Migocząca sfera pulsującej materii stanowiła dla większości barierę nie do przebycia. Umiejscowienie jej po środku korytarza było dobrą decyzją, sugerującą że biotyczka nie poddała się wściekłości w pełni; jakaś część jej umysłu ogarniętego szałem czarnej biotyki, ta nadal taktycznie myśląca, wciąż potrafiła analizować i rozumieć pole bitwy. Tym razem to oni stanęli na miejscu martwego żołnierza, stając się celem do którego trzeba było przyjść, teraz to ich musiano ścigać, a jedyna droga ku nim wiodła przez wyrwę w rzeczywistości, wypaczającą i pożerającą otoczenie dookoła. Wielu zastanowiłoby się dwa razy nim ruszyłoby do przodu; inni wybraliby drogę dookoła, a jeszcze kolejni przeczekaliby fenomen, licząc że ich przeciwniczka się zmęczy. W końcu dopóki on żył, oni nie mogli ruszyć dalej.
Ciężko było jednak oczekiwać podążania za schematami od kogoś kto wybrał na swoją dedykowaną broń miotacz ognia.
Kiedy w falującym polu pojawiła się sylwetka opancerzonego człowieka, turianin potrzebował uderzenia serca, żeby zareagować. Opuścił karabin i ponownie aktywował omni-klucz, posyłając elektryzujący piorun wgłąb osobliwości. Błysk obciążonych tarcz został przesłonięty przez języki energii, które rozchodziły się dookoła sfery, a do ich uszu nie dotarł znajomy jęk generatora, ale uwaga człowieka i tak skupiła się we właściwym miejscu. Po ramieniu Vexa ponownie spłynęło wyładowanie, gdy mężczyzna wyskoczył z korytarza, wyrywając się z tworu biotyczki i ruszył biegiem w jego stronę. Macki osobliwości sięgały za nim na podobieństwo żywego organizmu, smagając kinetyczne bariery niczym przyciągane przez ich moc, ale zdawał się tego nie zauważać, szarżując w stronę turianina.
Wizg biotyki, towarzyszący teleportującej się kobiecie, przerwał jego bieg w połowie. Jej uderzenie cisnęło nim o ścianę, urywając jego życie prawdopodobnie szybciej niż zdążył się zorientować, że umiera. Vex opuścił ramię i rozluźnił palce, dezaktywując niewypuszczone wyładowanie, ale nie spuszczając wzroku z Mayi. Widział jak powoli budzi się niczym z transu, widział jak czarne języki energii przygasają, zasysane z powrotem do klatki z której zostały wypuszczone. Nie umknęło jego uwadze jej zdziwione spojrzenie - mały dowód tego jak bardzo czasami dawała się ponieść adrenalinie. Błękitny blask w jej tęczówkach końcu jednak zniknął, odgrywając ukrywające się pod nim złoto.
- Zauważyłem. Jak twój pancerz się trzyma? - rzucił na jej słowa, zakładając karabin na plecy i spoglądając przelotnie na jej nadwęglony naramiennik. Wyszedł zza osłony, również wracając do pomieszczenia i podchodząc do drugiego ciała; przyklęknął przy nim jeszcze zanim wspomniała omni-klucze, sięgając do przedramienia mężczyzny i odpinając z niego małe urządzenie. Martwa ręka opadła chwilę później na ziemię bezwładnie, uderzając o posadzkę. Tej części nie opowiadali w historiach o Widmach. Tej o szabrowaniu zwłok w poszukiwaniu danych.
- Prędzej czy później nauczą się przed nami zabezpieczać - zauważył cicho, wsuwając przenośny komputer do schowka przy pasie. Reed pewnie już teraz zlecił innym hakerom z linii B opracowanie programu, który kasowałby dane po śmierci właściciela lub nieautoryzowanej próbie dostępu. Jedną dłonią sięgnął do komunikatora, podczas gdy drugą odpinał od pasa żołnierza jego generator.
- Ets, gdy ci go dostarczymy, upewnij się, że tym razem nie zostawili na dyskach jakiegoś wirusa - rzucił do mikrofonu, żeby później o tym nie zapomnieć. Sam pewnie zastawiłby taką sama pułapkę, a widać było, że łowca jest przewidującym typem. Odłączył generator i podniósł wzrok na biotyczkę, po czym zwrócił jej uwagę na siebie, przywołując ją po imieniu. Gdy spojrzała w jego stronę, rzucił jej urządzenie.
- Jest mocniejszy od tego co nosisz. Będę spał spokojniej - wyjaśnił krótko. Pomimo lekkiego tonu, jego organizm wciąż był napięty i pracował na pełnych obrotach, zasilany adrenaliną, a w spojrzeniu czaiła się spięta czujność. Dwóch pseudo-ochroniarzy nie żyło, ale to wcale nie oznaczało, że nie czekają na nich kolejni. Lub że nie nadchodzą z posiłkami. Zielone tęczówki przesunęły się po obydwu korytarzach wychodzących z pomieszczenia, jakby szukał tej właściwej lub tej, która sprowadzi im na głowę więcej problemów.
Co, paradoksalnie, niestety oznaczałoby najpewniej własnie tą właściwą.
Sięgnął po ciężki karabin leżący na podłodze i podniósł się na nogi, ważąc broń w dłoniach. Chociaż nie miał teraz czasu na dokładne oględziny, to masywna konstrukcja nie sprawiała wrażenia topornej. Widział za to co potrafi zrobić we właściwych rękach.
- Tym razem się nie rozdzielamy - dodał, opierając karabin na barku i obracając się w stronę biotyczki. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po jej twarzy, po czym ruszył z miejsca, kierując się w stronę dalszego korytarza.