4 gru 2013, o 21:54
Istnym darem niebios był dla właścicieli i bywalców klubów Omegi fakt, że tam, gdzie dla jednych kończył się wieczór, dla innych zaczynał ranek. Popularniejsze lokale nie miały więc ani chwili spokoju, w której mogłyby narzekać na spokój i ciszę. Również tego dnia we wnętrzu jaskini zgromadził się tłum jednocześnie dość mały, by nie stworzyć tłoku i dość duży, aby klub nie prześwitywał pustką. Jaskinia odwdzięczała się przybyłym, przepełniając ich rzadko już spotykana atmosferą gitarowych riffów i wykrzykiwanych tekstów będących tu jednak nie daniem głównym, a tłem dla wszelkiej maści rozrywek. Gdy Burczyński rozglądał się po lokalu, delektując się swym ukochanym drinkiem postaci "szklanka z Whisky", rzucało się w oczy parę rzeczy.
Po pierwsze, chociaż tylko nieznacznie, wśród bawiących się dominowali ludzie. Zaraz po nich w stawce stali turianie - w tym barman - i asari, w ogóle nie widać za to było ras "egzotycznych" na Omedze, jak volusowie czy hanarzy, ani typowych zakapiorów: batarian, krogan i vorcha. Rzecz oczywista stać mógł za tym fakt, że właściciel Jaskini, pochodzący z Ziemi, sprowadził tu spory kawałek tortu ludzkiej kultury. Konkretnie ten, w którym zęby chrzęściły o przypadkowo zapodziane w cieście metalowe łożyska, a samo ciasto było nieco przypalone, lecz cóż innego wpisać mogło się w atmosferę Omegi?
Sala z kolei, okrągła, z barem po przekątnej od wejścia, nie sama składała się na Jaskinię. Piętro wyżej, wokół parteru, ciągnął się kolejny poziom. Jak daleko? Tego Buremu nie udało się ocenić siedząc na dole, skąd widział jedynie schody na górę i barierkę biegnącą wzdłuż łuku ściany dolnej sali. Chociaż alkohol od pewnego czasu przyjemnie buzował mu już w głowie, Bartek był niemal pewien, że słyszy dobiegający z piętra dźwięk uderzających o siebie ciężkich, kolorowych kul, toczących się po stole, który prawie na pewno pokrywała zieleń.
Ustalenie, czy osoba siedząca nieopodal jest aby kobietą i zyskanie względnej na ten temat pewności było nieco kłopotliwe w przypadku niektórych ras i ostatecznie najłatwiej było chyba skupić się na błękitnoskórych, których problem nie dotyczył, i własnej rasie. Obu było dość dużo, by nacieszyć oczy i powybrzydzać nim ruszy się na podryw. Wśród pań o ziemskich korzeniach sporo było zakręconych imprezowiczek o barwionych włosach, obwieszonych biżuterią i piercingiem, szalejących na parkiecie. Oprócz nich, dziewczyny bardziej stateczne, zajmowały miejsce przy stolikach wzdłuż ściany. Jak to jednak bywa, żadna nie sączyła drinka w samotności. Za to postęp w genetyce i medycynie Bartek mógł ozłocić za ich urodę - z tej odległości, w klubowym świetle i z alkoholem w żyłach zdawało się, że jakiejkolwiek piękności by sobie nie wyobraził, już odnajdywał ją gdzieś na sali.
A gdyby tego było mało, to samo tyczyło się asari. Obce ślicznotki, chociaż w większości starsze niż ktokolwiek, kogo Burczyński w życiu poznał, wyglądały bajecznie młodo. Niewielkie zróżnicowane genetyczne większości z nich nadało piękne linie i kształty. Nie trzeba było daleko szukać, bo zaledwie dwa barowe stołki na prawo od Burego jedna z nich zaciągała się bez żadnego towarzystwa czymś, co od biedy przypominało ziemską fajkę.
Gdy tak jeździł po zebranych wzrokiem, natknął się na jeden bliski sercu element. W ciemnym kącie, istniejącym wbrew logice w okrągłej sali, w papierosowym dymie, zebrało się kilku członków Zaćmienia. Dyskutowali o czymś, ale tematu ani nie dało się posłyszeć, ani wyrozumieć z gestów i twarzy. Co dziwne