Ojczysta planeta ludzi wkracza w złoty wiek - rozwojowi ulega przemysł, handel i sztuka. Postawiono na ekologię i lepiej zagospodarowano teren, dzięki czemu wszystkim, teoretycznie, żyje się lepiej, choć prawdę mówiąc stale rośnie przepaść między biednymi i bogatymi mieszkańcami.
LOKALIZACJA: [Gromada Lokalna > Układ Słoneczny]

Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

[FRANCJA] L'appel du Vide

16 sty 2024, o 12:57

Obrazek L'appel du Vide to jeden z niewielu budynków znajdujących się w sąsiedztwie Wieży Eiffla sięgających powyżej bariery pięćdziesięciu pięter. Wybudowany na rok przed powstaniem uchwały ochrony zabytków i krajobrazu Paryża, zachwyca rzadkimi widokami na jego centrum z lotu ptaka. Składający się z sześćdziesięciu pięter wieżowiec posiada jedną z najwyższych cen za lokale usługowe we Francuskiej stolicy. Zdecydowana większość obiektu przekształcona została w lokale rozrywkowo-usługowe i niemal wszystkie szczycą się salami widokowymi, umożliwiającymi gościom podziwianie jednej z najstarszych atrakcji turystycznych - a niegdyś cudów świata.
Pozostałe piętra obejmują między innymi ekskluzywny hotel, którego pokoje widokowe sięgają rzędów dziesiątek tysięcy kredytów za jedną noc, oraz siedzibę dużej firmy prawniczej. Najwyższe piętra wieżowca oferują dostępne dla wszystkich - za drobną opłatą - balkony widokowe, jednak te zamknięte są w sezonie zimowym i w niepogodę.
L'appel du Vide wielokrotnie krytykowany był przez swoją blokową, betonową budowę, która dla wielu jest skazą na jego dzielnicy. Biorąc pod uwagę jego rozrywkowy charakter, dziś wiele osób postuluje za jego rozbiórką, co ma na celu przywrócenie okolicy jej oryginalnego charakteru.
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

16 sty 2024, o 12:58

Wyświetl wiadomość pozafabularną Odgłos otwieranej śluzy wypełnił dziurę pozostawioną przez jego słowa. Jego towarzyszka nie znalazła odpowiedzi na jego przeprosiny, jak i nie wiedziała, co mogłaby dodać do jego instrukcji odnalezienia Volyovej. Odchodząc, widział łunę jej hologramu odbijającą się od gładkich ścian i podłogi aż nie dotarł na załamanie korytarza, tracąc te drobne oznaki jej obecności z oczu. Nie pojawiła się przy następnych terminalach, towarzysząc mu w ciszy, połączona z jego urządzeniem.
Chłodne powietrze wydawało się bardziej doskwierać teraz, gdy wyszedł z Arae, niż gdy do niego wchodził. Może temperatura spadła o kilka stopni w ciągu tych kilku minut spędzonych na pokładzie, a może to niechęć do wyjścia uczyniła go wrażliwszym na czynniki zewnętrzne. Gdy jakaś cząstka jego pchała go do przodu, pozostałe niechętnie wykonywały narzucone im polecenia.
Prom czekał w doku, jego cierpliwość tak nieskończona, jak zasoby w podpiętym do niego portfelu Widma. Ocieplane wnętrze taksówki wciąż wypełniał morski zapach zabrany przez nich z Wysp Owczych. Wciśnięta w fotel, milcząca kobieta wydawała się zlewać ze ścianą pojazdu gdy wracali do Paryża, ale teraz, bez niej, pojazd wydawał się zbyt wielki i zbyt pusty dla jednego turianina.
Belleville było małą dzielnicą. Podczas gdy prom podrywał się w stronę zachmurzonego, szarego nieba, Etsy przeszukała wszystkie większe sklepy z elektroniką, nie odnajdując w nich śladu nietypowej, niebieskowłosej klientki. W obecnych czasach kupno najtańszego omni-klucza było łatwe - sprzęt dostępny był nawet w sklepach ogólnych, wydawany ponad ladą, przy której można było zakupić butelkę alkoholu czy paczkę papierosów. Sztuczna Inteligencja wychwyciła, że zakup omni-kluczy był rejestrowany i wymagał okazania dowodu tożsamości, ale nie trudno było dostać go poza oficjalnymi kanałami. Znacznie trudniej było znaleźć broń lub opancerzenie.
Taksówka osiadła na obrzeżach dzielnicy, wypuszczając go na zewnątrz. Skomponowana przez Etsy lista potencjalnych przybytków była obszerna i choć SI wyznaczyła najbardziej sensowną trasę, niewiele różniła się od chodzenia ulicami i sprawdzania wszystkich miejsc po kolei. Główna aleja przecinała dzielnicę, wypełniona ludźmi i pojazdami naziemnymi. Belleville było kolorowe, głośne i tłumne - w masie przechadzających się chodnikiem ludzi opancerzony turianin odstawał jak czerwona kropka w morzu szarości. Przewyższający mieszkańców niekiedy o głowę, ocierał się o cudze płaszcze i kurtki, unikał wpadających na niego, roześmianych dziewczyn i wytrzymywał podejrzliwe spojrzenia mieszkańców.
Ziemskie bary były rozmaite. Od prostych, małych pomieszczeń o eleganckim wystroju, po wielkie, zamalowane graffiti lokalizacje, których początek i koniec znikał w gąszczu wypełnionych tytoniowym dymem powietrzem. W jednym z nich, asari wychwyciła go spośród ludzkiego tłumu i zaprosiła na drinka. W innym, ochroniarz zagrodził mu drogę oznajmiając, że nie szukają tutaj kłopotów - pomimo obiecującego odstępstwa od normy, wejście do środka z okazaniem odznaki Widma nie ujawniło przed nim znajomych, niebieskich włosów.
Po godzinie drobne kropelki deszczu zaczęły osiadać na jego naramienniku. Były lekkie, zdawały się unosić lekko w powietrzu, niepewne zamarzania w obecnej temperaturze. Część ulic wyludniała, gdy francuzi pierzchli pod pierwszymi oznakami opadów. Przedostanie się do jedynego sklepu z uzbrojeniem w tej dzielnicy stało się łatwiejsze, szybsze. Wystraszony, chudy mężczyzna za ladą uniósł dłonie w górę jak kryminalista, przyłapany na złym uczynku. Z pozwoleniem Widma pobiegł na zaplecze, wracając z wszystkimi pozwoleniami, które upoważniały go do prowadzenia tego przybytku. W jego gablotach tkwiły wyłącznie Ziemskie modele broni, w dodatku wyglądające na stare. Jego sklep miał kamerę, ale nie działała od wczoraj, przez co Etsy wyłapała to jako potencjalną anomalię. Nigdy nie widział poszukiwanej przez niego kobiety na oczy i nic nie wskazywało na to, by miał kłamać.
Wychodząc na grząski chodnik, którego płyty dawno temu pękły w betonowej pajęczynie, usłyszał ciche piknięcie swojego komunikatora.
M pisze:[48.85798857175966, 2.301837566764678] [298.00]
Koordynaty nie znajdowały się w Belleville - prowadziły do budynku oddalonego o ponad siedem kilometrów z miejsca, w którym stał teraz. Etsy pośpiesznie zidentyfikowała nadawcę, nie mając dla niego dodatkowych odpowiedzi - numer miał ukrytego nadawcę i nie był zarejestrowany w oficjalnych danych, do których miała dostęp. Nie mogła więc potwierdzić, czy po drugiej stronie nie znajdował się Reed, znów usiłujący wciągnąć go w pułapkę. Podpis musiał wystarczyć i jedynie jego zmęczone ostatnimi czterema miesiącami instynkty podpowiadały mu, że po drugiej stronie koordynat znajdzie osobę, której szukał.
Taksówka przydzielona do okręgu, w którym czekał, przyleciała upstrzona kolorami. Na tle szarego nieba jej oklejona reklamami karoseria kłuła w oczy, przykuwając spojrzenia. Neonowe kolory jakiegoś napoju energetycznego połyskiwały zachęcająco gdy drzwi otworzyły się przed nim, wpuszczając go do środka. Wnętrze pachniało tytoniem i mocnymi, męskimi perfumami. Gdy pojazd wzniósł go w górę, lekki deszcz padający blisko ziemi przekształcił się w drobne puszki białego śniegu, wirujące pośród szarości.
Wieżowiec, pod którego wejście zawiozła go taksówka, wyróżniał się w okolicy niższych budynków, tak niecharakterystycznych nawet dla Ziemskich miast. Wejście do jego wnętrza było proste, nawet bez okazania przepustki, jaką dawała mu odznaka. Hall był utrzymany w staromodnym stylu, a marmurowa posadzka czysta pomimo brudnych, mokrych butów wlewającej się do środka masy ludzi.
Jedna z trzydziestu wind zabrała go na górę, choć nie bez wymaganych przesiadek. Niektóre jeździły wyłącznie do pewnego piętra, wymagając od niego wyjście i odnalezienie innej kabiny. Na dwudziestym piętrze znalazł się w recepcji jakiegoś bogato zdobionego hotelu, w której natychmiast przywitała go uśmiechnięta recepcjonistka. Na dwudziestym ósmym znalazł się w kręgielni, z której wnętrza wydobywała się głośna, elektroniczna muzyka, a pod sufitem unosił dym. Na trzydziestym szóstym uderzył go zapach chloru wydobywający się ze strefy SPA, a dwójka siedzących w korytarzu mężczyzn z ręcznikami przewieszonymi przez pas przyglądała mu się otwarcie i bez skrępowania. Na czterdziestym drugim piętrze trafił do pustego pomieszczenia - na jednej ze ścian tkwiły zabezpieczone drzwi prowadzące do biur jakiejś firmy, lecz jego interesowało wyłącznie wyjście dalej.
Na sześćdziesiątym piętrze trafił na zamkniętą przestrzeń, która w lecie służyła za wyjście na balkony widokowe. Choć znalazł się na szczycie, a jego stopy powiodły go do miejsca z koordynat, omni-klucz informował go, że nadal brakuje mu kilku metrów. Destynacja znajdowała się gdzieś ponad nim, za zakresem, do którego mogły zabrać go windy. Odnalezienie klatki schodowej zajęło mu minutę, a na jej szczycie zastał uchylone drzwi. Ich zamek był wyłamany.
Chłód na tej wysokości zaatakował jego policzki ze zdwojoną siłą. Dach wieżowca smagany był wiatrem, unoszącym drobny, biały puch w górę. Śnieg wirował, zmieniając co rusz swój kierunek. Panorama Francuskiego miasta była niecodzienna - w najbliższej okolicy budynki były niskie, płaskie, a na ich tle odznaczała się wysoka, ażurowa struktura schodząca się w czubek na samym jej szczycie. Dopiero w oddali piętrzyły się rzędy wieżowców, jeden na drugim, jakby ten mały obszar oddechu trzeba było zrekompensować nieskończoną ciasnotą gdzie indziej.
Opatulona ciemnoszarym płaszczem sylwetka siedziała na ziemi, nieopodal krawędzi dachu. Jej głowa zwrócona była w stronę widoku i tkwiącej w jego centrum wieży. Dopiero gdy podszedł bliżej, zauważyła jego obecność. Jej dłoń mocniej zacisnęła się na czymś, co w niej trzymała.
- Dziękuję, że przyszedłeś.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1960
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

16 sty 2024, o 21:21

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Poszukiwanie niebieskowłosej biotyczki w sercu Paryża przypominało szukanie igły w stogu siana, ale ścieżka wytyczona przez Etsy pozwalała uprościć ten proces. W miarę jak upływały kolejne kwadranse, umysł Vexa powoli się uspokajał; adrenalina opuściła jego ciało, nie potrafiąc go dłużej napędzać pomimo braku bezpośrednio zagrożenia i nawet podtrzymywanie jej myślami o Reedzie, wydarzeniami z Wysp Owczych czy wspomnieniami z ostatnich miesięcy, nie były w stanie rozniecić w jego wnętrzu z powrotem tej iskierki. Być może sprawiła to monotonia samego miasta lub pozorna niemożliwość poszukiwań, których się podjął, próbując wypatrzeć pośród tysięcy mieszkańców francuskiej dzielnicy tą jedną, którą pragnął odnaleźć, a być może w końcu poddał się zmęczeniu, które przygasiło jego emocje. Chaotyczny rój myśli rozbijających się we wnętrzu jego głowy nie mógł napędzać go wiecznie, nie po tym ile rzeczy wydarzyło się w ciągu tego jednego dnia, więc w końcu zwolnił, pełzając leniwie, gdy turianin odwiedzał kolejny sklep, kolejny bar, kolejną restaurację, kolejną potencjalną knajpkę - ustępując miejsca prostej rutynie i oddając kontrolę odruchom sterującym ciałem, włączając sennego, apatycznego autopilota.
Przebudzenie się Mayi z wielodniowego letargu wydawało się mieć miejsce całe miesiące temu. Niepewność z tym związana, ciężar odpowiedzi które dostali oraz ból implikacji, który przyniósł ich ostatnią kłótnie w korytarzu, chociaż miały miejsce zaledwie kilka godzin wcześniej, równie dobrze mogły odbyć się całą wieczność temu. Lot na wyspę Abrahama oraz spotkanie ze starcem nastąpiły niewiele później, zostawiając szramy i pęknięcia w sile woli turiniana, obciążając ją nawet jakby nie była już naruszona przez wydarzenia na Arae, a pełen napięcia finał z jasnowłosą dowódczynią, szarpaniem się z Sonyą oraz dyskusją z Grace, dołożyły swoje cegiełki, których ciężar teraz zaczynał naciskać na jego barki, gdy nie podtrzymywała je adrenalina.
Stojąc na popękanym chodniku, po tym gdy opuścił kolejne miejsce, które okazało się być ślepą uliczką i przesuwając spojrzeniem po twarzach mijających go ludzi - roześmianych, obojętnych, podejrzliwych, pogrążonych we własnych myślach - miał wrażenie jakby od ostatniego odpoczynku dzieliły go miesiące, a nie godziny.
I może tak właśnie było.
W pierwszej chwili nie zarejestrował nawet piknięcia omni-klucza. Przyglądał się kropelkom deszczu, które spadały na jego wyciągniętą dłoń, tworząc wilgotne ścieżki między palcami i spływając po kompozytowych płytkach rękawicy, pozwalając myślom swobodnie błądzić. Sklep, który właśnie opuścił, zbliżał go do końca długiej listy, przybliżając również tą odpowiedź, którą podświadomie spodziewał się znaleźć na jej końcu - deja vu z poszukiwań w Cordovie, w której spędził wiele dni szukając odpowiedzi po miasteczkowych lokalach, porcie kosmicznym i zalesionych szlakach, by ostatecznie zostać z niczym. Ten koniec zdawał się być jednak zupełnie inny. Nienapędzany desperacją i strachem, nienaznaczony straszną niewiedzą, a jedynie przybliżający to co wydawało się być nieuniknione i to czego domyślał się umysł...
W Cordovie za każdym zakrętem spodziewał znaleźć się ciało o niebieskich włosach i pustych, złotych oczach wpatrzonych w niebo. Tutaj jedna jego część oczekiwała znajomego omni-klucza leżącego na wierzchu śmietnika, porzuconego w finalnej odpowiedzi na niezadane, ale unoszące się w powietrzu pytanie. Będącego ostatnią kropką na końcu zdania znajdującego się na ostatniej stronie książki.
Druga natomiast sądziła, że nie dostanie nawet tego. Że historia potwierdzi jego bolesne zarzuty i zatoczy koło, pozostawiając go bez odpowiedzi. Tym samym zapewniając mu tą jedną.
Sygnał nadchodzącej wiadomości wyrwał go z melancholijnych rozmyślań, zmuszając do obrócenia ręki, by spojrzeć na wyświetlony komunikat. Deszczowe krople spłynęły na ziemię, podczas gdy tęczówki turianina przesuwały się po współrzędnych, których nie spodziewał się dostać, ale których nadawcę rozpoznał podświadomie nawet pomimo tego, że nie widniał przy nich podpis. Przyglądał się im w milczeniu przez dłuższą chwilę, nim w końcu wygasił komunikator i zamiast tego wezwał taksówkę.
Jazda na szczyt L'appel du Vide trwała wieczność, ale z każdym kolejnym piętrem cyfry na wskaźniku współrzędnych zbliżały się do tych podanych przez nadawcę wiadomości. Wieżowiec tkwił nad miastem niczym wieża pnąca się pod niebo, ale Vex nie zwracał zbytniej uwagi na jego zróżnicowane wnętrze, pozwalając by kroki prowadziły go naprzód. W hotelowej rejestracji podziękował uprzejmie, ale krótko recepcjonistce, w kręgielni przeszedł w milczeniu przez korytarz oddzielający go od drugiej windy, w SPA nie odpowiedział spojrzeniem na wzrok przyglądających się mu ludzi. Kiedy dotarł w końcu na ostatnie piętro, a wirtualna ścieżka poprowadziła go jeszcze wyżej, ku schodom, zatrzymał się na kilka długich sekund przed uchylonymi drzwiami, nim pociągnął je delikatnie dłonią.
Zawodzenie wiatru było inne niż to, które szarpało fale nad oceanem dookoła Wysp Owczych. Nawet deszcz, który poddał się w końcu niskiej temperaturze, zamieniając się w drobne, wilgotne płatki śniegu, unosił się w niepewnym tańcu zarówno ponad dachem wieżowca, jak i poza jego krawędzią. Vex zatrzymał się po przekroczeniu progu, wpatrując się przez dłuższą chwilę w plecy siedzącej, opatulonej płaszczem kobiety, czekając na...
Sam nie wiedział co.
Powrót frustracji i rozczarowania? Rozdmuchanie na nowo ognia wściekłości i bólu? Nadejścia lodowatej obojętności i szklanego pancerza?
Nic takiego jednak nie nadeszło - rój myśli pozostawiał w letargu, być może wyczuwając, że jego rola już się zakończyła.
Vex przerwał swój bezruch i zbliżył się do biotyczki, a jego wzrok przesunął się na widok dziwnej, strzelistej wieży oraz panoramę Paryża, która rozciągała się poza krawędzią dachu, przyglądając się jej w milczeniu przez kilka długich chwil, nim przeniósł go na Mayę. Jego tęczówki przesunęły się po jej profilu, błądząc po nim w melancholijnym odruchu i wypełniając jej słowa kilkoma sekundami ciszy, nim w końcu sam się odezwał.
- Nie potrafię inaczej - powiedział cicho. - Szukałem cię.
Przeniósł wzrok z powrotem na miasto i po chwili milczenia usiadł powoli na ziemi obok kobiety, podążając za jej wzrokiem w stronę centrum przestronnego placu, zawieszając go na tym samym, szpiczastym monumencie.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

18 sty 2024, o 00:27

Wyświetl wiadomość pozafabularną Drobne płatki śniegu wirowały na wietrze przekształcając w krople deszczu w kontakcie z powierzchnią dachu. Pomimo niepogody, temperatura nadal oscylowała gdzieś pomiędzy zimowym mrozem a wiosennym chłodem i jedynie mocne podmuchy wiatru przesuwały drastycznie wskazówkę w jedną stronę skali. Chroniony pancerzem turianin czuł jego smaganie wyłącznie na niechronionej przed środowiskiem twarzy. Po jego pancerzu spływały strużki wątłych, małych kropel w miejscach, od których odbijał się biały puch.
Krawędź budynku była płaska. Brakowało w niej barierki ochronnej czy choćby niskiego murku oddzielającego bezpieczną część od przepaści, ale drzwi do tego miejsca były nie bez powodu zamknięte. Volyova siedziała niecały metr od miejsca, w którym dach spotykał się z niebem, niewzruszona wysokością przyglądając się panoramie miasta.
Wysoko ponad ulicami, a zarazem z dala od dróg powietrznych wytyczonych przez latające skycary, na szczycie L'appel du Vide panowała śmiertelna cisza. Kroki Widma przecinały ją głośno i donośnie, zapowiadając jego nadejście od chwili, w której uchylił wyważone drzwi by wydostać się na zewnątrz. Świadoma jego obecności niebieskowłosa nie odwróciła się w jego kierunku, ani nie drgnęła zaskoczona gdy stanął obok. Podobnie jak on wyczuł, że wysłana do niego wiadomość nie była podstępem przeciwnika, podobnie i ona wiedziała, że nie musi zerkać przez ramię.
Jej nos i policzki zaczerwieniły się od chłodu, kontrastując z bladą cerą kogoś, kto nie widział światła słonecznego od ponad stu dwudziestu dni. Choć wirujący śnieg był drobny, a jego opad nie był wcale intensywny, kosmyki jej niebieskich włosów były mokre i lepiły się do jej skroni, sugerując mu, że siedziała tutaj od dłuższego czasu.
- Przestań - odrzuciła cicho, podczas gdy mężczyzna zajmował miejsce obok. Podwinęła wyciągnięte wcześniej nogi, jakby ziąb nie przeszkadzał jej wcześniej, ale zaczął teraz. Nadejście Viyo wyrwało ją z odrętwienia i letargu, w którym zdawała się tkwić niczym zamrożona statuetka, przytwierdzona do krawędzi dachu. - Nie mów tak.
Kupiony przez nią płaszcz zasłaniał większość jej sylwetki, ale zdawała się nie mieć na sobie pancerza. Przedmiot, który ściskała w dłoni, był płaski i szary, ale póki jej palce były na nim zaciśnięte, nie widział dokładnie czym był. Objęła go obiema dłońmi, choć nie jak osoba, która chciała coś ukryć lub schować, a zwyczajnie starając się ogrzać je własnym ciepłem, schować jedną pod drugą.
Tak długo, jak przyglądał jej się choćby z ukosa, tak jej niewidoczny wzrok skupiony był na ażurowej konstrukcji przed nimi. Dopiero gdy i on powiódł spojrzeniem ku panoramie miasta, w rogu swojego peryferyjnego widzenia zauważył, jak jej głowa obraca się w jego stronę. Przyglądała mu się ukradkiem, choć z łatwością uciekała od turiańskiej twarzy gdyby tylko usiłował zrewanżować jej się tym samym. Jej oczy wydawały się jeszcze większe niż wcześniej, gdy w ich wnętrzu tkwiły czarne tęczówki, ale za obsydianową fasadą chowały się wszystkie emocje, które wcześniej potrafił z łatwością dostrzec. Z jednej strony znajome, z innej wydawało się zupełnie obce.
- Chciałam porozmawiać. - odetchnęła, jakby każde słowo przychodziło jej z trudem, choć nie powiedziała zbyt wiele. Jej ton brzmiał rzeczowo, choć w tej rzeczowości chował się fałsz. Mówiła jak ktoś, kto usiłuje trzymać własne emocje na wodzy, trzymać je z tyłu, głęboko w sobie i nie pozwolić im wypłynąć na zewnątrz.
Ale Maya nigdy tego nie potrafiła. W jej zmarszczonych lekko brwiach chowały się obawy, nerwowość zakleszczała palce jej dłoni, a strach zaciskał jej blade usta w wąską linię.
- Trop, który chciałeś sprawdzić... - dodała, odwracając znów głowę w jego kierunku. Gdy jej ciemne spojrzenie napotkało zieleń jego tęczówek, zabarwił je brudny, gorzki odcień smutku. - Udało ci się?
W jej pytaniu zabrzmiała lekkość, jakby nie miało tej samej wagi, co słowa, które odwlekała zadając je.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1960
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

18 sty 2024, o 14:07

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Vex milczał przez chwilę, błądząc wzrokiem po panoramie miasta i pomimo sytuacji ciesząc się tą niespodziewaną chwilą ciszy oraz spokoju, którą przyniósł ze sobą odosobniony szczyt wieżowca. Potrafił zrozumieć dlaczego Maya zaszyła się w tym, a nie innym miejscu, wybierając odcięcie się od reszty świata nawet pomimo zimnego, kąsającego wiatru - zakładając, że to nie niechroniona krawędź skusiła ją do wspięcia się na sześćdziesiąte piętro budynku. Widok Paryża rozciągającego się poniżej ich punktu widokowego uspokajał myśli; nie było tutaj ludzi, którzy przewijali się dookoła, nie było spojrzeń, niechcianych dźwięków czy nieprzyjaznych sytuacji. Tylko wiatr i płatki śniegu, rozpływające się powoli na ramionach oraz włosach. Dach L'appel du Vide był miejscem najbardziej zbliżonym do kokpitu Arae, w którym turianin mógł się zaszyć w samotności, spoglądając w pustkę kosmosu i zapomnieć o reszcie świata lub wreszcie zebrać myśli w spokoju.
Gdyby sam nagle poczuł się jak wróg we wnętrzu fregaty, pewnie wybrałby podobne miejsce na ucieczkę.
- Przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało - powiedział po chwili, a z jego gardła wyrwało się ciche westchnięcie. Przymknął oczy i potarł powieki, przez chwilę szukając słów, które wyjaśniłyby tyle rzeczy, których nie mogły wyjaśnić, by w końcu sobie odpuścić i dodać po prostu zmęczone: - To był długi dzień.
Gdy odezwała się ponownie, oderwał wzrok od horyzontu i przeniósł go z powrotem na nią. Przesunął spojrzeniem po jej twarzy, gdy jej tęczówki umknęły w przeciwnym kierunku, unikając kontaktu oraz odkrycia tego co kryło się za nimi - chociaż obsydianowa bariera skutecznie robiła to odkąd kobieta przebudziła się w kapsule medycznej na Arae. Patrzył po znajomych bliznach skrytych za wilgotnymi kosmykami włosów, po bladej skórze, po nerwowych gestach, które sprawiały, że tajemniczy przedmiot znikał zaciśnięty w jej dłoni. Vex spojrzał na niego przelotnie, ale nie dał ujścia swojej ciekawości, pozwalając dojść Mayi we własnym tempie do ujawnienia jego przeznaczenia.
- Ja też - powiedział cicho, jeszcze przez chwilę spoglądając na jej profil. Jego własne emocje tliły się blado, znajdując jakiś spokój w świadomości nadejścia jakiegoś konsensu - bez względu na to czy był wzajemny, czy też nie. Tama, która runęła na korytarzu Arae, nie odbudowała się przez ostatnie godziny, ale teraz między jej gruzami sączył się zaledwie strumień, stopniowo tworząc spokojniejszy, ale ukierunkowany nurt, gdy tysiące drobnych nitek w końcu doszło do porozumienia - być może poprzez wydarzenia, które miały miejsce później na plaży i które przemieliły go na nowy sposób, a być może potrzebowały po prostu tego krótkiego czasu, który upłynął.
Nie naciskał niebieskowłosej, czekając aż zacznie mówić we własnym tempie lub na znak, że chce, żeby sam zaczął pierwszy. Kiedy w końcu odwróciła twarz w jego kierunku, podłapując spojrzenie i zadała swoje pytanie, które wiedział, że nie było związane z tematem ich rozmowy, westchnął tylko.
- Nie wiem - powiedział z tym samym smutkiem co odbijał się w jej oczach. - Chyba strasznie skomplikowałem wiele rzeczy. - Błądził spojrzeniem przez chwilę po jej tęczówkach, po nowej czerni skrywającej ukrywające się pod spodem złoto, nim poprosił nieco łagodniejszym tonem. - Możemy o tym porozmawiać za chwilę?
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

20 sty 2024, o 15:20

Wyświetl wiadomość pozafabularną Gdzieś pomiędzy melancholią i poczuciem zmęczenia, które z pełną mocą przygniatało ich barki, w powietrzu wokół kobiety wyczuwalna była odrobina napięcia. Wirowało w miejscach, w których niegdyś jej duszę otaczały wysokie mury, nim Viyo udało się przez nie przebić. Jeden, drugi, trzeci - każdy wydawał się coraz niższy, otaczał coraz mniejsze zakamarki jej duszy, a zarazem był grubszy, twardszy. Stworzony z materiału zgoła innego od nieufności czy zwykłej, ludzkiej niechęci. Stworzony z emocji tak głęboko przez nią skrywanych, że zamiast pozwolić się im wydostać z celi swojego umysłu, przekuła je w kolejną zaporę, na zawsze odgradzając cząstkę siebie od reszty świata.
Nawet tej części, która tak bardzo ją kochała.
Te emocje wirowały teraz w chaosie wszystkich odbitych w jej spojrzeniu. Były tam, pomiędzy przerażeniem tym, czego dokonała pod wpływem Reeda, paraliżującą ją rozpaczą pod wściekłością zdradzonej przyjaciółki i wściekłością na partnera, którego złamane serce uczyniło odrętwiałym i odległym.
- Przykro mi. - słowa wybrzmiały pusto, machinalnie. Jej myśli, podobnie jak jego, skupiały się teraz na czymś zupełnie innym, choć wcześniej wyjście Viyo w poszukiwaniu ojca Donovana było fasadą całej ich kłótni. Skinęła głową, niemym potwierdzeniem zgadzając się z jego prośbą.
Ale zamiast słów, znów przywitała go cisza. Niebieskowłosa podwinęła nogi bardziej pod siebie, objęła kolana dłońmi, w jednej usilnie zaciskając przedmiot, którego tematu żadne z nich na razie nie poruszało. Blizny na jej policzku odznaczały się jasnymi kreskami. W chłodzie, na jej bladej cerze były mniej widoczne niż zwykle, gdy jej skóra zaróżowiona była od ciepła lub emocji. Z bliska jednak nadal widział ich nierówną fakturę i poszarpane krawędzie pozostawione przez szpony bestii.
- Przepraszam za to, co powiedziałam - przyznała cicho, z nieobecnym wzrokiem utkwionym w świecie przed sobą. W oddali, chmara czarnych, kraczących ptaków spłoszyła się z dachu innego budynku i poderwała się do lotu. Na tle szarych chmur, przypominały ławicę ryb przemykającą głębią oceanu. - Nie wiedziałam, co się stało. Nie czułam, żeby minęły cztery miesiące. Obudziłam się i... i okazało się, że wszystko stało się jakimś koszmarem. Ty, Etsy... - urwała, zaciskając dłonie, napinając się na samo wspomnienie, które nie było wcale tak odległe. - Ci wszyscy ludzie.
Odetchnęła, nim zacisnęła usta w linię. Jej powieki przymknęły się na moment, jakby odganiała ze swojego pola widzenia obrazów, na których nie chciała się teraz skupiać. Choć jej ciało zesztywniało, a głos drżał lekko od emocji, Volyova usilnie starała się zachować spokój.
- A wszystko to moja wina - urwała, zastygając na chwilę. Przełknęła ślinę, zmuszając się od oderwania wzroku z panoramy Paryża na siedzącego obok niej mężczyznę, ale gdy tylko napotkała jego spojrzenie, cofnęła się znów, jak sparzona. - Dla mnie... dla mnie to wszystko stało się tak nagle. Od Cordovej, po teraz.

@Vex
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1960
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

20 sty 2024, o 21:28

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Vex nie naciskał na kobietę, ani nie popędzał jej do mówienia. Siedział w milczeniu, wpatrując się w jej profil, a gdy odwróciła wzrok, również przeniósł go na linię horyzontu postrzępioną szczytami budynków oraz odległej, szpiczastej wieży ze stalowych żeber i balustrad. Cisza wypełniała upływające sekundy, poddając się tylko pod zawodzeniem wiatru oraz echem dźwięków miasta, zlanych w jeden, odległy pomruk.
Nie zareagował na przeprosiny, ale jakaś jego cząstka westchnęła cicho w głębi jego umysłu, pozwalając by część ciężaru zsunęła się z jego barków, zastępując je innym, delikatniejszym, ale wciąż obecnym. Bo przecież wiedział, że mówiła prawdę. Kolejne nitki napięcia rozdzielały się powoli, uwalniając ze swoich objęć jego kark oraz ciałko, które do tej pory posłusznie podążało za ich pragnieniami i rozkazami. Popioły, które kilka godzin temu podtrzymywały gorejący ogień, a od powrotu do Paryża przygasły do zaledwie wspomnienia napędzającego je żaru, teraz zaczynały powoli się rozwiewać na boki, niepotrzebne, niesione z wiatrem.
Powiódł wzrokiem za stadem ptaków, które poderwały się do lotu. Czarne, drobne sylwetki odcinały się na tle białych płatków śniegu, zataczając koło nad budynkami. Nie przerywał Mayi, milcząc i pozwalając jej mówić, ale słuchał każdego jej słowa, a gdy umilkła, pozwolił upłynąć jeszcze kilku długim sekundom nim sam w końcu się odezwał.
- Wiem. Nie powinienem cię tak naciskać - powiedział cicho. - Chciałem dać ci czas, ale nie potrafiłem. To co dla ciebie było zaledwie chwilą, dla mnie było sto trzynastoma dniami niepewności, złości, bólu i obracania w głowie tysięcy różnych scenariuszy, które mogłyby mi odpowiedzieć na pytanie "dlaczego". A gdy zobaczyłem w twoim spojrzeniu kolejne sekrety i kolejną ucieczkę... - Pokręcił delikatnie głową, ale bardziej do własnych myśli, niż w geście na słowa biotyczki. W jego głosie nie było też urazy ani złości - każda z tych emocji znalazła sobie ujście podczas ich krzyków w korytarzu przed śluzą Arae, wyrzucając na wierzch wszystko to, co dławiło go i paliło przez ostatnie miesiące. Wszystko co chciał wtedy powiedzieć na temat swoich własnych przemyśleń, zostało już powiedziane i nie było nic więcej do dodania. Przynajmniej gdy chodziło o jego własne cztery miesiące oraz to co czuł. - Ale powinienem był poczekać.
Oderwał wzrok od miasta, przenosząc go na siedzącą obok kobietę. Płatki śniegu osiadały zarówno na jego ramionach pancerza, jak i na jej włosach, niknąc na tle błękitu. Przyglądał się przez długą chwilę, tym razem nie odwracając wzroku nawet, gdy spojrzała w jego stronę, a potem ponownie umknęła spojrzeniem ku horyzontowi. Ciężko mu było wrócić myślami te cztery miesiące wstecz, do tego okresu, który pogrzebał pod ruinami tego kim kiedyś był. Jeszcze do niedawna nie wiedziałby co o tym sądzić, bo chociaż w jej oczach ona wciąż była tą samą Mayą, którą pamiętał z Cordovy, to w jego oczach nie poprawiało to sytuacji - bo to właśnie tamta Maya była tą, która zostawiła go i uciekła bez słowa, pozwalając mu sądzić, że zabrała ją śnieżyca lub postępująca choroba. Nigdy nie postrzegał ją jako kogoś innego - ani gdy napadła Arae, ani gdy walczył z nią w atrium Wieży Cytadeli, wiedząc, że tamte Maye były albo kontrolowane przez swoją wyniszczającą, obcą biotykę, albo przez Reeda.
To właśnia ta Maya sprzed czterech miesięcy była problemem. Ta sama, która wykrzyczała swoje słowa w korytarzu Arae oraz ta sama, która siedziała teraz przed nim, obejmując swoje kolana.
Ale ostatnie godziny wiele zmieniły. Wyrzucenie z siebie tej całej frustracji i złości, a także zmęczenie, które nadeszło po tym gdy Abraham niemal go złamał, a Etsy wyciągnęła z czarnej toni na dno której opadał, sprawiły że po raz pierwszy od wielu miesięcy mógł spojrzeć na niektóre sprawy z dystansu - i nie chodziło tu tylko o patrzenie przez pryzmat poczucia zdrady, bólu i wściekłości, które towarzyszyły mu od Cordovej, ale również o zasłonę bezradności dotyczącą choroby pożerającej niebieskowłosą biotyczkę, strachu przed tym, że skazał ją na taki los, a także ślepej miłości, która napędzała go do składania obietnic, których nie miał prawa spełnić i przez którą postrzegał Mayę w tylko jednym świetle. A te uczucia towarzyszyły mu o wiele dłużej, niż tylko przez ostatnie sto trzynaście dni, stając się jednym z dwóch filarów, które podtrzymywały to kim był - i dlatego wywołując w nim takie reperkusje, gdy niespodziewanie ten filar upadł.
- Przepraszam, że cię nie słuchałem - odezwał się po chwili cicho. - Miałaś rację w części tego co powiedziałaś na Arae. Tak bardzo chciałem dać ci długie życie i cię uratować, że nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że nie chcesz być uratowana. Przepraszam, że tak naciskałem na ciebie w Cordovie. Po tym, gdy Steiger powiedział mi, że został ci niecały miesiąc życia, wpadłem w panikę i jakaś część mnie zaczęła zastanawiać się nad tym czy ważniejsza jest dla mnie twoja miłość, czy twoje życie. Ale tak jak nie potrafiłem ci odmówić zemsty na Chasce w zamian za twoje życie, tak nigdy, nigdy nie zmusiłbym cię do spędzenia twoich ostatnich dni w szpitalu - dodał ze smutkiem, błądząc wzrokiem po twarzy kobiety. - Przepraszam, że dałem ci powody przez które mogłaś sądzić, że będzie inaczej. Przepraszam, że moje zachowanie sprawiło, że myślałaś, że nie będziesz mogła ze mną porozmawiać o swoim odejściu i że zmusiłbym cię do czegoś, czego byś nie chciała.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

21 sty 2024, o 02:38

Wyświetl wiadomość pozafabularną Przeprosiny i wyjaśnienia wirowały w powietrzu, jak płatki śniegu otaczające ich zastygłe w miejscu ciała. W ciszy, każde ze słów wypowiadanych przez turianina musiało docierać do siedzącej obok niebieskowłosej i choć te, którymi podzieliła się z nim wcześniej, rozluźniły nieco węzły zaciśnięte sto trzynaście dni temu, powtórzone przez mężczyznę wydawały się mieć na niej odwrotny efekt. Palce jej dłoni zacisnęły się na czarnym, sztruksowym materiale jej spodni. Głowa drgnęła lekko, w lewo, w prawo, w niemym zaprzeczeniu jego słów, choć stojące za tym emocje wydawały się wypełnione desperacją, smutkiem, a nie wściekłością i poczuciem odrzucenia, które kierowały nią na pokładzie Arae. Jednak mimo tego, jak wiele z nich zaciskało swoje szpony na jej sercu, nie wypełniała ciszy między słowami. Sporadycznie jej usta rozchylały się lekko, niepewnie, jakby odruchowo chciała coś odpowiedzieć, ale nie wydostawał się zza nich żaden dźwięk i zamykała je ponownie, pośpiesznie.
Dostrzegł, że nie zgadzała się z jego słowami - ale nie wiedział, z którymi. Wydawała się jednocześnie go słyszeć, spijać każde słowo z jego ust, a jednocześnie myślami będąc gdzie indziej. W jej oczach zarazem błysnęło ciepło, jakby jego przeprosiny pozostawiły iskierkę ciepła w jej wnętrzu, jak i brwi nad nimi zmarszczyły się mocno.
Po ciszy, która wydawała się tak długa, jak gdyby trwała sto trzynaście sekund, kobieta wypuściła powietrze z ust, zapadając nieco w sobie. Któraś ze stron zwyciężyła w konflikcie, który rozdzierał ją na pół, gdy jednak zdecydowała się odezwać, w jej głosie brakowało śladów zaciętości i walki.
- Nie wiem, czy wśród turian powszechne są bliźnięta. Wiem, że masz siostrę. Możesz wyobrazić sobie moje dzieciństwo. Rosa była... - urwała, szukając odpowiedniego słowa. - Byłyśmy z Rosą nierozłączne. Jest pierwszym, co pamiętam. Spałyśmy w jednym pokoju, jadłyśmy śniadanie przy jednym stole, chodziłyśmy do tej samej klasy w szkole, miałyśmy te same koleżanki. Spędzałyśmy każdą godzinę swojego życia razem. Ojciec zawsze żartował, że jesteśmy dwiema połówkami całości. I ja naprawdę tak się czułam. Gdy jej nie było obok, czułam się nieswojo.
Pociągnęła nosem. Choć w jej oczach nie było łez, jej wzrok pozostawał nieobecny, utkwiony gdzieś w odległym horyzoncie. Chłód malował jej twarz odcieniami skostniałej bieli i pełnej życia różowości. Pozostawała w tej samej pozycji tak długo, że niektóre kropelki roztopionego śniegu zawisły na krawędzi jej podbródka i szczytach kosmyków włosów, nie poddając się grawitacji.
- Kiedy zaczęła chorować, przez długi czas niczego nie widziałam. Czasem bolała ją głowa. Schudła i nasze ubrania wisiały na niej jak dwa razy za duże. Byłam dzieckiem. Zazdrościłam jej, gdy zwalniano ją z lekcji. Denerwowało mnie, jak kaszlała, tak cholernie głośno kaszlała, że nie słyszałam telewizora. Rzucałam w nią poduszkami, żeby zasłaniała usta. Któregoś dnia zauważyłam w jej dłoni krew. Wtedy przestałam. - przekrzywiła lekko głowę, a wytrwałe kropelki chłodnego deszczu wreszcie spłynęły po jej skórze, spadając na ciemny materiał płaszcza, którym się owinęła. - Pamiętam jej pierwszy pokój w szpitalu. Obok niej leżała jakaś antyczna staruszka, której klatka piersiowa wydawała przerażające odgłosy. Nie chciałam tam być. Nie chciałam, żeby ona tam była. Na szczęście została tam tylko jedną noc. Oglądałyśmy filmy, żeby nie słyszeć. Pozwolono mi spać na fotelu obok, ale gdy matka zasnęła, weszłam do jej łóżka. Jestem pewna, że ojciec widział to, ale udawał, że śpi.
Gwałtowny wiatr przerwał szyk wirujących płatków śniegu, uderzając w dwójkę samotnych figur na szczycie L'appel du Vide. Nagły podmuch wdarł się do jej ust, na chwilę odbierając jej dech w piersiach, rozrzucając jej splątane, mokre kosmyki włosów i rozwierając poła ciemnego płaszcza. Puściła swoje nogi, chwytając za szamoczący się z wiatrem materiał i ciasno oplątując się nim, chowając przed gwałtownym żywiołem.
- Szpitale stały się częścią naszego życia. Moja matka walczyła długo z moim jeżdżeniem razem z Rosą, ale musiało dotrzeć do niej, że nie da się nas rozdzielić. Udawałyśmy, że każdy szpital to hotel. Oceniałyśmy pokoje i przydzielałyśmy im gwiazdki. W jednym był piękny widok na wysoką wieżę z zegarem, za to łazienka była do bani. W innym telewizor miał dwa tysiące kanałów i spędziłyśmy cały wieczór sprawdzając je wszystkie. Jeden miał tak wygodne łóżko, że zażyczyłyśmy sobie takiego w naszym domu. Nie wiedziałam, dlaczego Elena tak strasznie się wtedy wydarła na nas obie. - sprzeczność emocji, która budowała głębię w jej ciemnych tęczówkach, znikała w miarę pogrążenia we wspomnieniach. Pozostawiała po sobie pusty, czarny sarkofag. - Niczego nie wiedziałam. Przywykłam do tego stanu. Do jeżdżenia po szpitalach. Do patrzenia, jak wymiotuje i zanosi się kaszlem. Okrywałam ją kocem, gdy było jej zimno. Gdy nie miała siły się uczesać, zaplatałam jej warkocze. Gdy nie mogła w nocy zasnąć, czytałam jej książki. Albo puszczałam jej ulubione bajki. Była taka jedna, bzdurna, o gadających zwierzętach. Nie znosiłam tej bajki, ale puszczałam ją gdy widziałam, że czuła się źle. Kiedy kolejny raz pojechała do szpitala, wierzyłam, że znów wróci do domu. Nie rozumiałam. Nie widziałam. Do samego końca nie wiedziałam, że ona może umrzeć. Nie wiedziałam w ogóle co to znaczy.
Umilkła, gdy jej głos załamał się w połowie słowa. Odchrząknęła, jakby naprawiając pomyłkę, której nie chciała po sobie pokazać. Podczas gdy wiatr usilnie targał jej płaszczem, zrezygnowana sięgnęła do jego zapięcia. Przez krótką chwilę, drżącymi dłońmi mocowała się z dużymi, brązowymi guzikami, lecz widział, że nie chciała jej pomocy. Choć wiatr parł naprzód, czerwieniąc jej skórę chłostającym zimnem, potrzebowała tej chwili przerwy, chwili na zebranie myśli.
- Pamiętam dzień, w którym się zmieniła. Kiedy bajki przestały ją interesować. Kiedy nie chciała, żebym czytała jej książki. Nie dbała o to, jak wyglądały jej włosy. Mówiłam coś do niej, nie pamiętam nawet co. A ona zaczęła płakać - mówiła cicho, wydobywając każde słowo z trudem. - Od tego czasu zawsze płakała. Bała się. Mówiła mi, jak ją boli. Prosiła, żebym coś z tym zrobiła. Ale ja nie wiedziałam nawet dlaczego tak się zachowywała. Dlaczego tydzień wcześniej oglądałyśmy razem jej durne bajki o psach, a teraz nie przestawała płakać. Nie rozumiałam. Ale ona... - urwała, zmuszając swoje ciało i głos do posłuszeństwa. Poderwała głowę, a wzrok powędrował wraz z nią. Niewidzący, nieobecny, na krótką chwilę nie dostrzegał siedzącego obok turianina nawet w swoich peryferiach.- Wydaje mi się, że wtedy zrozumiała to, czego ja nie rozumiałam do samego końca.
Wiatr nieustannie wdzierał się na dach budynku. Podczas gdy kilkadziesiąt metrów pod nimi bogaci turyści upijali się drogim alkoholem wewnątrz ekskluzywnego klubu, na szczycie L'appel du Vide siedząca na zimnym betonie kobieta z uporem odgarniała ciemnoniebieskie włosy, które z każdym podmuchem lepiły się do jej mokrej od deszczu twarzy.
- Nie tylko ja nie rozumiałam. Elena... Moja matka jest uparta. Kochała Rosę bardziej niż własne życie. Każdy rodzic w takiej sytuacji zrobiłby wszystko, by móc uratować swoje dziecko. Ale Elena naprawdę robiła wszystko. Każdy szpital, każdy lekarz. Jeśli była jakaś terapia dostępna na tym świecie, która mogła pomóc, moja matka zamierzała ją odnaleźć. Zamierzała ją uratować. Nie przyjmowała do wiadomości tego, że Rosa miałaby umrzeć. Rozumiałam to, wtedy, jako dziecko - pociągnęła nosem, rezygnując z prób ujarzmienia niebieskich kosmyków ulatujących na wietrze. - Więc jeździliśmy. Od szpitala do szpitala. Od specjalisty do specjalisty. Na początku to była nasza rutyna. Nasze hotele. Ale gdy... gdy minęło już kilka miesięcy... - urwała znów, kręcąc głową, usiłując znaleźć poprawne rozpoczęcie tego zdania. - Żadne terapie nie działały. Jedne sprawiały, że czuła się lepiej, inne gorzej. Był lek, po którym skakała po ścianach. Po raz pierwszy od kilku tygodni wstała z łóżka. Pamiętam, że ojciec przyniósł jej wtedy baloniki z tymi bzdurnymi zwierzętami, miały hel w sobie. Cały wykorzystałyśmy, wydzierając się wniebogłosy na wysokich tonach i nagrywając nawzajem. Ale po nim, przespała dwie doby. Jej skóra stała się żółta. Zwymiotowała na swoją maskotkę. Mój ojciec szukał innej, ale była już stara, a ja... - zapadła się w sobie, unosząc dłoń do twarzy. Przetarła zmęczone oczy, starła krople deszczu ze swojej skóry, starając się wrócić na prawidłowy ton. Odzyskać spokój w swoim głosie, lodowatym jak kapiące na nich z nieba łzy. - Jeden wlew palił jak kwas. Tak strasznie krzyczała. Wydzierała się tak długo, aż nie zabrakło jej głosu. Zatykałam uszy by móc tego nie słyszeć. Ojciec podniósł mnie i wyniósł siłą ze szpitala. Byłam przekonana, że dalej słyszę jej krzyki nawet, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz. Czasem nadal jej słyszę. Brzmią... jej głos brzmiał jak mój. Nie umiem...
Wypuściła powietrze z ust, sfrustrowana - swoim brakiem odpowiednich słów, a może zbyt wieloma, które opuszczały jej gardło choć tego nie chciała. W jej opowieści było pewne zdecydowanie - jakby zanim wysłała wiadomość do niego, planowała mu to wszystko powiedzieć, ale zamiary wcale nie sprawiły, że stało się to łatwiejsze.
- W ostatnich tygodniach... nie rozpoznawała mnie często, gdy przychodziłam. W nocy budziła się z krzykiem, a Elena chwytała za przycisk, który wzywał pielęgniarki. Czasem mówiła rzeczy, których do dziś nie rozumiem. Czasem... Były dni, gdy była taka jak dawniej. Ale było ich mniej. Coraz mniej. Jednego takiego dnia, zdradziła mi tajemnicę. Kazała przysiąc na moje życie, że nikomu jej nie zdradzę. Powiedziała, że spuściła tabletki, które jej dali, w toalecie. Że czuje się znacznie lepiej. I chciałaby wrócić do domu. Obejrzeć ze mną bajki. - mówiła tak cicho, że huk obijającego się o budynek wiatru czasem zagłuszał jej słowa. - Pobiegłam do matki. Byłam przerażona. Powiedziałam jej wszystko, natychmiast - jej palce rozprostowały się i zgięły poza kciukiem, usilnie przytrzymującym przedmiot, który okazał się mały i płaski. - Od tego czasu nie wolno było mi jej odwiedzać. Mówili, że jej stan się pogorszył. Że jest źle. Ale ja myślałam, że to ona nie chce mnie widzieć przez to, co zrobiłam. A ja musiałam ją przeprosić. Nie wiem co mnie pchało do przodu, ale musiałam ją przeprosić. Uciekłam z domu w środku i złapałam stopa. Miałam dwanaście lat. Byłam głupia jak but, ale dostałam się do szpitala z pomocą kłamstw i obcej rodziny w samochodzie.
Uśmiechnęła się lekko, choć w jej oczach brakowało wszelkiej wesołości. Jakkolwiek irracjonalne było zatrzymywanie losowego pojazdu na ulicy przez dziecko, które uparcie musi dostać się do szpitala, najwyraźniej nie było to coś, czego żałowała, nawet po latach.
- Pożegnałam się z nią. Wtedy.
Jej podbródek uniósł się w górę, gdy zadarła głowę w stronę nieba. Biały puch spadający z nieba nadal tkwił gdzieś pomiędzy śniegiem a deszczem, przekształcając w krople gdy dotykał jej jasnej skóry. Zmrużyła oczy, gdy jedna z kropel zatrzymała się na jej rzęsach, nieomal wpadając do oka. Choć słońce pozostawało skryte za grubą pokrywą chmur, nadal kąpało miasto pod nimi w swym szarym blasku. Na tle monotonnych budynków i niecodziennych cudów architektury połyskiwały żółte światła skycarów, mknących powietrznymi autostradami i alejami.
- Gdy Rosa zmarła, Elena otoczyła mnie swoim ramieniem. Wtłoczyła całą miłość, jaką posiadała dla dwóch córek, w tą, która jej pozostała. A ja... nadal byłam dzieckiem. Czułam pustkę. Ale ucieszyłam się, gdy dała mi pięćdziesiąt kredytów i pozwoliła wydać je w galerii handlowej na to, na co miałam ochotę. Moja siostra nie żyła, a ja z uśmiechem wybierałam swoją zabawkę. Nie wiem, czy do samego końca docierało do mnie to, co się stało - westchnęła lekko, butem trącając kamyk z ułamanego kawałka betonu, którym wysadzona była krawędź budynku. - Dopiero gdy dorosłam, zaczęłam rozumieć.
Zamarła, obracając przedmiot w dłoni. Teraz dostrzegł, że był zwykłym dyskiem o małej pojemności - takim, w jakich zwykle trzymało się zapisane notatki, dane kontaktowe czy akta.
- Moja matka twierdziła, że Rosa umarła, ponieważ tak był zapisany jej los. Że kiedyś spotkamy ją, gdziekolwiek nie wylądujemy po naszej śmierci. Powtarzała, że taka najwyraźniej była wola boga i nic, co robiliśmy, nie miało prawa jej zmienić - pociągnęła lekko nosem. - Ale przed wyjazdem na studia, znalazłam na strychu stare papiery. Zdjęcia. A obok nich akta medyczne.
Jej dłoń znów zacisnęła się na dysku, który trzymała.
- Siedmiu lekarzy zapisało w jej aktach zalecenie wdrożenia leczenia paliatywnego. Podkreśliło, że priorytetem powinno być zapewnienie jej komfortu. Że choroba zaszła zbyt daleko, by leczenie warte było kosztów. - jej głowa obróciła się lekko, gdy śledziła wzrokiem błądzące po niebie ptaki. - Ale Elena nie posłuchała żadnego z nich. Odrzucała ich zalecenia i szukała innych, którzy oferowali nowe pomysły, nowe techniki, nowe terapie. Do samego końca. Taki był w końcu ten pieprzony los, którego przecież nie mogliśmy zmienić.
Urwała, unosząc ręce w górę. Skryła twarz w dłoniach, trąc oczy tak mocno i długo, że gdy oderwała od nich pięści były już czerwone i spuchnięte.
- Wiem, że wszystko robiła z miłości do niej, tak jak później robiła wszystko z miłości do mnie. Ale nie chciałam tej miłości. Nie chciałam jej, bo wiedziałam, jak wygląda. - umilkła, zagryzając policzki od środka. - Chciałam ci powiedzieć. Chciałam o tym z tobą porozmawiać. Tyle razy. Ale kiedy otwierałam usta, nic z nich nie wychodziło. Nie potrafiłam. Nie umiałam. Przepraszam. Spodziewałam się, że sam z siebie porzucisz ten temat. Że domyślisz się, choć niczego ci nie mówiłam.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1960
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

21 sty 2024, o 19:30

Wyświetl wiadomość pozafabularną
W pierwszej chwili nie zrozumiał, gdy biotyczka zaczęła swoją opowieść. Chciał jej przerwać i przypomnieć, że przecież wie kim była Rosa i co się z nią stało, a także jak bardzo były ze sobą zżyte z Mayą, bo już wcześniej mu o tym powiedziała, ale ostatecznie tego nie zrobił. Słuchał w milczeniu, gdy snuta historia wypełniała szkielet tej, którą posiadał, uzupełniając ją o szczegóły nadające jej głębi i większej wagi, dopiero w trakcie uświadamiając sobie co kobieta próbuje mu przekazać. Dlatego nie podniósł głosu, nie zadawał pytań - i po prostu słuchał. Jego wzrok odsunął się od twarzy niebieskowłosej, przenosząc się na panoramę Paryża, ale chociaż jego tęczówki błądziły po krawędziach niskich budynków, po zadaszonych knajpkach przyklejonych do wyższych kamienic i po oknach, których parapety były pokryte białym puchem, to jego spojrzenie było niewidzące, gdy umysł skupiał się na obrazach podsuwanych przez słowa Mayi.
Po części potrafił sobie wyobrazić przez co przeszła w swoim dzieciństwie, ale tylko w takim stopniu w jakim człowiek jest w stanie wyobrazić sobie życie kogoś kto stracił rękę, poprzez schowanie swojej za plecami i udawanie, że jej nie posiada. Jego relacje z siostrą były równie bliskie, gdy byli młodzi, ale w miarę upływu czasu każde podążyło własną ścieżką, stając się oddzielnymi osobami. Maya i Rosa nigdy nie miały tego luksusu - nigdy nie miały nawet sposobności, by się przekonać czy ich los również byłby podobny, gdyby dano im więcej czasu. Zamiast tego ich życie zostało przycięte już na samym początku, a ten wspólny czas, który im został, stał się wypaczony przez okres wypełniony szpitalami, bólem i ciężarem, którego chociaż młoda biotyczka wtedy nie rozumiała, to zostawił w niej nieuleczalne, ukryte we wnętrzu blizny tak głębokie, że nawet wiele lat później stanowiły jej siłą napędową.
Kiedy jej opowieść dotarła do momentu, w którym Rosa wyznała swojej siostrze to co zrobiła z tabletkami, nie mógł nie odwrócić głowy w stronę Mayi. Nie powiedział nic, ale jego wzrok prześlizgnął się po profilu kobiety w milczeniu, niewerbalnie pokazując, że dostrzegł nieprzyjemne, lustrzane podobieństwo między tym co zrobiła jej chora bliźniaczka, a tym co lata później uczyniła Maya, składając dokładnie ten sam ciężar na ramiona Etsy. Decyzja o pozbyciu się lekarstwa i spuszczeniu go w wodzie, a także implikacje tego co to oznaczało, dekadę temu odbiły się na młodej Mayi, gdy Rosa swoją szczerością wymusiła na niej podjęcie decyzji o zachowaniu tajemnicy lub ujawnieniu jej rodzicom - stawiając ją przed niemożliwym wyborem, którego konsekwencje tak czy inaczej miały zapuścić pazury w jej sercu na długie lata.
A kilkanaście lat później historia zatoczyła koło, stawiając te same kroki na tych samych schodach.
Spuścił wzrok na dysk w jej dłoni, przyglądając mu się przez chwilę, nim odwrócił wzrok z powrotem na miasto. Nie ponaglał Mayi, gdy ostry wiatr zaczął szarpać jej płaszczem, wkradając się na szczyt ich schronienia i próbując wygonić na zewnątrz, z powrotem do ponurej rzeczywistości, w której się znaleźli. Jego własny pancerz chronił go przed chłodem, ale na twarzy czuł każde ukąszenie lodu, każdą mroźną pieszczotę płatków śniegu i kropel wody spływających wzdłuż płytek oraz po policzkach.
Gdy ostatnie słowa Mayi przebrzmiały w powietrzu, nie odezwał się od razu. Obracał w głowie jej opowieść, delikatnie i z ostrożnością kogoś, kto dostał w ręce coś niebywale kruchego i kogoś co nie wiedział co z tym zrobić.
Bo przecież słyszał już to wyjaśnienie, chociaż nie wydobyło się z ust Mayi - nie zanim odeszła.
- Jakaś część mnie domyślała się tego, ale nie chciałem jej słuchać - odezwał się w końcu, opierając brodę na własnych kolanach. - Grace bardziej rozumiała cię niż ja. Gdy odeszłaś, kłóciłem się z nią więcej razy niż byłbym w stanie zliczyć. Próbowała mi to powiedzieć i mnie uświadomić, ale nie chciałem tego zaakceptować z jej ust.
Opowieść Mayi nadawała jednak przypuszczeniom pewność oraz osobistą wyrazistość tej prawdzie, której brakowało wyjaśnieniom lekarki oraz jego teoriom. Wypalała wszystkie wątpliwości oraz niepewność, niszcząc wszystkie "dlaczego" na rzecz ostatecznej odpowiedzi. Ciężar na jego barkach zelżał nieco, gdy jego elementy zaczęły rozwiewać się w powietrzu, odnajdując wyjaśnienia, które do tej pory trzymały go łańcuchami przytwierdzonymi do świadomości Vexa - nawet pomimo tego, że jednocześnie tworzyły nowe, o zupełnie innym, smutniejszym wydźwięku, wynikającym z implikacji tego co oznaczały.
- Chciałbym wierzyć, że cokolwiek by to zmieniło - powiedział po dłuższej chwili, a jego głos zabarwił żal, gdy zmusiło go to do przyznania się przed brzydką prawdą na jego własny temat. - Jestem taki sam jak twoja matka. Nawet jeżeli różnica między nami jest taka, że ja nie zmusiłbym cię do tkwienia w szpitalu do samego końca, to też nie zamierzałem przestać szukać. Gdy w Cordovie namawiałem cię do spotkania z Grace, chciałem uzyskać coś nad czym mógłbym pracować. Coś od czego mógłbym zacząć poszukiwanie lekarstwa w tajemnicy przed tobą, podczas gdy ty mogłabyś dalej wieźć swoje życie - bez widma Steigera nad głową, bez dezercji, a nawet beze mnie, jeżeli takie byłoby twoje życzenie. Nawet gdy odeszłaś i gdy myślałem, że nigdy już cię nie zobaczę, nie potrafiłem przestać.
Zamilkł na chwilę, obserwując jak pojedynczy płatek śniegu ląduje na jego opancerzonej dłoni i rozpuszcza się leniwie w kroplę wody. Nie potrafił stwierdzić jak wyglądałyby ostatnie miesiące, gdyby odbyli tą rozmowę sto trzynaście dni temu. Wiedział, że pozwoliłby jej odejść, sprawiając że rozstaliby się w bardziej pozytywnych nutach, wypełnionych smutkiem i stratą zamiast złością i poczuciem zdrady, ale wiedział też, że sam nigdy nie przestałby szukać lekarstwa. Ta jedna stała nie uległaby zmianie bez względu na to jak bardzo otwarta byłaby ich ostatnia rozmowa.
- Nawet gdy stało się jasne, że odnalezienie lekarstwa cię nie uratuje, kontynuowałem, bo przynajmniej mogłem się upewnić, że to co przytrafiło się tobie, nie przytrafi się już nikomu innemu. Ani żadnej bliskiej im osobie, która musiała podejmować te wybory i przechodzić przez to co ty z Rosą, Elena z tobą czy ja.
Zamknął powoli dłoń i przechylił ją na bok, pozwalając strużkom rozmokłego deszczu spłynąć na ziemię. Przeniósł wzrok z powrotem na Mayę, błądząc posmutniałym wzrokiem po jej twarzy.
- Dziękuję, że mi to powiedziałaś.
Odkąd dotarła do połowy swojej historii, jedna myśl zaczęła kształtować się na dnie jego umysłu, odnajdując w niej skrawki tego, czego podświadomie spodziewał się odkąd otrzymał koordynaty na swój omni-klucz. Ta myśl przykleiła się do jego zmęczonego serca, nie potrafiąc odejść, ale też znajdując się w połowie drogi między tym, co podejrzewał, że usłyszy, a tym co wydawało mu się, że dostrzega między wierszami historii. Być może nieświadomie, nie wiedząc czy bierze się to z obawy o faktyczne tego nadejście czy też z wyczerpanego pragnienia, by tak się stało - dwóch zupełnie różnych ścieżek między którymi stał, a co do których decyzję zostawił w nie swoich rękach.
- A czy coś się zmieniło od tamtego czasu? Maya, czego pragniesz teraz? - zapytał po chwili, zmuszając się do wyjścia temu na przeciw, ale jego głos był łagodny - nie było to zaproszenie do kłótni lub próby walki z nią o zmianę jej zdania, a faktyczną chęć poznania prawdy. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po dysku w jej dłoni, a potem przeniosło na jej profil, szukając tęczówek kobiety, nawet pomimo tego, że wiedział, że nie znajdzie w nich znajomego złota.
- Czy to pożegnanie?
Takie jak to, które umożliwiła jej rodzina jadąca samochodem na autostradzie? Takie jak to, które dała jej Rosa.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

24 sty 2024, o 18:39

Wyświetl wiadomość pozafabularną Ciężar opowiedzianej przez nią historii wisiał w powietrzu, zbyt gęsty, zbyt lepki by nawet mocny zryw wiatru był w stanie go przegnać. Unosił się wokół niebieskowłosej, zasnuwając jej wzrok wspomnieniami, do których z niechęcią sięgała. Choć gdy zaczęła mówić, słowa wylewały się z niej potokiem, stworzenie w tamie wyrwy wiele ją kosztowało. Nawet teraz, gdy to wszystko już wybrzmiało, gdy nie było odwrotu, nie patrzyła w jego stronę, jakby nie chcąc, by ta chwila stała się rzeczywista.
Jakby mogła odciąć się od niej, jakby zawzięcie tego próbowała. Nikt nie zmusił jej do mówienia, ani do zaproszenia Viyo w to miejsce, do tej rozmowy, a jednak spojrzenie w jego stronę wydawało się kosztować ją zbyt wiele wysiłku. Przyjęła ciszę z lekkim wydechem wstrzymywanego powietrza - jak separator, kończący jej opowieść, kończący tę część rozmowy. Dopiero gdy słowa mężczyzny przecięły powietrze, znów zamarła, znów kierując swój wzrok na panoramę miasta.
Jakaś jej cząstka usilnie starała się odciągnąć ją od tematu ich konwersacji. Zmienić temat, uciec, mieć to za sobą, byle tylko nie być w tym, tutaj, teraz, nie musieć o tym rozmawiać ani myśleć. Słuchając jego słów, zmieniła się w lodową figurę i jedynie jej włosy unosiły się w powietrzu, targane podmuchami ostrego, zimnego wiatru, podczas gdy jej sylwetka pozostała stoicka.
Oddech uwiązł jej w gardle na dźwięk jego ostatniego pytania. Zacisnęła mocno powieki, nie pozwalając zbierającym się pod nimi łzom popłynąć po jej zaróżowionych policzkach.
- Nie wiem - odpowiedziała cicho, tylko na ostatnie z jego pytań. Ciężar tego wyznania ledwo przechodził jej przez gardło wskazując, że nie wiedziała, co powiedzieć na całą resztę. Uniosła głowę w górę, mrużąc oczy pod promieniami sączącego się przez zasłonę chmur słońca. - Nie chcę, żeby nim było.
Opuściła głowę w dół, a jej wzrok spoczął na dysku, który trzymała w dłoni. Choć nie próbowała go ukryć, jednocześnie stanowił kolejny temat, którego usilnie nie chciała poruszać wbrew swoim najlepszym intencjom. Rozchyliła lekko dłoń, obracając go między palcami. Nie miał na sobie żadnych oznaczeń, wyglądał jak wszystkie inne nośniki danych - jedne mniejsze, drugie większe.
- To wszystko jest takie popierdolone, Vex - szepnęła, spojrzeniem świdrując mały przedmiot w swojej dłoni. Jej oddech przyśpieszył lekko, jakby ta sama cecha jej osobowości, która desperacko trzymała przed nim sekrety bo wypowiedzenie ich na głos było zbyt bolesne, zorientowała się, że niedługo przegra kolejną walkę. - W mojej głowie, to wszystko miało taki sens. Ale kiedy patrzę z perspektywy czasu, nic go już nie ma.
Zacisnęła palce na dysku w tej samej chwili, w której jej powieki znów zamknęły się mocno. Uchyliła je po dłuższej chwili, z wahaniem przenosząc ciemne spojrzenie w siedzące obok Widmo.
- Nie wiem, czy mi wybaczysz. Nie wiem, czy to, że to wszystko ci teraz mówię, ma jakiekolwiek znaczenie.

@Vex
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1960
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

25 sty 2024, o 12:36

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Słowa kobiety wypełniły ciszę między nimi, a gdy odpowiedziała na jego pytanie, odwrócił wzrok na miasto. Słońce prześlizgujące się między chmurami tworzyło pionowe refleksy, które przecinały panoramę miasta i iskrzyły na opadających drobinach śniegu. Chociaż na tej wysokości wiatr atakował co jakiś czas agresywnymi zrywami, próbując szarpać płaszczem biotyczki oraz przebić się przez turiański pancerz, to szara pierzyna na niebie przesuwała się powoli, nie spiesząc się ze swoją podróżą w stronę horyzontu. Vex uniósł spojrzenie, śledząc przez chwilę w milczeniu ich ruch i obracając w głowie słowa Mayi.
Jej wyznanie wykreśliło jedną ze ścieżek wyraźniej niż inne, sprawiając że kolejny ciężar zsunął się z jego ramion. Mieszanina ulgi, ale też i melancholii zapełniła to miejsce, gdy jego myśli spoglądały na wszystkie implikacje tego co powiedziała oraz tego co to oznaczało na przyszłość. Stał nad krawędzią przepaści, trzymając w dłoniach skruszone resztki tego co było, czekając tylko na sygnał, by przechylić je i pozwolić przesypać się temu co trzymał przez palce, ale zamiast tego cofnął ręce, nie mogąc i nie chcąc tego zrobić, ale równocześnie wiedząc, że nic nie będzie już takie samo. Nawet jeżeli naprawiliby to co uległo zniszczeniu, wypełniając szczeliny płynnym złotem i łącząc poszczególne fragmenty najlepiej jak potrafili, przywracając je na swoje miejsce, to lśniąca, złota siatka będzie już tam na zawsze. Tworząc coś nowego.
Maya miała rację, że wszystko było popierdolone. Chociaż wciąż czuł echo emocji, które napędzały go przez ostatnie miesiące, to nie potrafił już ukrywać przed sobą, że rozumie co kierowało kobietą. Jej historia, opowiedziana z takim trudem, ale szczerze, wypełniła jego podejrzenia i obawy pewnością, ale sprawiła, że kolejny mur opadł, zostawiając tylko cienką linię na ziemi między nimi, tam gdzie kiedyś stał - tyle, że gdy w przeszłości przyjąłby to z radością i zadowoleniem, tak teraz bał się przekroczyć tą granicę, bał się zrobić krok do przodu, bo jakaś jego część wciąż próbowała trzymać się myśli, że to tylko tymczasowe i że kawałek dalej znajduje się kolejna barykada. Kolejna ściana, której istnienia teraz nie dostrzegał. Inna część natomiast była jej wdzięczna za te odpowiedzi, których tak potrzebował oraz za szczerość do której w końcu się zmusiła - jeszcze inna natomiast cierpiała razem z nią, zdając sobie sprawę z żalu i bólu, który wypełniał ich oboje, sprawiając, że znaleźli się w tej właśnie chwili.
- Ma ogromne znaczenie - odezwał się po chwili smutno. - Nie tylko to co mówisz, ale przede wszystkim dlaczego mi to mówisz. I że to robisz.
Przerwał na chwilę, zbierając myśli i słowa, które chciał powiedzieć, aż w końcu westchnął cicho. Opuścił wzrok, wbijając go w popękany fragment krawędzi dachu, tam gdzie materiał skruszał pod wpływem nieustannego wiatru i zmian pogody, to smagającej go letnim gorącem słońca, to zmrażającym wilgocią deszczu oraz szronem śniegu.
- Na Arae mówiłem szczerze, Maya - dalej mi na tobie zależy i zawsze będzie - kontynuował cicho, wodząc niewidzącym wzrokiem po szczelinach. - Ale upłynęło sto trzynaście dni. Chociaż dla ciebie minęła zaledwie chwila, to tamtego Vexa, którego pamiętasz, już nie ma. - Tamten turianin, który został w łóżku na piętrze jej rodzinnego domu, śpiąc w splątanej pościeli, nieświadomy, że miejsce obok niego opustoszało, a po przebudzeniu zacznie się nowy koszmar, którego się nie spodziewał, był pełen tej całkowitej miłości i determinacji, żeby zrobić dla niej wszystko - tej miłości, której nie chciała. Tamten, gdy patrzył w jej miodowe tęczówki, widział tylko nadzieję oraz to co skrywało się pod jej murami, a jego własne topniały pod najlżejszym dotykiem złota - i gotowy był porzucić każdy aspekt własnej misji oraz swoje życie, żeby uratować oraz poprawić jej. Ale tamten był też ślepy na jej prawdziwe pragnienia. Oraz to co przeszła, a co ukształtowało ją do tego kim była i przez co czuła to co czuła.
- Dzieli nas sto trzynaście dni, które ty musiałabyś przeżyć, żeby dotrzeć tam gdzie jestem teraz lub sto trzynaście dni, które ja musiałbym się cofnąć, żeby stać się tym kim byłem kiedyś. A nie sądzę, żeby to było możliwe - powiedział ze zmęczeniem zmieszanym z żalem, ale nie skierowanym w stronę kobiety, a faktu, że niektóre rzeczy po prostu nie mogą wrócić do dokładnie takiego samego stanu, w jakim się znajdowały. I być może nie powinny - nie po tym co usłyszał. Zawiesił na chwilę głos, po czym westchnął cicho i obrócił twarz w stronę biotyczki, patrząc na jej profil; na znajome krzywizny jej twarzy, na blizny niknące na tle bladej skóry, na błękitne kosmyki jej włosów targane wiatrem.
- Ale ja też nie chcę, żeby to było pożegnanie - dokończył cicho, po czym wyciągnął do niej powoli dłoń, kładąc delikatnie na jej własnej, zamykając ją w swojej. - Miałem nadzieję, że spotkamy się w połowie tej drogi.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

25 sty 2024, o 22:41

Wyświetl wiadomość pozafabularną Z każdą minutą, którą spędzali na szczycie L'appel du Vide, temperatura wydawała się spadać. Stopniowo, z początku niezauważalnie, gdy ciało przyzwyczajało się do szczypania chłodu w policzki. Skóra niebieskowłosej w niektórych miejscach była zaróżowiona od samego początku ich rozmowy, a jej włosy wilgotne od spadających z nieba płatków śniegu. Gdzieś pomiędzy jej wyznaniem, a cichą odpowiedzią mężczyzny, niesiony porywistym wiatrem śnieg przestał topnieć. Osadzał się na ramionach ceramicznego, turiańskiego pancerza gdy jego właściciel pozostawał w bezruchu. Zawisał na błękitnych kosmykach włosów, zdobiąc głowę siedzącej obok kobiety białymi, drobnymi punktami. Z bliska nie wyglądał inaczej niż ten zatopiony we szkle.
Ale każda śnieżynka była zupełnie inna od drugiej.
Zalążek uśmiechu kąciki jej bladych ust w górę w nieśmiałym uśmiechu. Choć ta sama, ciepła emocja nie zagościła w jej spojrzeniu, dostrzegł w głębi czarnych tęczówek palącą potrzebę. Chwyciła zakutą w rękawicę dłoń, zaciskając na niej swoje palce - chętnie, mocno. W jej obliczu błysnęła tęsknota, ramiona uniosły się lekko, jakby przygniatający je ciężar zelżał również na kobiecych barkach.
Być może przez chwilę to widziała.
Widziała spotkanie się w połowie drogi, zerknięcie w przyszłość zamiast cofania się w przeszłość. Widziała kolejne sto trzynaście dni, które mogły złagodzić gorzki posmak poprzednich. Szansę na to, by rozpocząć na nowo - choć drzwi do tego, co było niegdyś, pozostały bezpowrotnie przez nią zamknięte. Kajutę, która mogła na nią czekać każdego dnia, wypełniona ciepłem, nie desperacją i zimną, pustą wściekłością na to, jak potoczył się los.
W tym krótkim uścisku, w wybaczeniu, które jej oferował, widziała powrót do domu. Do ramion, oplatających ją szczelnie każdej nocy. Do świeżych niezapominajek w wazonie, wypełniających mesę swoim słodkim zapachem. Ponieważ każdy krok naprzód oznaczał jeden, mały powrót do tego, co ich łączyło.
Powrót na Arae byłby tak prosty. Byłby przytaknięciem, skinieniem głowy i ściśnięciem wyciągniętej przez niego dłoni. Byłby zamówieniem promu, który wzleciałby na szczyt budynku, na którym siedzieli. Cichym przywitaniem się z Etsy, zignorowaniem wzroku Raika, powrotem do stacji medycznej lub cichym umknięciem do kajuty. Byłby odliczaniem do każdego następnego dnia, który mógłby przywrócić odrobinę tego, co zostało utracone.
Uścisk jej dłoni zelżał.
- Nie mogę - szepnęła, na wydechu, jakby te słowa kosztowały ją ogromny wysiłek. W jej oczach zamigotał ból, jej usta znów zacisnęły się w wąską linię, gdy twarz przecinał dylemat. Choć wyglądała, jakby z całej siły chciała móc zrobić to, czego chciał, coś, co zmusiło ją do mówienia, nie pozwalało jej przytaknąć. Nie pozwalało jej zignorować reszty tego, co miała do powiedzenia, na rzecz tymczasowego zwycięstwa. - Ja nie odeszłam.
Kobieta ręka bezwładnie tkwiła w jego - tak, że gdyby chciał ją wypuścić, opadłaby bez zwątpienia na ziemię. Strach znów chwycił jej ciało w okowy, nie pozwalając jej uczepić się jego uścisku - tak, jak nie chciał uczepiać się nadziei na to, że wszystko będzie dobrze. Jakby myśl, że mógłby wyszarpnąć swą rękę z jej gdyby nadal go trzymała była dla niej trudniejsza do zniesienia, niż gdyby poddała się tu i teraz.
- Nie... nie w taki sposób, jak myślisz - wydusiła z siebie, z trudem dobierając słowa. - Nie chciałam, żeby to tak się skończyło. Nie wiem, czy mi wybaczysz - powtórzyła, podnosząc wzrok na zielone tęczówki.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1960
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

27 sty 2024, o 17:21

Chociaż dostrzegł to wszystko w spojrzeniu i zachowaniu Mayi, bo spędzone wspólnie miesiące nauczyły go wyłapywać niuanse jej emocji, które prześlizgiwały się przez postawione mury, to jakaś jego część wiedziała, że nawet jeżeli przyjmie jego propozycję, to nie będzie takie proste. Serce, przyzwyczajone do chciwego wychwytywania nawet najmniejszych detali, których kobiecie nie udało się ukryć za swoją maską, teraz też czepiało się każdego drobnego drgnięcia ramion, myśli przekazanych przez silniejsze zaciśnięcie palców na jego dłoni, każdego niepewnego uśmiechu czy cichego westchnięcia. Ale przyszłość nie była nakreślona tylko przez słowa i obietnice. Wyciągnięta ręka nie oznaczała powrotu w objęcia oraz odsunięcia na bok wszystkiego co było, a ścieżka która prowadziła w kierunku spotkania w połowie drogi między początkiem tych czterech miesięcy, a ich końcem, nie była tylko kwestią wejścia na nią i ruszenia do przodu. Ten szlak, chociaż wiódł w dobrym kierunku, był stromy, usiany przeszkodami i zdradliwy, prowadząc nad urwiskiem gotowym do połknięcia każdego, kto źle postawi następny krok lub niewłaściwe skręci. Nie chodziło tylko o czas, który musiał upłynąć do tego spotkania. Zaleczenie niektórych ran i naprawa niektórych błędów wymagała wysiłku. Z obydwu stron.
A on oferował wejście na tą ścieżkę tylko wtedy, jeżeli to samo zrobi niebieskowłosa biotyczka. Tylko tyle i aż tyle.
Kiedy uścisk dłoni Mayi niespodziewanie zależał, a kobieta z trudem wyrzuciła z siebie cichą odmowę, Vex zamarł. Przez jego ciało przeszedł chłód, jakby płatki śniegu i chłód wiatru w końcu przedarły się przez pancerz, który miał na sobie, wtłaczając do środka mróz i bolesne ukąszenia lodu. W pierwszej chwili chciał cofnąć rękę, zrzucić dłoń Mayi ze swojej własnej i wycofać się od razu z powrotem do swojego własnego obozowiska, otoczonego ostrymi murami i drutem kolczastym. Gorycz wywołana świadomością tego, że znowu popełnił błąd i dobrowolnie się odsłonił, pojawiła się w jego umyśle gwałtownie zanim zdążył ją powstrzymać, sycząc że znowu się pospieszył, znowu zignorował rozsądek i nie dostrzegł ścian, które piętrzyły się za barykadami serca kobiety, nawet tymi, które przed nim opuszczała. Nawołując go do nagłego cofnięcia się ze ścieżki, którą zaproponował, jeszcze nim w ogóle postawił na niej drugi krok.
Do powrotu w bezpieczne objęcia własnej twierdzy, do zatrzaśnięcia księgi i ciśnięcia nią jak najdalej od siebie, by móc zapomnieć.
Zmusił się jednak, żeby powstrzymać te myśli i nie wyciągać pochopnych wniosków. Nie cofnął ręki, ale wciąż tkwił w bezruchu, jak stalowa rzeźba, słuchając tego co kobieta mówiła. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nie zrozumiał pierwszego wyznania Mayi i że faktycznie się pospieszył - biotyczka miała więcej rzeczy do powiedzenia. Tak jak ona pragnęła skorzystać z tego łatwego zwycięstwa, ale cofnęła się przed nim w ostatniej chwili, tak on po nie sięgnął nieświadomie, nie wiedząc, że w powietrzu unosi się coś jeszcze.
- Co masz na myśli? - zapytał z ociąganiem po długiej chwili milczenia.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

27 sty 2024, o 19:37

Wyświetl wiadomość pozafabularną Spojrzenie ciemnych tęczówek zatrzymało się na ich splecionych dłoniach. Jedna zaciśnięta była na drugiej, w lustrzanym odbiciu tego, jak wielokrotnie wyglądała ich relacja. Volyova uciekała od wszystkiego. Uciekała od tego, co dobre z równą pasją, z jaką uciekała od wszystkiego co złe. Nie było w życiu żadnego elementu, osoby czy miejsca, które zdołałoby zatrzymać ją w miejscu gdy sprzeczne emocje i strach ciągnęły ją w nowym kierunku.
Poza jednym.
Widząc, że nie wycofał swojej dłoni, zacisnęła na niej swoje palce. Targana sprzecznościami, z trudem szukała jednej odpowiedzi na jego proste pytanie. Jakby prawda - znów - wydawała się zbyt złożona, by objąć ją w jednym zdaniu. Zbyt trudna do zwerbalizowania dla osoby, której granice szczerości wyznaczały postawione przez nią bariery.
- Rozmawiałam z Grace. Powiedziała mi... pewnie to samo, co tobie. Powiedziała, że rozumie, dlaczego to zrobiłam. Dlaczego chciałam odejść na własnych warunkach. Dlaczego wolałam umrzeć w domu, niż pozwolić ci zaciągnąć się do jej kliniki - wydusiła z siebie znajome słowa, choć te brzmiały ostrzej, bardziej bezpośrednio, jakby Volyova nie cytowała lekarki dosłownie, a jedynie przedstawiała mu swoją interpretację. Jej głos zadrżał, poruszony napływającymi jak fala emocjami. - Ale to, kurwa, nieprawda. Ja nie... - uniosła spojrzenie znad ich splecionych palców. Jej dłoń zacisnęła się wokół tej należącej do mężczyzny jak imadło. - Ja nie chcę umierać, Vex - szepnęła, odwracając się w jego kierunku. Jej płaszcz zaszurał o betonową powierzchnię dachu gdy kobieta zwracała się w jego stronę, po raz pierwszy poruszając tak gwałtownie odkąd siedli obok siebie. - Tak cholernie się tego boję.
Paraliżujący strach zawładnął jej wykrzywioną w grymasie mimiką, gdy przełknęła ślinę, starając się zebrać myśli, zwerbalizować chaos, którego wirowanie dostrzegł w głębi jej ciemnego spojrzenia. Odwróciła wzrok, obracając głowę w kierunku panoramy miasta. Kilka śnieżynek oderwało się od jej niebieskich kosmyków, wędrując w dół, na przykryte płaszczem uda.
- Mówiłam ci, kiedyś. Rozmawialiśmy o tym. To głupie. Ale naprawdę wierzyłam, że... że mój pieprzony los jest już zapisany. Jeśli umrę któregoś dnia, to umrę. Wierzyłam, że ta data już jest postanowiona - prychnęła, a jadowita ironia przemknęła między strachem w jej niepewnym głosie. - Chciałam, żeby to stało się jak najszybciej - dodała, bezwiednie zaciskając dłoń na jego. - Wypominałeś mi, że skaczę prosto w ogień i nie dbam o to, co się ze mną stanie. Ale ja wierzyłam, że jeśli to miał być ten dzień... To miało skończyć się szybko. Od pistoletu w twarz. Albo noża w plecy. Od czegokolwiek, byle nie skończyć jak Rosa. Nie chciałam, żeby to trwało tygodniami. Szybko. Jeśli nie teraz, następnym razem. Byle szybko.
Urwała potok słów, wysuwając dłoń z jego uścisku machinalnie - nie po to, by uciec, a by przetrzeć dłońmi zmęczone oczy. W jej ruchach czyhała frustracja, na własne zachowanie, na samą siebie, a może na absurdalność myśli, które wypowiadane na głos, traciły na mocy, z pomocą której kierowały jej życiem z taką łatwością.
- Nie umiem tego wytłumaczyć. Niezłomny był... - pokręciła głową, odsuwając twarze od dłoni, choć zrobiła to niechętnie. - Przeżyłam bestie na tej bagnistej planecie. Przeżyłam katastrofę statku kosmicznego, kiedy nikt inny tego nie dokonał. Przeżyłam każdy skok w ogień, każdą pieprzoną bitwę, każdą misję, na którą rzuciło mnie Przymierze, rzuciło B, przeżyłam Castora. Wtedy, gdy wróciliśmy do Cordovej... - umilkła. Jej paznokcie wykreślały niewidoczne ścieżki na materiale spodni, gdy jej dłonie znów opadły wzdłuż ciebie. - Pomyślałam, że nie uniknę tego. Że właśnie to jest mój los. Umrę w szpitalu. Umrę jak ona. Nic innego nie było w stanie mnie zabić.
Prychnęła pod nosem, pół w pozbawionym rozbawienia śmiechu, pół w złości. Niechęć, z jaką przychodziło jej każde słowo, przewyższała jedynie narastająca złość, której głównym paliwem pozostawał strach.
- Nie chciałam niczego ci mówić. Nie chciałam, żebyś robił sobie nadzieję, wziął to za oznakę mojej kooperacji i zawlókł mnie do kliniki. Ale odezwałam się do starego kolegi z akademii. Chciałam spytać go, czy Grace dokonała jakichkolwiek postępów - urwała. Rumieńce chłodu na jej twarzy zbledły. - Ale on... - jej oddech przyśpieszył, ale nie dokończyła zdania. - Grace niczego nie miała.

@Vex
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1960
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

27 sty 2024, o 22:22

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Vex słuchał w milczeniu, wiedząc już, że odpowiedzi kobiety były zbyt złożone, by móc zostać ujęte w pojedyncze zdanie czy w krótkie tak lub nie. Wzmianka o rozmawianiu z Grace nie zaskoczyła go w najmniejszym stopniu - wiedział, że lekarce zależało na Mayi równie mocno co jemu, a odkąd dziewczyna znalazła się w kapsule medycznej znajdującej w pomieszczeniu, w którym lekarka przebywała przez niemal cały okres swojego pobytu na Arae, Grace miała możliwość z nią porozmawiać jako pierwsza. Chociaż nakazywała mu dystans oraz cierpliwość, wyglądało na to, że sama nie była o wiele bardziej opanowana, gdy biotyczka w końcu otworzyła oczy po swoim wielodniowym letargu. Ale rozumiał to i nie miał jej tego za złe. Oboje mieli wtedy rzeczy, które musieli powiedzieć niebieskowłosej, nawet jeżeli ich słowa oraz intencje różniły się diametralnie.
Tak samo jak nie zdziwiło go to, w jaki sposób starsza kobieta go postrzegała.
Wyznanie Mayi na temat własnej śmierci było jednak zbyt złożone, by mógł od razu zakwalifikować je do tego jak się z tym czuł. Jakaś jego część poczuła ulgę i cień radości, gdy świadomość tego, że pragnienie kobiety by zakończyć swoje życie oraz poddać się losowi nim ten zaciśnie na niej swoje palce, nie było tak silne i permanentne jak wcześniej zakładał. Inna jednak rozumiała, że to wcale nie było takie proste. Tak jak w Grace nie było zbyt wiele nadziei, tak próżno można było doszukiwać się jej w Mayi - to nie ona napędzała ją do przodu, a strach przed nieuniknionym oraz pragnienie znalezienia takiego zakończenia, na które tak gorliwie miała nadzieję w obliczu jedynej alternatywy. Alternatywy, która z każdą kolejną misją, z każdym kolejnym nieprawdopodobnym przeżyciem, coraz bardziej majaczyła na horyzoncie, zbliżając się nieubłaganie.
Jak los, który znajdował się na ścieżce, którą postanowiła nie podążać.
Pamiętał ich rozmowy na ten temat. Pamiętał długie wieczory spędzone w jego kajucie, podczas których pojawiały się te rzadkie chwile, gdy Maya próbowała znaleźć słowa na tematy o które ją pytał i wpuścić go poza swoje mury. Te same wieczory podczas jednego z których wypowiedział swoją nieszczęsną obietnicę, która zapoczątkowała jego wypaczony obraz w oczach Mayi, ostatecznie zmuszając ją do podjęcia jednej z tych decyzji, które sprawiły, że znaleźli się tu i teraz, otoczeni przez płatki śniegu powoli opadające na ich ramiona oraz zimny wiatr wyjący między dachami budynków. Te same, podczas których słyszał jej słowa, ale nie słuchał.
Przyglądał się jej w ciszy, gdy nagle obróciła się w jego stronę. Błądził wzrokiem po jej twarzy, po emocjach które przewijały się przez nią falami, tworząc chaotyczny zbiór szaleńczych myśli, z którymi tak bardzo był zaznajomiony samemu. Słuchał jej słów, które opisywały jej stopniową utratę tej nadziei, która przykrywała jej każdy samobójczy skok w środek bitwy, każdą pozbawioną wahania szarżę w serce wroga lub niebezpieczną misję oraz walkę z rosnącą niczym rak świadomością, że to wszystko może być na marne. Uczucie, które poznał doskonale w miesiącach przed Cordovą oraz tych później, które chociaż w jego przypadku dotyczyło czego innego, to sprowadzało się do tego samego i do kulminacji, która sprawiła, że odwrócił się od Reeda w wieży Cytadeli, akceptując nieunikniony los tego, że każde jego jedno zwycięstwo zawsze będzie okupione stratą czegoś drugiego. Pamiętał bezdenny ciężar pustki w klatce piersiowej, gdy świadomość tego co znajduje się na końcu ścieżki bez względu na próbę obrania innej drogi, wypalała całą nadzieję oraz dalszą wolę walki.
W jego przypadku ciało przejęło kontrolę, pchając go do przodu chociaż umysł pragnął skulić się w sobie i tak już pozostać. On wybrał parcie naprzód nawet pomimo tego jak absurdalne i bezcelowe się to zdawało, nawet jeżeli kolejne kroki miała stawiać pusta skorupa tego kim był kiedyś - bo po prostu nie potrafił zrobić inaczej. Tak jak powiedział wtedy Reedowi, tak jak powiedział Mayi, gdy przywitała go po przekroczeniu progu.
Ale nie mógł wymagać tego od niej ani od nikogo innego. I podejrzewał, że w jej przypadku mogło być inaczej, gdy otrzymała odpowiedź od swojego znajomego - chociaż nie zamierzał już niczego zakładać. Dlatego przyglądał się jej tylko w ciszy, nie przerywając i tym razem wiedząc, że to nie wszystko, że to nie koniec opowieści. Gdy jej oddech przyspieszył, a słowa zaczęły sprawiać jeszcze większą trudność, po prostu czekał, pozwalając jej pozbierać się we własnym tempie i kontynuować.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

27 sty 2024, o 23:29

Wyświetl wiadomość pozafabularną Cisza była ich stałą towarzyszką w tej rozmowie. Wypełniała chwile pomiędzy długimi wyznaniami i krótkimi przeprosinami. Chaos ostatnich czterech miesięcy odbijał się w ich twarzach, czasem upodabniając ich do siebie - w pełnym rezerwy podejściu, w ciężarze odkładającym się na barkach, w melancholii w umykającym spojrzeniu. Ale w innych kwestiach, różnił ich od siebie.
Dla Viyo ostatnie sto trzynaście dni było ciągnącym się koszmarem, który z każdym, mozolnym krokiem naprzód przemieniał go w kogoś zupełnie innego. Transformacja nie była szybka, nie była też bezbolesna. Choć jego serce i umysł, na zawsze naznaczone zdradą i odejściem niebieskowłosej protestowały, jego ciało nieubłaganie parło naprzód. Zmuszało je do stworzenia własnych murów, grubych i nieprzeniknionych. Murów, zza których mógł oglądać twarze ludzi takich jak policjant na małej wysepce na środku oceanu, podczas gdy ciało mechanicznie dążyło do naciśnięcia spustu.
Niebieskowłosa nie przeżyła koszmaru, który stworzyła jej decyzja. Zniknęła, zarówno z jego świata, jak i własnego. Pozbawiona świadomości tego, co działo się w ciągu tych sto trzynastu dni, nagle stanęła na krawędzi krateru, który pozostał z jej życia. Z życia, które stworzyła wraz z nim, krocząc tą samą ścieżką od początku do końca nawet, jeśli ich wspólne początki na AZ-99 były wykonywane w nieświadomości drugiej osoby. Stając naprzeciw pożodze, która trawiła wszystko, co udało im się wypracować, ciało Volyovej kuliło się w sobie, podczas gdy umysł pragnął przeć do przodu. Wstać, uciec, ruszyć w miejsca, w których nie było bolesnych wspomnień, wymazać to, co nadało jej życiu sens, by odnaleźć komfort w jego braku.
- Znalazła mnie - w wyciu mknącego pomiędzy nimi, zimnego wiatru, jej cichy głos wydawał się równie blady, jak odgłosy tętniącego życiem miasta setki metrów pod nimi. - Przeżyła. Nie wiem, nie wiem jak. Ale przecież nie znaleźli jej ciała w ruinach bazy.
Urwała, bojąc się unieść wzrok w górę. Gdy przygryzła policzki od środka, z zewnątrz zagościły na nich małe dołeczki. Uścisk jej dłoni zelżał lekko, jakby pewność siebie, którą nadał jej nie wycofując własnej, ulatywała wraz z szamoczącym jej płaszczem wiatrem. Wirujący puch otaczający ich bańkę w tym szarym, zimowym świecie, z wolna zakrywał jej ciemną sylwetkę. Pokrywał ubrania na ramionach czy nogach, osiadał na jej niebieskich włosach, na których końcach niektóre kropelki przekształcały się w sopelki lodu.
W tej zamrożonej w czasie bańce, temperatura wreszcie spadła poniżej zera.
- Ta lekarka - dodała, starając się powstrzymać drżenie swojego głosu. - Zheng.
Wspomnienie lodowej planety wydawało się nie być tak odległe teraz, na szczycie tego zimnego dachu. Wydawało się, że zima łączyła wszystkie ich tragiczne wspomnienia. Od jaskini na AZ-102, na którym wylądował wrak Niezłomnego, przez morderczą atmosferę Chasci, aż po puste, chłodne łóżko na poddaszu zaśnieżonej Cordovej.
Opuściła wzrok na swoje blade dłonie. Niegdyś źródło jej potęgi, sposób wyzwolenia biotyki, zdolnej unicestwić na swojej drodze wszystko i wszystkich, teraz wydawały się drobne, kruche. Bezużyteczne.
- Gdy badała mnie na Chasce, wstrzyknęła lokalizator do mojej krwi. - patrzyła, jak skostniałe palce wolnej ręki zginają się, zamykając w pięści osiadające na niej drobinki śniegu. - Nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe.

@Vex
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1960
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

28 sty 2024, o 01:08

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Odpowiedzi, które przyniosła ze sobą Maya, nie były tymi, których by się spodziewał, bo razem z nimi pojawiły się elementy układanki, o których istnieniu nie wiedział lub o których zapomniał. W pierwszej chwili nie zrozumiał o kim biotyczka mówi, gdy przeskoczyła niespodziewanie z jednego tematu na inny, podając za chaotycznymi nitkami myśli, które wymykały się między jej palcami, ale gdy wypowiedziała na głos nazwisko lekarki z Chasci, jego ciało przerwało swój bezruch - nawet jeżeli tylko nieznacznie, sprawiając, że zmrużył lekko oczy w bezwolnym odruchu rozpoznania znajomego wątku.
Oczywiście pamiętał kobietę, która na chwilę rozłączyła ich po tym, gdy oddali się w ręce Reeda w siedzibie Castora. Była poszlaką, którą próbował odnaleźć po tym jak opuścili rozpadającą się bazę Steigera, zarówno licząc na to, że będzie w stanie powiedzieć im coś więcej na temat rośliny, które mogła stanowić lekarstwo, jak i stanowić trop, który mógłby ich zaprowadzić do obecnej lokalizacji Reeda lub jego wiedzy na temat jego planów. Mai ewidentnie współpracowała z łowcą i nawet, gdy odkryli, że Maya wciąż żyje, będąc pod jego kontrolą, podejrzewał, że kobieta może również za tym stać u boku mężczyzny - w końcu w jakimś stopniu zajmowała się Furiami w Castorze i miała ekspercką wiedzę w tym temacie, której Donovanowi brakowało. A po tym jak Rada i Przymierze zaczęły rozgrzebywać siatkę całej organizacji, łowcy musiało zacząć brakować również sojuszników. Jednak ani Etsy nie była w stanie nic znaleźć na jej temat, ani Grace nie kojarzyła jej z pośród swoich kolegów z fachu, zajmujących się pracą nad Furiami.
Los Zheng stanowił zagadkę, na którą odpowiedź turianin podejrzewał, ale nigdy nie miał wystarczającej liczby dowodów, żeby to potwierdzić. Do teraz.
Jednak gdy dotarły do niego jej ostatnie słowa, reszta myśli na chwilę została gwałtownie zagarnięta i odsunięta na bok. Jego czujna i przeczulona część natury uchwyciła się nowej informacji, która nie miała nic wspólnego z jego problemami z Mayą, ale miała ogromne znaczenie w kontekście całej reszty, która znajdowała się poza ich obecnie małą bańką prywatnej rzeczywistości na szczycie dachu. Nie wiedział czy lokalizator we krwi był w ogóle możliwy, ale nie zastanawiał się nad tym nawet przez chwilę, bo Castor dowiódł, że prowadził wiele badań, których efekty mogły wykraczać poza to co pozornie nieprawdopodobne, więc bez namysłu przyjął tą informację jako prawdziwą.
- Przeskanowaliśmy zarówno ciebie jak i mnie po powrocie z Chasci - powiedział cicho, ale jego głos był zamyślony. To, że kapsuły medyczne pod okiem Etsy nie wyłapały żadnych nieprawidłowości, nie musiało oznaczać, że ich tam nie było. Problem był inny.
Reed jemu też wstrzyknął coś w trakcie przesłuchania. Odkąd kapsuła potwierdziła, że nie był to żaden wirus, który miał się roznieść za jego sprawką, uznał, że był to jeden z elementów znęcania się łowcy nad jego osobą, chociaż do samego końca coś mu w tym nie pasowało. Podany narkotyk mógł być jednak doskonałą przykrywką do tego, by ukryć prawdziwą zawartość strzykawki.
A to oznaczało, że w jego krwi również może płynąć taki sam lokalizator. I że nadajnik, który Isaac odkrył na poszyciu Arae, był tylko dodatkowym zabezpieczeniem.
Kolejne implikacje tego uderzyły go niczym obuch, ale zmusił całą siłę woli, by je na razie wziąć pod kontrolę.
Jeżeli było to prawdą, to Reed mógł już wiedzieć gdzie znajduje się Abraham - nawet jeżeli nie wiedział po co Viyo tam poleciał, mogło zaciekawić go to wystarczająco, żeby sprawdzić tą lokalizację samemu. To Donovan mógł być też źródłem wysłania oddziału specjalnego Wysp Owczych, jeżeli jakimś cudem maczał swoje macki również w ich kieszeniach. Nie mówiąc już o tym, że jeżeli odkrył lokalizację swojego ojca, to prędzej czy później może się dowiedzieć, że Widmo zabrał jego siostrę.
Miał nadzieję, że Etsy słucha ich rozmowy i że doszła do tych samych wniosków. Jego chłodniejsza część umysłu wiedziała, że Arae powinna być bezpieczna z Raikiem wciąż będącym na pokładzie i szczelnie zamknięta, a Reed nie mógł być na tyle blisko, żeby zaatakować ich już teraz w próbie odzyskania lub zabicia Sonii, gdy Vex znajdował się na szczycie L'appel du Vide, ale pozostałe pragnęły zerwać się na nogi i czym prędzej wrócić na statek, odpychając wyznania Mayi na dalszy plan w obliczu potencjalnego zagrożenia, chociaż wiedział, że te mogły się już nigdy więcej nie powtórzyć.
I niemal to zrobił. Niemal.
Słowa Mayi obarczone były jednak czymś jeszcze, obecnością szeptów pomiędzy wierszami, które wyprzedziły jej opowieść, próbując zasiać w nim przeczucia co do tego co usłyszy, a także go na nie przygotować. Obracał w głowie jej wypowiedź, odsuwając na bok na razie to co wiedział z okresu cztery miesiące później i próbując wrócić do tamtego momentu w Cordovie. Jego wzrok prześlizgnął się po twarzy biotyczki, po jej obsydianowych oczach, które spuściła na własne dłonie. Czy do tego zmierzały jej przeprosiny? Do tego, że Zheng zaoferowała jej pomoc i lekarstwo, którego potrzebowała, a ona ja przyjęła - odmawiając jednocześnie niepewnej pomocy z jego rąk, wybierając zamiast tego współpracę z wrogiem, którego właśnie co zniszczyli? Robiąc samej dokładnie to, od czego odciągnęła go na Chasce, gdy zaproponował mu to Steiger?
Ta idea miała gorzki posmak, ale była tak niespodziewana, że nie wiedział nawet co o niej myśleć. Nie wiedział czy w ogóle powinien ją rozpatrywać.
- Zheng znalazła cię i zaoferowała ci lekarstwo? - zapytał wprost, przerywając swoje milczenie, chociaż czyniąc to z ociąganiem.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

28 sty 2024, o 02:00

Wyświetl wiadomość pozafabularną W jej nieprzeniknionym spojrzeniu chowała się wyłącznie część odpowiedzi, których potrzebował. Choć jej słowa podsuwały mu kolejne elementy układanki, część jej planszy nadal pozostawała zaciemniona. Podążając po nitce do kłębka, przez lata mógł nauczyć się już, że kłębek nigdy nie był tym, na co wyglądał - jedyne grubym supełkiem na drodze, która ciągnęła się dalej.
Wydawało się, że ciągnie się w nieskończoność, zbiegając z innymi i rozszczepiając na kolejne rozdroża.
Niebieskowłosa wzruszyła lekko ramionami. Jego ciche słowa wybiły ją ze stanu, który zawładnął nią gdy mówiła. Zamrugała kilka razy, próbując spojrzeć na to z innej, obiektywnej perspektywy - na tyle obiektywnej, na ile mógł być siedzący obok niej turianin o złamanym sercu i skrzywdzonym duchu.
- Nie wiem, czy moje wyniki kiedykolwiek mieściły się w jakiejś normie - odpowiedziała z wahaniem, niepewna tego, czy była to odpowiedź, jakiej oczekiwał. Najwyraźniej to, że Viyo również mógł mieć w sobie ukryty lokalizator, nie przyszło jej wcześniej na myśl. Dopiero teraz docierały do niej implikacje tego wszystkiego, choć nie potrafiła dostrzec ich w pełni nie wiedząc, co robił przez ostatnie cztery miesiące. - Ale może kapsuły nie są w stanie ich znaleźć. Nie wiem.
Jej ramiona opadły nisko, z ust wydobyło się westchnienie. Choć jej dłoń pozostała w jego, kobieta nie ujęła jej tak, jak wcześniej. Odwróciła głowę w stronę panoramy miasta, pozwalając, by wiatr uniósł jej obciążone, mokre włosy w górę. Przez chwilę, stanowiły zasłonę - odgradzały jej twarz od jego przenikliwego, zielonego spojrzenia. Na swój sposób, pozwoliły jej uciec.
Choćby na chwilę.
- Zaproponowała wymianę - odrzuciła. Gdy ulotny efekt udziałającego się pragmatyzmu znikł, pozostawił po sobie tę samą skorupę, wypełnioną jedynie bolesnymi wspomnieniami, złością na własne pomyłki i strachem przed tym, jakie były ich implikacje. - Powiedziała... Powiedziała, że ma innego pracodawcę. Powiedziała, że jestem inna. Że moja biotyka odbiega od normy wśród furii, które badała. Zaoferowała jedną dawkę lekarstwa, które miała z Chasci. W zamian za zbadanie mnie. Dobrowolne.
Wyciągnęła dłoń z jego uścisku, gwałtownie, desperacko. Schowała twarz w dłoniach gdy rozżalenie chwyciło jej ciało w swoje szpony, wyginając je w pół. Skulona w sobie, pochylona, umilkła na chwilę. Jej palce wplotły się w niebieskie włosy, zaciskając na nich silnie.
- Wiedziałam, że to pułapka. Musiała nią być - wydusiła z siebie, choć dłonie tłamsiły jej głos. - Ale myślałam...
Z trudem odsunęła dłonie od twarzy. Ich wierzchem otarła mokre policzki, odwracając głowę z dala od niego, jakby to ocena zielonych tęczówek była tym, czego nie była w stanie w tej chwili znieść.
- Myślałam, że w najgorszym wypadku tam umrę - dodała słabo, nie chcąc, by wiatr poniósł jej słowa. - W najlepszym mogłam kupić trochę czasu. W najgorszym, to miało skończyć się... szybko. Inaczej.
Zmusiła się, by odwrócić ku niemu głowę. W przebijającym się przez chmury świetle dnia, jej oczy skrzyły się od łez.
- Wiedziałam, że nie pozwolisz mi tam pójść samej. Wiedziałam, że się nie zgodzisz - tłumaczyła, z desperacją barwiącą jej głos. - Grace miała rację. Nie chciałam umierać w szpitalu. Nie chciałam, żebyś patrzył na to, jak umieram. Tygodniami, miesiącami. Rzygając krwią, zapominając kim jesteś. Wolałam zaryzykować. Wolałam zniknąć szybko, jeśli miałoby do tego dojść. Wierzyłam, że tak będzie łatwiej.
Urwała, unosząc głowę wysoko w górę, by zatrzymać płynącą po jej policzku łzę. Otarła ją wierzchem swojego płaszcza.
- Przepraszam, że cię okłamałam - szepnęła, unosząc wzrok na zielone spojrzenie.
Vex
Awatar użytkownika
Administrator
Posty: 1960
Rejestracja: 18 cze 2014, o 15:17
Miano: Vexarius "Vex" Viyo
Wiek: 32
Klasa: Dewastator
Rasa: Turianin
Zawód: Widmo
Lokalizacja: Arae / Cytadela
Status: It's complicated.
Kredyty: 34.710
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

28 sty 2024, o 15:55

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Słowa Mayi, potwierdzające to co jego podszepty znalazły między wierszami jej opowieści, prześlizgnęły się przez jego mury i wbiły pazury w to co było za nimi. Jednak nawet, gdy jej wyjaśnienia zostały wypowiedziane na głos, absurd tego co oznaczały nie chciał przebić się do jego umysłu, sprawiając że turianin po prostu tkwił w bezruchu, nic nie mówiąc. Jego myśli obracały to co usłyszał, próbując połączyć to zarówno z tym co mu powiedziała wcześniej, ale także z tym, co przeżyli wspólnie przez tamte pamiętne miesiące, próbując znaleźć jakiś sens, który nie stawiałby niebieskowłosej w takim świetle, które nie zmusiłoby go do wyszarpnięcia ręki i zakończenia tej rozmowy. Nowa informacja była jednak kolczasta i miała nierówne krawędzie, nie pasując do żadnego pustego miejsca w potrzaskanym obrazie kobiety, który próbował odbudować w swoim umyśle - po tym gdy odkrył, że tak naprawdę nie znał jej ponad to, co pływało na najwyższych poziomach jej obwarowań i po tym co próbował poskładać na nowo odkąd rozpoczęli tą rozmowę.
Gdy sama zabrała dłoń, opuścił wzrok na swoją i cofnął ją powoli. Nie odezwał się jednak, pogrążony we własnych rozmyślaniach.
Jedna jego część mówiła o ogromnej hipokryzji kobiety, wspominając propozycję Steigera oraz jej pełną pasji odmowę, ale były to słowa nie głośniejsze od szeptu, zagłuszone przez świadomość tego, że czym innym było poświęcenie siebie samej dla własnego zdrowia, a czym innym zgoda na poświęcenie ich oboje. Inna część, o wiele głośniejsza, nie mogła uwierzyć w naiwność i głupotę Mayi - która miała rację mówiąc, że sam nigdy nie puściłby jej tam samej i że miałby ku temu strasznie dobry powód. Minęły zaledwie tygodnie od chwili, w której zniszczyli Chascę i Castora - byli głównym i jedynym powodem przez który Zheng straciła pracę i stała się poszukiwana pod groźbą więzienia w którym zamknięto by ją na całe lata. Maya wiedziała, że Reed wciąż jest na wolności, wiedziała że współpracował z lekarką, wiedziała że Vex i ona są główną przyczyną, która zrujnowała ich życie, ich wizję oraz zabiła ich znajomych, mentorów czy rodzinę. Nie było żadnych wątpliwości, że to była pułapka. Tak jak nie było żadnych wątpliwości, że to nie skończy się szybko - wendetta Donovana na Vexie była tak głęboka i tak wyrafinowana, że nie mogła sprowadzić się tylko do zabicia niebieskowłosej w jakimś zapomnianym przez świat, sekretnym laboratorium. Vex również to wiedział. Tak jak i wiedział, że jakaś część Mayi, nieważne jak mała, musiała zdawać sobie z tego sprawę i mieć świadomość, że szybka śmierć wcale nie była najgorszą alternatywą jaka ją czeka, ale zdecydowała się ją zagłuszyć i zignorować.
Bo była zdesperowana.
Desperacja potrafiła być najsilniejszą motywacją i najgorszym wrogiem logiki oraz rozsądku. Maya nie chciała umierać - nie w szpitalu, nie w męczarniach, nie w ogóle. Nie chciała tego tak bardzo, że wszystko inne zostało zepchnięte na dalszy plan. Vex chciał wierzyć, że mówi prawdę i że faktycznie zrobiła to w części dla niego, żeby nie musiał cierpieć tego samego losu co ona cierpiała z Rosą, ale jakaś jego część - ta nowa, zimna i pusta - wiedziała, że nawet jeżeli kobieta w to wierzyła, to nie była to cała przyczyna. Jakiś jej fragment na pewno zdawał sobie sprawę z reperkusji, które na nią czekały z rąk Reeda - na całe miesiące cierpienia, które mógł tym zafundować Vexowi, mając ją w swoich rękach i wykorzystywać jako zakładnika, by Widmo spełniło jego każdą zachciankę. Maya mogła twierdzić, że zaryzykowała dla niego, ale w praktyce był to tylko jej własny głos, próbujący przekonać ją samą, że rzeczywistość była nieco bardziej chwalebna niż była naprawdę. Bo prawda, kryjąca się na dnie tej desperacji, była tą samą, która wyrwała się z ust kobiety zaledwie chwilę wcześniej.
Maya nie chciała umierać. Nie chciała umierać w szpitalu, nie chciała umierać jak Rosa. Kropka. Jego obecność w tym całym równaniu, jego cierpienie wywołane przyglądaniem się temu procesowi, było tylko wygodną wymówką, która pozwalała postawić ten fakt w nieco lepszym świetle, nadając mu posmak własnego poświęcenia.
Ale przyglądając się własnej dłoni oraz lądującej na nim płatkom śniegu odkrył, że nie czuje złości z tego powodu. Jeszcze inna jego część wiedziała, że Maya naprawdę w to wierzy lub próbuje uwierzyć. Chociaż wiedział, że nie był to główny powód przez który podjęła taką decyzję, a nie inną, to nie oznaczało to, że wcale nie był prawdziwy. Bo wymówka czy nie, wiedział, że jej na nim zależy, a po tym co powiedziała wcześniej, wiedział też, że naprawdę nie chciała dla niego takiego losu. Mówiła o tym każda z łez, które w końcu zaczęły płynąć po jej policzkach, każde słowo nacechowane cierpieniem. Naprawdę nie chciała, by doświadczył tego co Elena oraz tego co ona. I miała wszelkie prawo do tego, by być zdesperowana.
Ale chociaż teraz rozumiał jej prawdziwe pobudki, to niestety nie umniejszały one tego bólu i żalu, które tliły się w jego sercu. Tych, spowodowanych świadomością, że Maya wolała zaryzykować współpracę z najgorszym wrogiem, niż podzielić się z nim swoimi myślami. Tym, że jej słowa, wypowiedziane podczas jednej z tych pamiętnych nocy w kajucie, w których zapewniała go, że sprawia, że zaczyna wierzyć w szczęśliwe zakończenie, też okazały się być kłamstwem - bo gdy przyszło co do czego, to nie potrafiła się zmusić do uwierzenia w to, że będzie w stanie znaleźć dla niej lekarstwo, pomimo każdego nieprawdopodobnego zwycięstwa, które razem przeżyli. Pchana desperacją, wolała wybrać absurdalną szansę, że współpraca z Reedem jej pomoże lub szybko ją zabije, zamiast zaufać w szansę Vexa na to samo i na wykorzystanie rośliny Steigera lub samej Zheng na ich warunkach. Wolała podążyć tą ścieżką, zamiast z nim porozmawiać, bo jego własne zaślepienie sprawiło, że wierzyła, że jej nie posłucha.
I ta desperacja oraz brak zaufania sprawiły, że znaleźli się tu i teraz. To przez nie stała na krawędzi krateru, który sama stworzyła, spopielając ich wzajemne relacje, zrywając fałszywe wyobrażenia, niszcząc przyjaźnie i bezpośrednio stając się odpowiedzialna za śmierć dziesiątek ludzi w atrium Cytadeli oraz tylko duchy wiedzą ilu jeszcze w trakcie tych miesięcy, których nie pamiętała.
- Godzinę temu niemal zabiłem niewinnego człowieka tylko po to, żeby zdobyć szansę na uzyskanie paru odpowiedzi z ust najgorszego degenerata, który wcale nie musiał mi ich dać - odezwał się niespodziewanie, przerywając długą ciszę, która zapadła po wyznaniu Mayi. Mówił cicho, wpatrując się we własne palce oraz gromadzące się na nich płatki śniegu, ignorując załzawione spojrzenie biotyczki. - Byłem gotowy pociągnąć za spust i dokonać najzwyklejszej egzekucji na mężczyźnie, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, traktując go jako zwyczajną walutę w prostej transakcji. Tylko dlatego, bo chciałem odpowiedzi. Bo potrzebowałem odpowiedzi.
Uniósł powoli wzrok, odpowiadając na spojrzenie biotyczki. W jego zielonych tęczówkach nie było bólu, złości ani zawodu, a jedynie ciche zrozumienie - a także chłodne echo pragmatycznej, bezdusznej istoty, która wydostała się na powierzchnię na czarnej plaży na Wyspach.
- Wiem czym jest desperacja, Maya. I wiem do czego potrafi ona zmusić - powiedział cicho, błądząc wzrokiem po jej oczach. W końcu żył nią ostatnie cztery miesiące. A biotyczka żyła nią całe życie. - Ale wiem też, że walka z nią w pojedynkę prowadzi tylko do porażki. I do rzeczy, które potem będzie żałować się do samego końca.
Przyglądał się kobiecie jeszcze przez chwilę, nim w końcu z jego gardła wyrwało się ciche, zmęczone westchnięcie. Uniósł dłoń do góry, ścierając delikatnie kciukiem te ścieżynki z policzka niebieskowłosej, które dołączyły do szlaku zostawionego przez słoną łzę.
- Moja oferta dalej jest aktualna - powiedział cicho. - Połowa drogi. Ale żadnych więcej tajemnic, Maya. Żadnych kłamstw. Koniec z uciekaniem.
THEME                    VOICE                    ARMOR                    CASUAL
ObrazekObrazek
+5% do obrażeń w walce wręcz   
-1PA koszt przeładowania    -1.5PA do kosztu zdolności technologicznych
Dla MG:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12234
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [FRANCJA] L'appel du Vide

29 sty 2024, o 00:57

Wyświetl wiadomość pozafabularną Drobinki śniegu uderzały o wnętrze jego otwartej dłoni, przyklejając się do ceramicznej powierzchni rękawicy. Nie miały dostępu do ciepła jego ciała, które mogłoby przekształcić je z powrotem w kropelki deszczu. Widział dokładnie każdą z nich, gdy opadały jedna obok drugiej. Drobne, nieistotne, w tych długich chwilach ciszy nawarstwiały się z każdą sekundą. Wystarczyło, by jedna wylądowała niebezpiecznie blisko drugiej, a wystawały ponad resztę swoim rozmiarem.
Być może w ten sam sposób w ich sercach gromadziła się desperacja.
Sto trzynaście dni większych i mniejszych porażek, rozgoryczenia, ściany, na którą natrafiał gdy jego ciało parło naprzód przekształciło go w kogoś, kogo nie rozpoznawał. Gdy spoglądał w lustro, osoba, którą dostrzegał po drugiej stronie była inna, zniekształcona. Jak układanka, której elementy z czasem zdeformowały się, zgubiły, postrzępiły końce. Wciśnięte w swoje miejsca, ale w złych kierunkach, nie pozwalały choćby na chwilę zapomnieć o tym, kim był kiedyś - a kim przestał być cztery miesiące temu.
Desperacja przepełniała działania niebieskowłosej od pierwszego dnia, w którym ją poznał. Odkąd uczepiła się ciekawości Widma, które mogło doprowadzić ją do wymierzonego sobie celu. Celu krótkowzrocznego, tymczasowego - wszak Volyova, którą poznał wtedy, nie posiadała w sobie zapału do docierania do sedna ogromnego, galaktycznego spisku. Pomiędzy jedną ucieczką a drugą, żądza zemsty nie była jej fanaberią, była szczytem piramidy jej potrzeb, siłą napędową, która popychała jej ciało bez sprzeciwu umysłu pozbawionego pragnień i długofalowych planów.
To jego obecność ostudziła samobójcze zapędy jej ciała, dezerterskie chęci jej umysłu. Ale choć miesiące, które spędzili razem, pozwoliły mu znaleźć brakujące elementy układanki, naprawić te, które skrzywił czas i ból, głęboko za fasadą jej uszczęśliwionego oblicza kilka z nich pozostało opornych na jego działania. Zablokowanych w złych miejscach, w zły sposób, tkwiących w nich zbyt długo, by pozwoliły mu się poruszyć.
Choć zrobił wszystko, by podarować jej szczęście, te same, zepsute elementy nakazały jej zrobić to, co zrobiła zawsze - zadecydować o swoim losie. Nauczyć się na własnych błędach. Rzucić się naprzód, ryzykując wszystkim dla samego zaryzykowania. Zniszczyć to, na czym zależało jej najbardziej, z obawy przed samospełniającym się koszmarem, w którym tkwiła od lat.
Uniosła głowę z wahaniem, nie wiedząc, do czego dążyły jego słowa. Pomimo tego, jak obcą barwę przyjęły jej tęczówki, w jej wnętrzu chowała się znajoma emocja. Po czterech miesiącach, przypominała odległe wspomnienie, zafałszowane przez tęsknotę serca. Ale była tutaj, żywa, prawdziwa.
Jakby i jej nic nie było w stanie zabić.
Wypuściła powietrze z ust, gdy musnął jej policzek. Przekrzywiła głowę, wtulając w jego rękę, nieśmiało, a zarazem odruchowo. Jak coś, co niegdyś było dla niej oczywistością, a teraz wydawało się niepewnym aktem, nacechowanym wątpliwościami.
- Połowa drogi - powtórzyła cicho, przytakując. Poruszyła się w miejscu, a materiał jej płaszcza znów zaszeleścił, brzmiąc zbyt głośno w tym opuszczonym, odległym miejscu. Zbyt nachalnie. Obróciła się w jego stronę, siadając naprzeciw, nie chcąc się oddalać, ale nie chcąc też zbliżać bardziej, niż powinna. W krótkich, prostych gestach szukając tej wyważonej połowy. - Obiecuję.
Zadarła lekko głowę, po raz pierwszy od czasu, który wydawał się całą nieskończonością, spoglądając na niego na wprost. Nie kątem oka, nie spode łba, nie urywkowo, szybko, byle tylko nie zdążył tego spojrzenia odwzajemnić. Uniosła własną dłoń, tą, w której nie dzierżyła obcego dysku, w górę. Z wahaniem, musnęła opuszkami palców jego policzek, sunąc wzdłuż drobnej, niewidocznej niemal blizny po jednym ze starć.
- Cierpiałeś - powiedziała, cicho, jakby te słowa nie były przeznaczone dla świata, jedynie dla siedzącego tuż obok turianina. - Te cztery miesiące musiały być dla ciebie piekłem.
Wypuściła powietrze z ust, znów, jakby imadło chwyciło jej klatkę piersiową, pozostawiając po sobie ciężar jej decyzji. Tej, która miała być szybsza, krótsza, łatwiejsza.
- Przepraszam - szepnęła, zatrzymując palce na jego skroni wypowiadając to samo słowo po raz kolejny. Powtórzyła je znów, ciszej, jakby za którymś razem miało nabyć większej ilości mocy, jakby miało odkręcić to, co się stało i to, kim byli.
Oraz to, kim się stali.

@Vex Diakon

Wróć do „Ziemia”