-
Nie piśnie - odparł Daryl krótko, nie oczekując po tym żadnej dyskusji. Był w stu procentach przekonany o tym, że mogą wspomnianemu człowiekowi zaufać, nawet jeśli faktycznie miał jakieś powiązania z Cerberusem. Może jednak był to rodzaj więzi, który nie odznaczał się szczególną sympatią i ufnością w praworządność jego działań. Jeśli młodszy Striker postanowił udać się właśnie do niego, musiał mieć ku temu jakieś powody.
-
Perkins jest na misji teraz, ale jak wróci, to ma się do mnie odezwać. Nie mówiłem mu o co chodzi, bo by się zesrał na wiadomość o tym, że żyjesz, a zakładam że ma teraz czym się martwić. Chyba, że nie wie, że nie żyjesz? Znaczy, że nie żyłeś? Kurwa, w sensie, nie pamiętam, był na twoim pogrzebie? Powiedziałem że to ważne, stwierdził że przyleci do Vancouver jak będzie mógł, bo i tak ma tu coś do załatwienia w siedzibie. Mam nadzieję, że to nie potrwa więcej niż kilka dni. Mogę dać ci do niego kontakt, jeśli chcesz.
Jeśli Charles wyraził chęć, jego brat uruchomił omni-klucz i przesłał mu ID omni Perkinsa. Nic dziwnego, że żołnierz był w tym momencie niekoniecznie osiągalny. Czasy były, jakie były i nawet jeśli nie było żadnej jednej poważnej wojny, tak konflikty zdarzały się na wielu frontach. Choćby na tym z Cerberusem. Organizacja nie prezentowała się obecnie w najlepszym świetle, naturalne więc, że decydowała się na dość desperackie środki, byle tylko dopiąć swego. Jak chociażby to, w jaki sposób zdobyli Strikera - mnóstwo kredytów i brzydki szantaż.
-
Wypierdalaj, Charles - odgryzł się Daryl, wydmuchując dym w stronę jego twarzy. -
Byłbym lepszym żołnierzem gdybym miał lepsze wzorce.
Skinął dłonią w jego stronę, jasno dając do zrozumienia jakie wzorce ma na myśli, i uśmiechnął się złośliwie. Byli całkiem dobrzy w dogryzaniu sobie nawzajem, choć wyjątkowo nie kończyło się to kłótnią i bójką, z którą tylko ich matka potrafiła sobie poradzić. Może i Daryl nie był wylewny, ale jego starszy brat dobrze wiedział, że cieszy się z jego powrotu. Bardziej, niż potrafił to po sobie pokazać. Nieczęsto dostawało się martwe rodzeństwo z powrotem.
-
Mhm - nie wydawał się przekonany obietnicą dotyczącą Wade, ale nie mógł z tym za bardzo nic zrobić.
Dostał swoją herbatę, więc dolał sobie do niej miodu i zamieszał, czekając aż wystygnie na tyle, by dało się to pić. Uniósł głowę, gdy usłyszał, jak drzwi baru rozsuwają się, a do środka wszedł średniego wzrostu mężczyzna, z pewnością od nich starszy, o nieco ciemniejszej karnacji. Jego twarz naznaczona była już sporą ilością przeżytych akcji, ale w oczach wciąż było widać determinację. Szybko zauważył Daryla przy jednym ze stolików i zdecydowanym krokiem skierował się w jego stronę. Kilka osób obecnych w lokalu przywitało się z nim skinieniem głowy, ale nikt go nie zawracał mu głowy na dłużej, widząc, że przyszedł
tu w konkretnym celu. Za to Daryl wstał, by się przywitać. Nie salutował jednak, pewnie uznając, że tutaj nie musi tego robić, albo postanawiając wpasować się dobrze w stereotyp gównianego żołnierza.
-
Kapitanie Anderson, to człowiek, o którym mówiłem - skinął głową w kierunku Strikera. -
Mój brat, Charles.
Kapitan spojrzał na brodatego mężczyznę wzrokiem, który przeszywał na wylot, zapewne usiłując ocenić go po wyglądzie. Może to Daryl był tym nieszczęsnym gównianym żołnierzem, ale równie dobrze jego starszy odpowiednik też mógł mieć zadatki na brak jakiegokolwiek talentu do wojaczki. Ale wiedział już przecież, jak wyglądała sytuacja, więc nie mógł być zupełnym nikim. Wtedy nie kręciłby się wokół niego Cerberus.
-
David Anderson - przedstawił się, podając Charlesowi rękę. Miał niski, dość miły głos. -
To wszystko prawda? To, o czym mógł mi Striker? Chciałbym usłyszeć to bezpośrednio od pana, nie przez pośrednika. To nie jest bezkarna zabawa w kotka i myszkę.