Deszcz na zewnątrz padał coraz mocniej, do tego silny wiatr sprawiał, że przemieszczanie się po dachu budynku było naprawdę ciężkie. Chociaż bardziej pasowałoby by tutaj określenie irytujące. Mężczyźni wyskoczyli na zewnątrz rozglądając się wokół siebie szukając jakichkolwiek śladów ludzi Stanforda. Teren wyglądał dość bezpiecznie. Dopiero wtedy machnęli do Crimson ręka by ta szła za nimi. Cóż przynajmniej dzierżyła M-11 Tłumiciela. Nie codziennie się widzi taką zabawkę, a tym bardziej, że ktoś daje jej możliwość z niej skorzystać.
W końcu udało im się dotrzeć do klatki schodowej. Oczywiście drzwi były zamknięte od wewnątrz. Vladan zaczął obstawiać teren, kiedy Ivan przy pomocy omni-ostrza próbował wywarzyć drzwi. Marnowali kolejne minuty, kiedy w końcu drzwi otworzyły się przed nimi i mogli ruszać dalej. Czekało ich dobre kilka pięter w dół za nim dotrą na to, na którym mieszka Roy. Więc schodzili powoli obstawiając klatkę schodową. Oczywiście Lex była między nimi. Mogła ich nie lubić, ale widocznie chyba naprawdę zależało im na jej życiu.
Po opuszczeniu klatki przedzierali się dalej przez korytarz wieżowca. Nie było to najpiękniejsze miejsce. Na pewno nie jakiś slums, ale średnia krajowa też nie. Trochę obdrapane ściany, na niektórych nawet graffiti. Naścienne holograficzne reklamy zmieniały się, co jakiś czas pokazując najmodniejszy asortyment na Ziemi. Czyli alkohol i środki medyczne. W tej kwestii na pewno się nic nie zmieniło. Z niektórych mieszkań można było usłyszeć głosy, w niektórych kłótnie, a nawet przemoc domową. Widać było, że Roy na pewno kochał swoją okolicę, bo większość ludzi starałaby się stąd spierdolić w siną dal.
Docierali powoli do numeru jego mieszkania. Mężczyźni obstawili drzwi z dwóch stron. Pokazując sobie jakieś znaki rękoma. Nic nie mówili. Po prostu napierdalali rękoma jak pieprzeni rekordziści guinnessa w języku migowym. W końcu obydwaj skinęli głowami do siebie. Jeden z nich spojrzał na Lex i pokazał znak, który mogła znać albo, chociaż kojarzyć, „Stay low”. Radić sięgnął ręką do klamki. Drzwi były otwarte, nawet nieotwarte. Ktoś wyłamał w nich zamek. Do tego na tyle dobrze, że nie zostawił nawet śladu. Vladan delikatnie popchnął drzwi i wparował razem towarzyszem do środka. Nie nastąpiła żadna strzelanina. Po prostu cisza, gdy w końcu wyłonił się Ivan i machnął ręką do niej by do nich dołączyła.
Nie mogła się spodziewać tego, co za chwilę miała zobaczyć. Na środku pomieszczenia rozłożona była folia, na której znajdowało się krzesło. Na krześle zaś przywiązane były zmasakrowane zwłoki. Trudno było cokolwiek rozpoznać. Po ucinane palce, połamane nogi, twarz zaorana tak bardzo jakby awaryjnie na niej wylądował Destiny Ascension. Nie miał oczu tylko dwie pusty dziury patrzące się drzwi.
Ciszę w pokoju przerwał dźwięk spuszczanej wody w toalecie. Obydwaj wycelowali w drzwi kibla i czekali. Dźwięk zapinanego paska, potem mycia rąk. W pomieszczenie stanęło otworem, kiedy zobaczyli w nich mężczyznę, którego pancerz był cały we krwi. Tylko twarzy nie miał umorusanej we czerwonej breji. W końcu Radić i Lyev opuścili broń, a mężczyzna naprzeciwko uśmiechnął się tylko.
-
Ola amigos! Co tak długo?
Spytał z ciężkim hiszpańskim akcentem. Wycierał zakrwawione ręce w biały ręcznik. Wyglądało to dość potwornie. Wyszedł do nich i uściskał obydwóch jakby, co najmniej odnalazł swoich zaginionych braci po kilku latach. Oczywiście uświniając ich we krwi.
-
Raul, kiedy tutaj dotarliście?
Spytał w końcu Vladan, już spokojniej jakby w sumie nic się tutaj nie wydarzyło, a ciało na krześle było tylko rekwizytem gdzieś tle. Co ciekawe gdyby się przyjrzeć uważniej pozostałością z człowieka, mogliby zauważyć, że ta osoba dalej życie.
-
Będzie z godzinę temu, kiedy tylko Hogarth dał znać, że zgarnęli senioritę Crimson. Przylecieliśmy najszybciej jak się dało. Po dotarciu na miejsce zauważyliśmy, że kręci się tutaj paru łachmytów, więc ich śledziliśmy. Mój zmysł mnie nie mylił, szli tutaj. Oczywiście jak otworzyli drzwi weszliśmy tutaj z nimi. Niestety nie byli zbyt rozmowni.
Westchnął ciężko, wskazując palcem w stronę krzesła. Wyglądał na naprawdę zawiedzionego, że doszło do rękoczynów.
-
Kierain wraz, z Arim, wynieśli już dwa ciała. Moshe siedzi na dachu obok i obserwuje teren ze snajperki. Dzisiaj jest wyjątkowo wkurwiony, bo „wy sobie siedzicie w budynku, kiedy ja mocze sobie dupę na zewnątrz” czy coś takiego.
Zaczął chodzić po pomieszczeniu i skierował swoje kroki do kuchni. Usłyszeli dźwięk otwieranej lodówki. Wrócił do pokoju z browarkiem w dłoni. Otworzył go przed nimi i wziął łyka.
-
Cholera, powoli wychodzę z wprawy. Coraz bardziej meczące są dla mnie te przesłuchania.
Odstał chwilę zastanawiając się chwilę. Przyglądał się twardo Lex biorąc spory łyk piwa, by chwilę potem beknąć dość głośno. Wszystko tutaj wyglądało dość surrealistycznie. Jakby to było jakieś spotkanie znajomych po latach, tyle, że w ludzkiej rzeźni. Wracając jednak do Raula, który nie mógł oderwać wzroku od Lex, aż w końcu klepnął się dość głośno w czoło.
-
Ay caramba! Alexis Crimson? Ale nam się zmieniła dziewczyna! Ostatnio jak ją widziałem to była trochę mniej edgy. Chodź, pewnie chcesz zobaczyć, co z bratem.
Machnął do niej ręką otwierając drzwi do sypialni. Odór, który się stamtąd unosił był tak okrutny, że niektórym pewnie pociekły by łzy. Co ciekawe nie był to odór trupa, to znaczy był, ale zapitego w trupa mężczyzny oraz weterana przynajmniej kilkudniowego cugu alkoholowego. Smród octówy i alkoholu wręcz był obalający.
-
Śpi. Nawet nie zauważył, że weszliśmy do mieszkania. Kiedy do niego podszedłem i próbowałem ocucić to obrócił się na drugi bok i wydarł na mnie mordę. Coś tam gadał, że nie chce już żyć na tym świecie skoro nawet ona go zostawiła. Oh, Dios Mio ciężkie jest życie zakochanych mężczyzn.
Obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju zostawiając ich samym. W końcu rodzinka Crimsonów znowu była razem.