-
Czegoś bardziej co? – Zapytał unosząc brwi w udawanej nieświadomości. Pokręcił głową cofając się jakieś dwa kroki do tyłu i obserwując Irene z tej odległości przez chwilę jak ruszyła przed siebie. –
Idę – mruknął do siebie, po czym rozejrzał się dookoła i ruszył powoli dołączając do niej.
I pewnie szedłby dalej obok niej, przed siebie nie myśląc o niczym innym gdyby nie następne słowa. Na początku faktycznie nie miał pojęcia, o czym Francuzka mówi, ale kiedy sprecyzowała stanął w miejscu prawie wykrzykując: -
Dlaczego?! – Przy okazji rozłożył ręce a na jego twarzy pojawiło się coś pomiędzy kompletną dezorientacją a szokiem. Dopiero, kiedy zdał sobie sprawę jak bardzo efektownie na to zareagował uspokoił się nieco. Brakowało tylko zrywających się na dźwięk jego okrzyku ptaków z drzew.
-
Nie rób tego – powiedział wreszcie trochę spokojniej ruszając z powrotem przed siebie. Pamiętał doskonale, kiedy zobaczył go po raz pierwszy i była to też jedna z rzeczy, którą kojarzył nieodzownie z osobą Francuzki. –
Lubię go i podoba mi się. Trochę przypomina mi o Omedze.
Uśmiechnął się po części do kobiety po części do siebie. To było wspomnienie, do którego bardzo lubił wracać. To, co działo się jeszcze przed zejściem na uliczki Gozu z pojemnikiem przytwierdzonym do pleców. Nigdy wcześniej nie przypuszczał, że spotka ją kiedykolwiek po Shodan. Po tym, co zaszło i na strzelnicy i potem w mieszkaniu, wtedy myślał, że to tylko tak, na jeden raz. Na chwilę. Nie sądził też, że zobaczą się całkowicie przypadkowo na drugim końcu galaktyki i mało tego, że Irene wróci z nim do domu i w nim zamieszka. Z nim i jego kotem.
Wszystko szło idealnie, bez planowania, bez myślenia i zastanawiania się. A teraz był w domu, przez cały miesiąc i mogli z tego miesiąca korzystać do woli w każdy możliwy sposób, jaki tylko mógł im przyjść do głowy. Oczywiście poza momentami, kiedy Hearrow będzie musiał stawiać się w dowództwie.
-
Za trzy dni przylatują tutaj młodzi z Sandhurst, dostali się na jakiś program szkoleniowy dla wybitnie uzdolnionych czy coś takiego – machnął ręką w nieokreślonym geście dając do zrozumienia, że sam do końca nie wie jak to działa. –
Mają trzy turnusy każdy po tydzień czasu, a że jestem jedynym oficerem szkoleniowym obecnie na Cytadeli i do dyspozycji to będę ich opiekunem. Porucznik Marshall Hearrow – opiekunka dla dzieci na zawołanie.
Zaśmiał się na chwilę i skrzywił. W sumie dokładnie tak to miało wyglądać. Nie zastanawiał się nad tym wcześniej, praca do praca. Dostał rozkaz taki a nie inny, robił to, co zawsze tylko, że tym razem pod swoje skrzydła dostanie bandę dzieciaków, które będą chciały postrzelać trochę z Walecznego czy Orła.
-
Symulacja warunków naturalnych, trening strzelecki, wykłady na temat zdolności przetrwania… - kontynuował nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak bardzo rozgadał się na tematy, w których siedział, na co dzień. Znów. Już któryś raz z kolei, kiedy zaczęli rozmawiać o wojsku, o Przymierzu i o jego służbie. Było mu miło, kiedy usłyszał o tym, że go podziwia, chociaż wcale tego nie potrzebował do szczęścia. Czasem właśnie dla takich chwil upewniał się w tym, co robi i że nigdy by z tego nie potrafił zrezygnować. –
I tak, będę wracał do domu na noc. Chyba, że…
Przeszedł sprawnie za plecy Francuzki nie przestając iść w kierunku domu i objął ją momentalnie znajdując się gdzieś obok jej ucha.
-
Jakaś młoda, ładna studentka będzie chciała korepetycje ze strzelania. Późną nocą, w strzelnicy – pocałował ją w szyję i momentalnie odsunął się robiąc parę kroków do przodu wyprzedzając tym samym Francuzkę. –
Wtedy już nic na to nie poradzę – rozłożył ręce w geście bezradności i odwrócił się w stronę Irene uśmiechając szeroko. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że od jakiegoś czasu już nie są w parku a ulica zaczyna być powoli lekko tłoczna. Na szczęście do domu nie było już daleko.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąz/t