Lex miała minę jakby miała za chwilę zemdleć, wiec wcale nie wyglądała dużo lepiej. Stała na nogach, wyprostowana, ale wiedziała, że długo nie da rady. Chciała wrócić na wózek, albo najlepiej na łóżko, nie to w szpitalu, ale w domu. Tylko że nie mogła. Nie teraz, kiedy chuj wie po co udowadniała Keeganowi, że ma w sobie resztki siły.
- Zabij się, Hogarth - odezwała się w końcu, po wysłuchiwaniu jego obelg i przytyków. - Możesz sobie ten wózek wsadzić w dupę, skoro interesuje cię tak bardzo, a mi nie jest już potrzebny. Może będziesz miał wtedy więcej powodów, żeby się uśmiechać.
Nie odpowiedziała na pytanie, czy coś jest nie tak. Było. Wszystko było kurewsko nie tak, ale on był ostatnim, któremu chciałaby się z czegokolwiek zwierzać. I tak za dużo emocji już pokazała w jego towarzystwie, wszystkie prowadzące wyłącznie do tego, że z chwili na chwilę gardził nią coraz bardziej. Po co więc miała mówić cokolwiek więcej? Wyłączyła omni-klucz, chowając też ostrze.
Wściekła się ponownie, gdy ją popchnął. Nie upadła. Zamiast tego zamachnęła się i wymierzyła mu doskonale wyćwiczony w barowych bójkach lewy sierpowy, tym razem nieco niezdarny. Wiedziała, że swoją prawą ręką złapie jej pięść, tak samo jak złapał ją tamten gość w barze na Omedze. Spodziewała się tego w stu procentach i zapewne doczekała się spełnienia swoich domysłów. To dlatego prawą zachowała sobie na później - wbiła ją potem w jego złamaną kończynę. Nie miał jak jej zatrzymać, nie miał czym jej złapać, nie mógł się odsunąć. A chwilę później, korzystając z jego kolejnej chwili cierpienia, wyrwała się i odskoczyła do tyłu. Mógł się tu zesrać z bólu, nie interesowało jej to.
- Nie dotykaj mnie nigdy więcej - warknęła. Wyglądała jak wściekły varren. Szanse, że w jakiś sposób Hogarth swoimi tekstami ją uspokoi, to było jakieś trzy procent. Nie znał jej. Gówno o niej wiedział.
Pokręciła głową, gdy mówił dalej. Parsknęła suchym śmiechem, kiedy kazał jej pójść i przytulic Roy'a. Pokręciła głową. Wpatrywała się w mężczyznę z obrzydzeniem, z nienawiścią, z każdą możliwą negatywną emocją, jaka teraz wypełniała jej niewielkie ciało. Gdyby nie groziło jej to tutaj pożegnaniem się z życiem, pewnie poderżnęłaby mu gardło. Skupiła się na tej myśli, jak na przyjemnym marzeniu, tak samo jak przedtem na wizji uduszenia Simona. Piękne. Szkoda, że nie do zrealizowania.
- Wow, to było głębokie - cofnęła się jeszcze o krok, opuszczając ręce. - Długo nad tym myślałeś? Kurwa, przysięgam że w życiu takiego pierdolenia nie słyszałam jeszcze. Trochę jak coaching, tylko w drugą stronę. Pierdol się.
Wiedziała, że Hogarth ma rację. Wiedziała, że nie było innego wyboru, że musiała żyć dalej i radzić sobie z tym inaczej, niż codziennie połykając garść tabletek. Wiedziała, że mówi prawdę. Może dlatego w jej słowach nie było gniewu, tylko rezygnacja. Nawet jeśli zachowywała się agresywnie, to były tylko słowa. Jedyne, czym mogła przekonać samą siebie, że ma jakąś kontrolę nad swoim życiem. Choć wcale jej nie miała.
- Czego chcesz, Hogarth? - spytała cicho. Zachwiała się. - Czego chcesz ode mnie? Mam zachować jakieś informacje dla siebie, czy przekazać je tobie? Nie wiem, o czym mówiłeś. Nawet jeśli, to wszystko jest już przedawnione. Nie ma sensu się o to tak srać. Przestań udawać, że ci na mnie zależy, zdecyduj się czy chcesz się o mnie troszczyć, czy mnie nienawidzić. Powiedz o co ci chodzi i daj mi święty spokój. Nie będziesz musiał więcej się mną przejmować, a ja nie będę musiała patrzeć ani na twój koślawy ryj, ani na zakłamaną mordę Simona. Mieliśmy dotrzeć do bunkra, jesteśmy w bunkrze. Skończmy to raz a porządnie.