Jak powiedział, tak też zrobił - zabierając ze sobą linę, młody ratownik bez słowa oddalił się bocznym korytarzem, by szybko sprawdzić pobliską jamę. Wrócił szybko - zaraz po tym, gdy pozostała dwójka zdążyła zakończyć swój krótki posiłek.
- Rzeczywiście tu byli - stwierdził po prostu między jednym a drugim kęsem wyjętego w międzyczasie energetycznego batona. -Pachnie jeszcze przyprawami korzennymi... - To wskazywało na herbatę rozgrzewającą. - ...i czekoladą. Nie mogą być daleko.
Kończąc batona Bart schował papierek do jednej z kieszeni, otrzepał rękawice i odetchnął cicho.
- Możemy iść - poinformował i, najwyraźniej nie czując jeszcze potrzeby na dłuższy postój, szybkim krokiem ruszył dalej. Od zasadniczej jaskini dzieliło ich już bardzo niewiele.
Kilka kolejnych korytarzy, zakrętów i półek skalnych dalej rzeczywiście dotarli na miejsce. Wprawdzie wciąż było traktować cel jako pełnoprawną grotę - to nadal był bardziej ciasny, kręty korytarz niż stereotypowa jama - wszystko zgadzało się jednak z opisem ratownika. Było ciasno, ciemno i ślisko, przeprawa dalej faktycznie wymagała akrobacji.
Oświetlając korytarz latarką, blondyn zaprowadził ich aż do pierwszego rozwidlenia. Z tego, co mówił wcześniej, odchodzący korytarz był jedną z dwóch ślepych uliczek. Kolejna mieściła się po przeciwnej, lewej stronie głównej ścieżki kilka metrów dalej, po kilkunastu kolejnych krokach natomiast przejście kończyło się blokującą korytarz stertą odłamków skalnych.
- Nie podoba mi się to - mruknął Bart i nietrudno było domyślić się, o co mu chodzi. Zgodnie z poprzednim znaleziskiem powinni być już w miarę blisko, a jednak skalny ciąg nie przynosił żadnych odgłosów. Żadnego szelestu zimowych ubrań, brzęku sprzączek uprzęży zabezpieczającej, tupotu ciężkich butów. Żadnych rozmów.
Bez słowa zbaczając w pierwszy ze ślepych korytarzy, ratownik powiódł latarką po ścianach i suficie, ostatecznie zatrzymując promień świetlny na stosunkowo szerokiej szczelinie w podłodze. Widoczne na końcu ślepego zakończenia pęknięcie musiało być stosunkowo nowe, bo też Bart o nim nie wspominał. Nowe, ale już zabójcze - co łatwo było zauważyć.
Pierwszym, co rzuciło im się w oczy, była wbita w jedno z niewielkich pęknięć skalnych kotwa. Przyczepiona do niej lina nie była jednak napięta, jak być powinna, lecz wisiała luźno, niknąc w mroku szczeliny. Na początku samego pęknięcia, na skalnym brzegu, widać było także fragment materiału - z dużą dozą prawdopodobieństwa można było domniemywać, że to kawałek rozerwanego plecaka bądź kurtki. Ostatecznie, na samym dnie pęknięcia, widać było cień przypominający ludzką postać - sądząc po gabarytach, raczej mężczyznę - obok niej rozerwany plecak i rozsypane dookoła rzeczy.
Biorąc to wszystko pod uwagę, wniosek był bardzo prosty. Amator stawiania pierwszych kroków w nieodwiedzonych jeszcze przez nikogo zaułkach przecenił własne siły.
Pytanie tylko - dlaczego była to tylko jedna osoba? Dotychczas podążali tropem pary. W samym skalnym przejściu jako takich śladów wprawdzie nie było - brak było miękkiej powierzchni, na której mogłyby się odbić ludzkie stopy - ale skoro trop dwójki urywał się dokładnie pod wejściem do groty, logicznym było założenie, że para weszła tu razem.
Dlaczego jednak w takim razie nikt nie wezwał pomocy? Dlaczego nikt tu nie czekał?
Wyświetl wiadomość pozafabularną