Wyświetl wiadomość pozafabularną
Demrill przyjął rozkaz wypowiedziany przez kapitana, darując mu swoich własnych słów o tym, że nie mają wystarczająco paliwa by wrócić i po Tarena z Kuriusem, i później po nich. Wiedział, że kapitan ma świadomość swoich decyzji teraz jak nigdy wcześniej i jego słowa były, cóż, niepotrzebne.
Vallokius poniekąd mógł czuć do niego przez to wdzięczność. Mimo medi-żelu, każdy krok niósł ze sobą odrobinę
stłamszonego bólu, a w połączeniu ze stresem - nie potrzebował kolejnych zmartwień w postaci sumienia podwładnego i uświadamiania mu wagi jego decyzji.
-
Będziemy na was czekać, kapitanie - odezwał się jednakże Villelix, nieznoszącym sprzeciwu tonem. -
Wszyscy wiemy, na co się pisaliśmy. Na pewno Taren zgodziłby się ze mną w tej chwili.
-
Moduł powinien wytrzymać - natychmiast odezwała się Vasir, właśnie kończąca swój proces ubierania się. Wyraźnie chciała nieco rozluźnić atmosferę. -
Jest solidniej zbudowany niż ten, w którym akcja działa się na vidzie. Zresztą, zwierzętom na pewno pomogły w dostaniu się do środka ładunki wybuchowe.
Gotowa do wyjścia, przeładowała pochłaniacz ciepła, uzupełniając zapas i nałożyła na głowę hełm, rozglądając się za środkiem łatwopalnym.
Kurius skinął głową w kierunku pozostałych, siadając na ziemi obok leżącego Tarena. W ręce ściskał karabin, a jego hełm leżał obok, również na ziemi.
-
Viyo ma rację, sam zapach powinien zmylić zwierzęta - zmieniła temat Vasir, trzymając pojemnik ze środkiem łatwopalnym.
-
Jeśli oblejesz nim moduł, może uznają, że nie jest niczym zjadliwym. A na pewno zapach będzie intensywniejszy niż nas samych - potwierdził zbrojmistrz, rozmasowując własne, obolałe miejsca - choć i tak oberwał z turian najmniej.
Gdy skierowali się do wyjścia, ostatni raz spojrzał na swojego dowódcę, unosząc dłoń do salutu. Mimo sytuacji i stanu, wyprostował się natychmiast, przyjmując godną pozę.
-
Powodzenia na dole, kapitanie.
Wyjście na zewnątrz byłoby łatwiejsze, gdyby wraz z nim nadszedł powiew zimnego, świeżego powietrza uderzający w twarz. Niestety, wychodząc w hełmach w takie środowisko, mieli wrażenie, że na planecie jest duszniej niż wewnątrz modułu. Drapieżniki znajdowały się w odpowiedniej odległości od nich, stąd, choć bardzo ostrożna i denerwująca, ich droga nie była ciężka.
Zanim ruszyli, Vasir odłączyła się od grupy, by polać moduł z każdej strony środkiem łatwopalnym. Szybko i żwawo dogoniła spowolnioną drużynę, czujnie rozglądając się na boki. Demrill poinformował ich o walce dwójki zwierząt po drugiej stronie obiektu - być może wywołanej furią, amokiem lub głodem. Co do tego nie mieli pewności.
Wspinanie się po stopniach piramidy, z której nieustannie wydobywał się dym (jak zresztą przewidziała Olga), wydawało się być najgorszym marszem w historii każdego z nich. Mozolna wędrówka do wnętrza piekła, z którego w każdej chwili wydostać się mogły żądne krwi bestie. Wyobraźnia każdego z nich podsuwała im lament i piski palonych żywcem stworzeń, a umysł nie był w stanie stwierdzić prawdziwości tych odgłosów. Być może było to jedynie zawodzenie wiatru, bulgotanie bagien lub ich własny, ciężki oddech, gdy pokonywali wszystkie, zniszczone stopnie.
Pierwszy krok do środka, ponad zniszczonym truchłem leżącym w zielonej kałuży krwi, sprawił, iż ich pancerze zamigotały na żółto, informując użytkowników o możliwym zagrożeniu. Żar wewnątrz piramidy był ogromny - metaliczna konstrukcja nagrzewała się, gdy w dole szalały płomienie. Według oszacowań jednak, pancerze miały wytrzymać temperaturę na samym dole, a sam fakt, że była ona tak ogromna, nieco ich pocieszał - drapieżniki w końcu też będą próbowały od niej uciec, prawda? Było goręcej niż na powierzchni planety za dnia, a przynajmniej powinno być.
Inna sprawa to to, że jeśli drapieżniki rozbudzało ciepło, to tutaj, na tym piętrze, właśnie wytwarzały się idealne, ciepłe dla nich warunki.
-
Do tunelu! - krzyknęła Vasir, gdy reszta zaczęła wyławiać ze swojego oddechu i wyobraźni ryk drapieżników. Znacznie bliższy niż ten, który usłyszeli w chwili odpalenia bomby. Nie - ten zdawał się im sugerować, że znajdą paszczę bestii tuż nad sobą. Vergull i Vexarius znali to uczucie aż zbyt dobrze, więc obecna sytuacja wywoływała u nich lekkie, niepozorne dreszcze.
Wybuch skutecznie zawalił część wyższego piętra, która spadła między innymi na schody. Posuwali się do przodu wymijając, lub wspinając się na większe odłamki, kierując na środek piętra - do długiej tuby. Z ulgą dostrzegli, że strona, przy której znajdowało się ich małe przejście, pozostała mniej więcej nietknięta - tak jak i kładka czy zamontowanie lin.
-
Do środka!
Przyczepiając liny w lekkiej panice i stresie, przy szybkim sprawdzeniu, czy są mocno zamontowane, natychmiast, jako pierwsi, do środka tuby wskoczyli Vexarius i Vergull. Zaraz za nimi do środka wleciała Tela, a później Olga - której uwagę przyciągnął przerażający widok. Masy, żywej masy stworzeń pod sobą i wściekłych ataków pazurów na odgradzający ich gruz.
Zlecieli kilka metrów na dół, blokując linę by z wolna rozpocząć marsz po powierzchni szklanek tuby w dół. Sonda Vasir pomknęła, wyprzedzając ich i badając otoczenie, lecz oni szybko stracili nią zainteresowanie. Widok, który mijali, odebrał im słowa.
Dziesiątki, jak nie setki zwierząt, każde wielkości człowieka lub większe, stłoczone na piętrach, przy nich. Niektóre na ścianach. Pomiędzy nimi mniejsze wersje, przypominające varreny młode osobniki, syczące agresywnie na dorosłe, tratujące ich osobniki. Wszechobecny ryk i poruszenie - niczym wściekły tłum lgnący do góry, prący na zawalone przejście.
Na każdym piętrze znajdował się drapieżnik. Na kolejnym w dole dostrzegli walkę trzech, splamionych na zielono osobników atakujących jednego, mniejszego, lecz niemłodego. Ranne zwierzęta natychmiast stawały się ofiarami bezmyślnej rzezi, mającej na celu posilenie się. Temperatura rosła, a wraz z nią liczba krwawych walk malała - w zamian za to zaczęli dostrzegać coraz więcej leżących ciał.
Na trzecim od końca ich podróży piętrze dostrzegli pierwsze, płonące ciała. Niektóre poruszały się - słabo, głucho jęcząc i piszcząc, zwierzęta usiłowały wydostać się z piekielnego potrzasku. Jeden z osobników, wyglądający na znacznie starszego i osłabionego, choć nie płonął, to, kulejąc, usiłował wspiąć się po schodach, lecz szybko został stratowany przez biegnące w szale, ogarnięte płomieniami zwierzę.
Niemal nieświadomie przyjęli do wiadomości fakt dotknięcia ich stóp podłoża. Vasir ich nie powstrzymała, choć cały czas starała się skupiać bardziej na obrazach sondy, niż faktycznych widokach. Nie miała po co ostrzegać. Ich końcowy przystanek składał się tylko i wyłącznie z płonących stert ciał.
Pancerz ostrzegł o wysokiej temperaturze, gdy przeszli przez "dziurę wyjściową" tunelu. Dostrzegli leżącego na ziemi, odrapanego i zniszczonego drona, z aparatem bomby ledwo wyróżniającym się od stopionej powierzchni urządzenia. Niektóre z ciał poruszały się, lecz były to tylko agonalne odruchy i towarzyszące im piski.
W tym momencie drapieżniki brzmiały niczym domowe zwierzęta cierpiące niewyobrażalne męki. Prawie chwyciłoby to ich za serce, gdyby nie poprzednie wydarzenia i znajomość ich prawdziwej natury.
Nie potrzebowali latarek - płonące stosy oświetlały poziom dość dokładnie. Nie wiedzieli jednak, czego mieli się spodziewać i odkrycie było dość zaskakujące.
Ściany poziomu pokryte były wgłębieniami, małymi odchodzącymi od głównego "holu" pokoikami w kształcie kwadrata, w których nie było drzwi. Środek pomieszczenia był niższy o pół metra, a wokół niego zbiegały się malutkie schodki prowadzące na "obrzeża" i właśnie do tych pokoików. Tuba znajdowała się właśnie centralnie na środku, więc musieli wejść po kilku tych schodkach, by stanąć na wąskim pasie szerokości pół metra od ściany.
Coś jeszcze rzuciło im się w oczy - tuba posiadała na dole jakiś mechanizm. Żadne z nich nie miało pojęcia, jak działał i co robił, wiedzieli tylko, że jej podłoże jest jakimś urządzeniem, gdyż widzieli jego solidne, metalowe komponenty. Brak żadnych przewodów czy też luźniej zamocowanych elementów wskazywał na to, że konstrukcja była wytrzymała.
Na tych dolnych poziomach zwierzęta urządziły sobie gniazdo, lecz nie widzieli zbyt wielu, charakterystycznych elementów, gdyż poza ścianami i podłożem, wszystko zajęło się ogniem. Wymijali więc te sterty, z wolna badając ściany i małe pokoiki, nieco się rozdzielając.
Wgłębienia zajmowały każdą powierzchnię ścian poza czterema przerwami na każdej, szerokości dwóch takich pokoików. Koło jednej przechodził właśnie Viyo, uważnie badając powierzchnię, kiedy dostrzegł szczelinę. Pionową, biegnącą w górę, by w pewnym momencie skręcić w lewo. Otrzepując rękawicą gruz i kurz, którego okazała się być tam spora warstwa, odsłaniał coraz więcej wyróżniającego się od ścian elementu, aż wreszcie dostrzegł, że znalazł...
Drzwi.
Jakkolwiek irracjonalne to się wydawało, miał przed sobą faktyczne, proste drzwi. Nie wyglądało na to, by miały znajdować się w tym miejscu. Były toporne, lecz rozsuwane, a w ich część wkomponowany był stary i pordzewiały panel z dziesięcioma przyciskami numerycznymi, od zera do dziewięciu. Jeszcze większym odkryciem był fakt, iż panel był wciąż aktywny.
Konstrukcja drzwi była, owszem, bardzo stara, lecz, to mógł turianin wiedzieć na pewno, nie należała do protean. Cała reszta piramidy wydawała się to potwierdzać - zaawansowana, wykorzystująca dziwne pierwiastki, o dziwnej konstrukcji. Ten element był zbyt prozaiczny, by zbudowała go ta sama osoba, która postawiła całą budowlę.
Przejście było stare, lecz z panelem udało mu się połączyć za pomocą omni-klucza. Przed sobą miał metody zabezpieczające, których nie widział na oczy w życiu - ani na żywo, ani krążących na extranecie.
Nie były bardzo wyszukane, lecz... dziwne. Niektóre rozwiązania były bez sensu zupełnie, wszystko jednak było tak pokomplikowane, że wiedział, iż odszyfrowanie tego nie będzie szybkim zadaniem. Może i było możliwe, lecz wymagało kilku godzin odgadywania "co autor miał na myśli" i prawdopodobnie taki był zamiar twórcy tego zabezpieczenia. Pozostawał im więc panel widoczny na drzwiach, lub jakaś strategia.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąPostarajcie się wyrobić do północy w poniedziałek :)