[h3]TORI, VEX, CANTOS[/h3]
Reakcją Carlosa na jego słowa byłoby podrapanie się po głowie, gdyby ta nie była schowana pod hełmem. Przez jego szybkę dostrzegał, że mężczyzna niewiele rozumie z jego słów. Brown jednak nigdy nie posiadał tej siły, która pchała go do popełniania czynów, które pozornie nie miały sensu dla samej potrzeby uzyskania odpowiedzi - gdy Viyo wycofał się, okazując tym samym niestawianie zagrożenia, ale też pokazujac mu, że może kontynuować swoje czynności, mężczyzna wzruszył tylko lekko ramionami. Cokolwiek działo się w życiu Widma, by sprawić, że ten wypluwał z siebie tak bezsensowne słowa, było ewidentnie jego problemem, którego żołnierz nie zamierzał dotykać.
Powrót do pozostałych zajął mu chwilę, w której Evelyn głównie hiperwentylowała, usiłując uspokoić się pod wpływem słów Tori. Nie wiedziała, co mogło czekać na nią w środku - ani to, co w końcu się z nią stanie. Nie rozumiała tego, co oni już widzieli, nie wiedziała, jak toczyły się inne iteracje. Była zaledwie pionkiem w tej historii, wiedząc, że coś sprawiło, by j
ej przyszła wersja stworzyła im niesmak do jej osoby, przeskakując z towarzysza podróży do przeciwnika w okresie czasu, którego nie znała.
-
Nie chcę psuć nam koncepcji, ale błędy nie zniknęły - mruknął Wayra do wszystkich przez komunikator. -
To może znaczyć, że szkody, które robimy, są nieodwracalne.
Nie widzieli tego, co widział on - konsoli zalanej krwistą czerwienią kolejnych mikro anomalii. Błękitna sfera stworzona przez kulę miała wyłącznie jedno zadanie - odizolować to miejsce, ten trwający w środku, czasoprzestrzenny pożar, od reszty świata, chroniąc go przed konsekwencjami każdego błędu. Póki ten pożar trwał, kula nie zamierzała pozwolić, by płomienie rozprzestrzeniły się na resztę planety.
-
Taa, przykryję... - mruknął Wayra, rozglądając się poza obszarem, który obejmowała kamera. -
Ale nie wiem nic o tych statkach. Ani cyklu. Spróbuję się dowiedzieć...
Gdy powoli przechodzili przez barierę do środka, Tori towarzyszyło to samo uczucie, które pojawiło się gdy przechodzili przez pierwszą barierę. Powietrze wydawało się naelektryzowane nagromadzonym w nim pierwiastkiem zero, pobudzając zmysły wrażliwej na to asari.
Świat po drugiej stronie okazał się jednak zupełnie taki sam, jak ten, który pozostawili, udając się do baraków.
Odnaleźli Way
rę na końcu zakurzonych, częściowo zdemolowanych korytarzy. Mężczyzna stał nadal przy kuli, której wygląd się zmienił. Jej normalnie jednostajna, niebieska powłoka teraz wydawała się falować różnymi odcieniami błękitu, niektóre rejony były mniej przygaszone, inne bardziej. Na ziemi, niezgrabnie przykryte jakąś konsolą i kilkoma kamieniami, leżały zwłoki.
Evelyn dostrzegając je krzyknęła, zatykając sobie usta dłońmi. Cofnęła się pod ścianę, jak najdalej od tego, co widziała przed sobą.
-
Wy... - wyszeptała spomiędzy palców, a z jej oczu spłynęły pierwsze krople łez. -
Wy mnie...
-
Słuchajcie - odchrząknął Wayra, niemal kompletnie ignorując jej osobę. -
Nie wiem, jak ta kula jest powiązana jest ze statkiem. Ten z Cytadeli został zniszczony, nie? To nie może być ten sam.
Mężczyzna skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, przyglądając się literkom i znakom, których znaczenia oni nie znali.
-
Cykle, które widzę, trwają od setek tysięcy lat, ale tylko wstecz. To jest... kronika. Co ileś tysięcy lat, cykl rozpoczyna się na nowo. Pojawia się statek, pojawia się zniszczenie. Ale skoro tak, dlaczego nie wyzerowało się podczas ataku na Cytadelę? Dlaczego dalej odmierza? - pokręcił głową z frustracją, nie znając odpowiedzi na te pytania. -
To co widzieliśmy w lesie... To nie mogli być Zbieracze. W lesie czas cofnął nas pięćdziesiąt tysięcy lat wstecz. To musiało być coś, co z czasem wyewoluowało w Zbieraczy, których znamy teraz.
Machnął ręką w powietrzu, a błędy kuli powiększyły się jak w kalejdoskopie.
-
Wydaje mi się, że kula nie jest zła. Nie robi tego celowo. To wszystko to... zabezpieczenie. Znalazło błąd i odizolowało go od reszty świata - obrócił głowę w kierunku Cantos, zawieszając go na dłuższą chwilę na niej, nim przesunął go na Tori. -
Co zrobimy, jak wyciągnięcie jej z dziury nie pomoże?
[h3]MARSHALL, CARLOS[/h3]
Droga z powrotem do ruin okazała się zdradliwa. Świat wyglądał w inny sposób niż ten, który zapamiętali, a jednak tunele czekały na nich tam, gdzie ostatnio je pozostawili. Powrót do Evelyn z przeszłości było w końcu tym, co kula od nich chciała - żadne błękitne zasłony nie czekały na ich drodze, grożąc, że nie wypuszczą ich z powrotem na resztę świata, jeśli nie postąpią tak, jak chciałby tego od nich artefakt.
Brown szedł tuż za nim, rozglądając się z podejrzliwością po nierównym, grząskim terenie. W tunelach panował zaduch, który Hearrow pamiętał doskonale. Powierzchnia, po której stąpali, była zdradliwa, a całość wydawała się grozić zawalaniem w każdym możliwym momencie.
Dostrzegli dziurę w ziemi nim dotarł do nich jęk rannej Cantos. Wiedzieli, że wciąż była w środku - zawieszona w czasie, w tej beznadziejnej decyzji, pomiędzy ratunkiem a wejściem do tunelu.
Dłoń żołnierza sięgnęła do Hearrowa gdy ten szykował się do zejścia na dół. Brown spojrzał na niego z brakiem przekonania w oczach, widocznym przez szybki jego hełmu.
-
Hearrow, po cholerę my to robimy, hę? - spytał wprost, prostując się. Jego ciało było napięte od frustracji, ale też potrzeby, którą czuli wszyscy - potrzeby powrotu do domu, wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, w której trzymał ich obcy artefakt. -
Nie widzisz, że wszystko pieprzy się dziesięciokrotnie odkąd lekarka i Widmo odwalają swój dziki zachód? A w momencie, w którym ta blondi zginęła, bariery się otworzyły i nagle było lepiej.
Westchnął z frustracją, stając na krawędzi przepaści i spoglądając w dół, gdzie na ziemi, trzymając dłonią ranne ramię, siedziała umorusana pyłem Cantos.
-
Nie wiem, nie jestem jajogłowym, jestem żołnierzem. Tak samo jak ty. Ile razy musieliśmy znieść szkody w cywilach, żeby wypełnić misję? - burknął, wpatrując się w Hearrowa z przekonaniem. -
Może jestem głupi, ale za każdym razem, gdy robimy to, co każe nam Viyo, byle oszczędzić blondi, mamy coraz mocniej przesrane. I to wszystko dla jednego cywila. No, w sumie trzech... Ale w zasadzie, po cholerę? Wlazła tam sama. Przykra sprawa, ale jeśli kula wypuści nas z tego gówna jeśli pozbędziemy się dla niej celu, to czemu wszyscy mamy się, kurwa, poświęcać jak wiszący żyd dla jakiejś obcej laski?
Wzruszył lekko ramionami. Jego dłoń spoczywała na karabinie w geście, który każdy żołnierz Przymierza rozpoznałby w ten sam sposób - w gotowości do ataku.
-
Wcześniej zabiliśmy tą z przyszłości, nie? Więc się nic nie zmieniło. A gdybyśmy tak... - kiwnął głową w stronę dziury. -
Pozbyli się tej z przeszłości, to tej z teraźniejszości chyba już nie będzie? Kurwa, mózg mi paruje.
Wypuścił powietrze z ust.
-
No, a jak nie, to wciąż mamy jedną w zapasie przecież - dodał z nutą ironii w głosie. -
Ja bym nie chciał żyć z drugim sobą, nie wiem jak ty.