Skrzywiła się od razu, gdy zaczął mówić a ona dostrzegła, do czego dąży. Pokręciła dość stanowczo głową, co na moment sprawiło, że zastygła w miejscu, krzywiąc się bardziej. W ich obecnym stanie, żadne z nich nie powinno wymachiwać głową zbyt mocno.
- Nie zgodziłabym się na to, Vex - odpowiedziała, prostując się w miejscu. - Nie próbuj wmówić sobie, że od ciebie będzie zależeć, czy przeżyję, czy nie. To moje decyzje. Prędzej wyskoczyłabym z okna niż pracowała dla Steigera.
Umilkła zaraz po tym. Wcześniej w tym pomieszczeniu dyskutowali na trudne tematy, oglądali ciężkie do przetrawienia dane, szukali wyjścia z niemożliwej sytuacji wspólnymi siłami. Teraz, mesa przypominała zamkniętą klatkę, w której byli niepierwszy raz. Wiedzieli, że szukając klucza, ignorują fakt, że w ścianach nie ma drzwi, do których mógłby pasować. Temat, którego tak zawzięcie unikała, z którym wolała żyć samotnie nawet, jeśli tak wiele elementów jej życia postanowiła dzielić z nim, wypłynął z powrotem na powierzchnię, przypominając o swojej obecności. Kraty dookoła jeszcze nigdy nie były tak wyraźnie zarysowane.
Odchyliła się w krześle, opuszczając jedną nogę w dół. Huśtała się chwilę na jego tylnych nogach, nieskora do odpowiedzi na jego następne słowa. Sam doszedł do odpowiednich wniosków. Wiedział, że choć mogła odruchowo kiwać głową, gdy mówił o ciągłej walce, ciągłych próbach, ciągłej nadziei, w której żył i chciał, żeby żyła i ona - wpadało jej to jednym uchem i wychodziło następnym. Jej akta stanowiły przeświadczenie o tym, jak wiele razy musiała słuchać rzeczy tego typu, gdy padały w jej kierunku lub w kierunku przykutej do szpitalnego łóżka siostry. Szpital był miejscem, którego nie dało się pomylić z innym. Czyste podłogi, sterylne, wypełnione chemikaliami powietrze i strzępki nadziei rozrzucone po kątach przez personel, łapczywie poszukiwane przez pacjentów i odwiedzających. Wszyscy chcieli wierzyć, że z ich pomocą ułożą dla siebie szczęśliwe zakończenie.
Przymknęła oczy, z głową skierowaną ku górze. Światło mesy muskało jej twarz, odkrytą przez opadające z pomocą grawitacji kosmyki włosów. Odkryte szramy przecinające jej policzek były jaśniejsze od reszty alabastrowej skóry. W tym świetle wydawały się niemal białe, błyszczące.
- Nie mam już siły - chrypnęła i niemal od razu odkaszlnęła, usiłując doprowadzić się do porządku. Przednie nogi krzesła stuknęły o ziemię, a niebieskowłosa otworzyła z powrotem oczy, podchwytując turiańskie spojrzenie. - To był długi dzień - dodała, celem wyjaśnienia.
Bez względu na jej stan, nie mieli zbyt wiele czasu na sen - nie wiedział, czy Volyova w ogóle zdecydowała się na odpoczynek po powrocie z Chasci, czy po prostu razem z Khourim usiłowała przywrócić się do porządku. Jego operacja trwała długo, a krótko zarazem, jeśli ten czas miałby wystarczyć jej na pełną regenerację.
Odsunęła krzesło, szurając nim po metalowej powierzchni. Wstała z miejsca, ale nie ruszyła od razu do wyjścia. Przez moment po prostu stała, obejmując własne ramiona rękoma, patrząc z góry na siedzącego turianina.
- Idę spać. Włamię ci się do kajuty - oznajmiła, uśmiechając się lekko. Obeszła stół, stając przy nim i muskając jego ramię dłonią. Zatrzymała się znów już przy nim. - Przyjdź do mnie - poprosiła. W jej oczach tliło się zmęczenie, ale choć wydawało się przysłaniać jej bursztynowe oczy, jednocześnie odkrywało coś zupełnie innego. Wrażliwość, którą ona mogłaby nazwać słabością. - Jak nie będziesz miał już nic do zrobienia - dodała ciszej, kierując się do wyjścia, a z niego - do jego kajuty.