14 gru 2018, o 20:42
Westchnęła ciężko i chyba głośniej, niż miała w planach - bo w planach było, że zatrzyma to pełne rezygnacji westchnięcie dla siebie, tak zupełnie, w całości, w praktyce wyszło zaś tak, że jednak było słyszalne i kryjówka za plecami Strikera nie mogła temu w żaden sposób zapobiec.
Się zjebało, kto by pomyślał. A tak dobrze szło!
Cały problem polegał na tym, że Vasiliev... Cóż, Vasiliev zaczął nimi rządzić. Niby spoko, to było do przewidzenia. Władowali się na jego statek? Tak jakby. Wparowali na jego terytorium? Zdecydowanie. Miał prawo zgrywać twardziela? No, właśnie. I tu właśnie było pole do popisu, przestrzeń na polemikę. Bo niby to prawo miał, szczególnie, że ewidentnie testosteron zalał mu komórki nerwowe, a centrum sterowania przeniosło się z rozumu niżej, znacznie niżej - typowo dla facetów, a już tym bardziej typowo dla piratów i tych wszystkich innych, co to preferują rządy twardej ręki i manifestacje siły. Z tej perspektywy trudno było się spodziewać, że na własnej łajbie będzie zachowywał się inaczej. No bo wiecie. Jego załoga. Jego przydupasy, w oczach których zawsze, na każdym kroku trzeba ugruntowywać swą pozycję - bo jak się tego nie zrobi, to ktoś może się o nią pokusić. Jego dzieci, które wciąż powinny wpatrywać się w niego z zachwytem, szacunkiem i pewną dozą zdrowego lęku. Więc tak, pod tym względem miał prawo i w jego postawie nie było nic zaskakującego.
Tylko, że w żaden sposób nie czyniło to sytuacji przyjemną.
Rebecca teoretycznie nie miała problemów ze spełnianiem mniej lub bardziej służbowych rozkazów i poleceń, kluczem było jednak, kto je wydawał. Ktoś, komu podlegała w oficjalnej hierarchii? W porządku. Ktoś, kogo sama uznała za godnego - bo widziała go przy pracy, bo cokolwiek o nim wiedziała, bo intuicja podpowiadała jej, że ten ktoś ma do tego prawo, zapracował sobie na nie - spoko. No ale nie piracki kogucik, serio. Bądźmy poważni.
Dagan się bała, ale jednocześnie irytowała się. Spełnianie poleceń godnych spełniania to jedno, dawanie sobą pomiatać i sprowadzać się do jakiejś dramatycznie niskiej pozycji było zupełnie czymś innym. Czymś, co nawet jej nie odpowiadało.
- Przymierze generalnie przypierdala się wtedy, kiedy ktoś się przypierdala do nich. Takie, powiedzmy, prawo równoprzypierdolenia - rzuciła więc po długim, naprawdę długim milczeniu ze swojej strony, gdy już Dinh pojawiła się, a potem na powrót znikła na pokładzie desantowca, a Misha wyraźnie zaprezentował swego foszka na rozmowy ze Strikerem. Nadal nie uważała, że ma kompetencje, by prowadzić rozmowy - jakiekolwiek. Co więcej, była absolutnie pewna, że jest w tym najzupełniej w świecie chujowa i że z dużą dozą statystycznie istotnego prawdopodobieństwa zwiększa ich szanse na zjebanie jakichkolwiek potencjalnie pozostałych pozytywnych perspektyw na przebieg spotkania. Jednej rzeczy była jednak pewna jeszcze bardziej.
Jeśli ktoś miał spieprzyć temat bardziej od Strikera i bardziej od niej, to będzie to Alexander. Ich własny Jeff Goldblum, prywatny doktor Ian Malcolm, osobista niedoszła ikona seksu.
A jej może po prostu uda się porozmawiać jak żołnierz z żołnierzem? Czy coś?
- Podobno zjebaliście układ. Wiesz, umowę, tak to się ładnie nazywa w biznesie - stwierdziła po prostu, chcąc nie chcąc musząc stanąć obok Charlesa zamiast dalej tkwić gdzieś bezpiecznie za jego plecami. Skoro już się wtrąciła, no to... No to. Nie bardzo było inne wyjście. Nawet ona nie była tak żałosna, by mówić zza góry mięśni. - Kto by pomyślał, że w takiej sytuacji będziecie jeszcze księżniczkować i wybrzydzać, z kim będziecie rozmawiać a z kim nie. - Uniosła brwi znacząco. - Pracowałeś w firmie, Vasiliev. Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek się za nami ujmie, jeśli nie uda nam się załatwić twojej sprawy? W sensie, wiesz, naprawdę sądzisz, że gdy spieprzymy, ktoś stwierdzi no dobra, nie wyszło, koniec tematu? Nie sądzę, żebyś był głupi, nikt głupi nie poprowadzi za sobą stada choćby najbardziej naiwnych psów. Dobrze wiesz, że Przymierze jest przewrażliwione na punkcie sprzątania swojego syfu. Poświęcenie jednej osoby tu, drugiej tam, a czwórki, piątki czy szóstki jeszcze gdzieś indziej nie jest czymś, przed czym ktokolwiek by się wzbraniał, jeśli tylko miałoby to ułatwić ogarnięcie burdelu. A przynajmniej ktokolwiek decyzyjny.
Odetchnęła cicho. Nie lubiła mówić. Nie lubiła być w centrum uwagi. W ogóle wielu rzeczy nie lubiła. I jakkolwiek mogła wymienić wiele grzechów, za które mogła być ukarana obecną sytuacją, to serio, nadal było to mało zabawne.
- Więc może jednak porozmawiamy, zamiast bawić się w te tryskanie testosteronem i udowadnianie, kto jest ważniejszy? Będziesz spowiadał się przy swoich pupilkach czy może jednak darujemy sobie podobnie publiczny cyrk? - zapytała bez większego zainteresowania, neutralnym tonem typowym dla osób mających problemy z odczytywaniem czy okazywaniem emocji. Podobnie typowo nie próbowała też udawać, że wie więcej niż naprawdę wiedziała - co może doradzaliby jej rządowi dyplomaci czy negocjatorzy. Nie, Rebecca nie znała szczegółów układu - chyba żadne z nich nie znało. Powiedziano im tylko o podstawach. A podstawy to mało, stąd użyte wcześniej słowo podobno. Bo Dagan - podobnie, ku zgrozie dyplomatów - nie kryła się z tym, że nie bierze przekazanych jej informacji za jedyną słuszną prawdę. Co więcej, była prawie pewna, że były tu co najmniej dwie strony medalu. Albo cztery strony dwóch medali. Albo chuj wie co jeszcze.
A prawda? Pewnie gdzieś po środku. Jak zwykle.
- No i mógłbyś być grzeczniejszy dla kolegi, serio. Nie jest najsympatyczniejszym stworzeniem na świecie, ale jak się go źle traktuje, to już w ogóle robi się mało przyjemnie. Dla wszystkich - westchnęła. No bo naprawdę, przecież na Strikera wystarczyło tylko spojrzeć, że lepiej mu nie wsadzać w dupę kija ani nie szturchać gdzie nie trzeba.