Nie nas, skurwiele - bąknął pod nosem mamrotliwym tonem, przez co interpretować jego słowa można było do woli, nie będąc pewnym w żaden sposób. Opadł na ziemię, opierając się plecami o ścianę, choć bardziej wynikało to ze stresu niż wysiłku. To Belford i Vex w tym momencie nie mogli powstrzymać dyszenia, które wykrywał komunikator i skrzętnie przekazywał każdy odgłos, jaki wydawał się być istotny według logiki tych prymitywnych systemów.
Ból z czasem przestawał dawać się tak znać. Przemęczone mięśnie korzystały z chwili odpoczynku, a płynąca w krwi Bleysa mieszanka przeciwbólowa również okazała się działać na jego prawą rękę.
Nie musieli robić niczego - maszyneria wokół nich wciąż pracowała, a urządzenia, zagłuszające miejscami własne myśli, pośpiesznie analizowały sytuację w środku drugiej śluzy, w jakiej się znaleźli. Nad nieco mniejszymi drzwiami zapaliło się zielone światło, oznajmiające, że mogą zostać otworzone, bez aktywowania panelu jednakże nic takiego się nie stało. W zasadzie to stało się ogólnie bardzo mało. Żadnych pułapek, żadnych zasadzek, nikt nie rzucił się na nich z nożem. Stacja stała przed nimi otworem.
- Co teraz? - zadał pytanie, tym razem nie kierując go w przestrzeń, a wyraźnie patrząc w stronę Bleysa w oczekiwaniu na rozkazy.
Wyświetl wiadomość pozafabularną