To był istny chaos. Widząc, jak Hearrow wdaje się w starcie, którego na dobrą sprawę nie miał szans wygrać, Dubois działała instynktownie. Kamuflaż, brutalna egzekucja - fontanna gorącej krwi trysnęła z gardzieli zamordowanego z zimną krwią, podrygującego agonalnie jeszcze tylko przez chwilę najemnika - przejęcie broni (w dłoniach złodziejki znalazł się ciężki M-22 Patroszyciel) i zwrot akurat w chwili, w której wybrzmiewał ostatni strzał oddany przez Arrowa. Dwa pociski rzezi trafiły bezbłędnie - w starciu z pierwszym tarcze Hounda zamigotały ostrzegawczo, w obliczu kolejnego pękły z drażniącym uszy brzękiem. Trzeci strzał jednak przelał czarę - czarnoskóry najemnik ani myślał stać bezczynnie. Odzyskawszy już równowagę po zamaszystym ciosie, wykrzywił twarz w pogardliwym grymasie i w jednej chwili znów był tuż przy Arrowie. Pomimo swej postury - był szybki. Dość szybki, by wykorzystać niewielki dystans jaki dzielił go od żołnierza. Dość szybki, by tym razem, korzystając z jednego, może dwóch dzielących ich kroków, nie dać Hearrowowi szans na unik.
Długie ostrze tym razem nie przecięło powietrza. Wcinając się w kurtkę i bluzę, bez oporu przedarło się aż do powłok skórnych, rozcinając je w jednym, płynnym ruchu. Karmazyn szybko splamił zarówno ostrze, jak i ubrania - Marshalla i Hounda. Pod podporucznikiem ugięły się nogi.
Dopiero wtedy też czarnoskóry dał po sobie poznać, że słyszał słowa Irene. Powoli omijając rannego żołnierza, zatrzymał się za plecami klęczącego i uniósł na Dubois spokojne spojrzenie sponad jej rannego wybranka. Uśmiechał się. Na wargach czarnoskórego mężczyzny tańczył uśmiech, który - choć wyraźnie przełamany własnym bólem, własną goryczą - był aż nadto pełen rozbawienia.
- Pytałaś, czego chcę. - Opuszczając dłoń z ostrzem, uginał ją tylko na tyle, by końcówka broni nie dotknęła zimnego podłoża. - Szczerze mówiąc, nie planowałem aż tak dramatycznego przedstawienia, ale... - Hound gwałtownie uniósł nieuzbrojoną dłoń, gestem powstrzymując pozostałą trójkę najemników. - Twój bohater wolał najwyraźniej zdecydować za mnie. Pytałaś, czego chcę. Może po prostu pokazać ci, jak wiele nas łączy? Hej, wychodzi na to, że jesteśmy rodziną. - Mężczyzna parsknął śmiechem. Choć z jego własnej twarzy nie schodziło napięcie związane z krzywdą Alice, najemnik był przecież profesjonalistą. Skoro takie przedstawienie miało już miejsce, należało je dokończyć.
- A może odebrać ci twoją zabawkę tak, jak ty odebrałaś mi moją? - Hound uniósł brwi w znaczącym wyrazie. - Ale wiesz co? Ze mnie jest porządny facet, można powiedzieć... miłosierny. - Znów pełen rozbawienia uśmiech. - Proszę bardzo. Możesz go sobie zabrać. - Cofając się o krok, gestem uzbrojonej w ostrze ręki wskazał obficie krwawiącego Hearrowa. Przez kurtkę niewiele było widać, ale jeśli odpowiedzią miała być rosnąca w zastraszającym tempie plama krwi na ubraniach - z żołnierzem było źle. Bardzo źle.
Z tymi słowy, nie spuszczając oka z Dubois, kolejnym niemym rozkazem nakazał swej podwładnej zająć się Alice. Kobieta w kilku krokach znalazła się tuż obok nieprzytomnej nastolatki i, położywszy skrytą w ciężkiej rękawicy dłoń, unieruchomiła Barta. Chłopak, wyraźnie w szoku, zamarł. Uniósłszy oczy, spojrzał najpierw na najemniczkę, potem na Irene, wreszcie - na Hounda.
- Ona... - Nie podnosząc się z miejsca, ratownik zacisnął kurczowo dłoń na drobnej dłoni Alice. - Ona... Potrzebuje pomocy. Potrzebuje... Proszę.
W oczach blondyna lśniły łzy. Stojąca tuż za nim zbrojna kobieta uniosła pytające spojrzenie na swego pracodawcę.