4 maja 2014, o 15:03
Vendetta czmychnęła przez pomieszczenia statku, aż dotarła do kokpitu. Już na pierwszy rzut oka panowała w nim ciężka atmosfera. Światło było przygaszone, gdzieś wgłębi fotela siedziała schowana przed światem, drobna quarianka, a na stoliczku obok niej stała otwarta butelka jakiegoś trunku. Młoda asari zwęziła usta nieco skrępowana. Nie chciała przeszkadzać w odpoczynku właścicielce statku, który na dobrą sprawę zapewnił jej i Marcusowi wolność, ale kiedy już miała zawrócić, usłyszała delikatne pociąganie nosem. Niemożliwe, żeby to nieobecność pasażerów doprowadziło Ananthe do takiego stanu, więc Ven stanęła w progu i popatrzyła w głąb pomieszczenia. Zawahała się jeszcze przez chwilę, aż w końcu postanowiła zaryzykować i wejść po cichu do środka. Niczym nie ryzykowała poza tym, że mogła zostać szybko wyproszona. Sonda w pomieszczeniu pilota zagruchała, jakby informując o tym, że intruz został namierzony, jednak to nie odstraszyło nastoletniej asari. Po cichu weszła dalej, aż położyła rękę na oparciu siedzenia quarianki. Nim jednak ta zdążyła jakoś na to zareagować, dziewczyna klęknęła przed fotelem i złapała Ananthe za rękę.
-Pani Ananthe. - zaczęła nieco trwożliwie - Wybacz, że się spóźniliśmy. Nie chciałam, żebyś gniewała się na nas z tego powodu. - Ciągnęła, patrząc quariance głęboko w oczy swoimi niebieskimi źrenicami. - Gdyby nie ty, zapewne rozwaliłaby nas jakaś mina albo znowu trafilibyśmy do niewoli. - mówiła dalej przejęta, być może nawet bardziej niż powinna, ale emocje wylewały się z niej równie niekontrolowanie co z Ananthe, kiedy rzucała nożykiem w Marcusa - Jeszcze tak niedawno myślałam, że nigdy nie uda mi się uciec i zostanę sprzedana jakiemuś psychopacie. Albo skończę w więzieniu. - przyciskała rękę qiarianki swoimi dłońmi, jakby w obawie, że Ananthe ją cofnie. - Ostatnią rzeczą, jaką bym chciała, jest widzieć, że tak martwisz się z naszego powodu.
Ananthe prawie wybiegła z jadalni, ściskając się za rękę. Nie mogła uwierzyć, w to co przed chwilą zrobiła Przodkowie… błagam, ja już nie chcę… wyjęczała pół w myślach, pół na głos. Jeszcze niedawno obiecywała sobie że się zmieni, że nie zaatakuje nikogo pod wpływem emocji, a tu proszę. Naprawdę stawała się swoim obrazem ze snu; gotowym zabić każdego i czerpać z tego przyjemność. Tyle że ona tego nie chciała; całą sobą pragnęła czego innego. A teraz zawiodła, na całej linii. Nie wiedziała nawet kiedy zaczęła płakać. Była egoistką, to prawda, ale zawsze miała jakieś zasady; potrafiła chociaż zachować pozory. Teraz zaś nie zostało z tego nic. Wbiegłszy do kokpitu, niczym w malignie odszukała jedną z butelek, ukrytych w strategicznych miejscach, na wypadek naglącej “potrzeby”. Nie sprawdzając nawet co ma w ręce, skuliła się na fotelu i wymacawszy starą słomkę odkorkowała pojemniczek i wetknęła w niego słomkę. Nie chciała już myśleć, czuć… najchętniej zakopała by się pod ziemię, ale tego również nie mogła już, zrobić, gdyż WI właśnie poderwała statek z doku i odlatywała ze stacji. Bosh’tet… warknęła, nie mogąc trafić w otwór butelki.. W końcu jednak udało się jej to i wsadziwszy drugi koniec rurki do portu indukcyjnego. Siorbiąc cichutko, połykała kolejne łyczki alkoholu. Piła zdecydowanie za szybko nie wspominając o jej nastroju, w tym jednak momencie miała to w głębokim poważaniu. Musiała się znieczulić, jeśli miała nie zrobić sobie krzywdy. Byliby ze mnie dumni… Nae, ojciec. westchnęła ciężko, nie mogąc nawet otrzeć policzków Jestem potworem. A przynajmniej blisko mi już do niego. pociągnęła nosem Ja… ja naprawdę tak nie chcę. Przodkowie, co się ze mną dzieje? I dlaczego mnie tak doświadczacie? Nie słysząc jednak żadnej odpowiedzi, podkuliła pod siebie kolana i wróciła do picia. Alkohol jej nie pomagał, choć szybko zaczęła czuć jego efekty. Mrowienie w koniuszkach palców, odrętwienie i gorąco; szkoda tylko że myśli nadal miała idealnie klarowne. Przodkowie… nie chcę wiedzieć jak czuła się ta mała… Vendetta. Widok kogoś, kto powinien im pomóc, a stara sie zamordować... lekko pokręciła głową i na dłuższą chwilę zamknęła się w sobie, tracąc poczucie czasu. Nagle z tego stanu wyrwał ją delikatny dotyk małej dłoni. Gdyby nie alkohol, cofnęłaby ją odruchowo, teraz jednak mogła tylko unieść głowę i spojrzeć na małą asari. To jeszcze dziecko… a przynajmniej nastolatka przeleciało jej przez głowę. Nie chcę wierzyć, że już takie istotki muszą cierpieć… naprawdę nie chcę. Gorsze jednak były słowa dziewczyny. Quarianka była najemnikiem, giwerą za pieniądze, a ta mała uważała ją niemal za bohatera. Nic nie mogło już jej głębiej zranić. Siorbnąwszy jeszcze nosem, wyłączyła maskowanie w wizjerze. Teraz oprócz dwóch iskierek oczu, Vendetta mogła dostrzec młode oblicze kobiety, która gdyby była asari, mogłaby być jej starszą siostrą. Srebrne, świecące oczy miały smutny wyraz kogoś, kogo życie już nie raz złamało, a zmarszczki w ich kącikch nie świadczyły raczej o częstej radości. Mimo to gdyby się uśmiechnęła wyglądałaby na jakieś dwadzieścia parę lat i to całkiem ładne. O ile ktoś lubił dosyć delikatną urodę. Poruszywszy lekko głową, by odgarnąć z czoła przydługą grzywkę granatowych włosów, wychrypiała cicho:
-Ja… ja nie jestem taka wspaniała, jak myślisz. Gdybym nie dostała zlecenia, nie pomogłabym wam… nadal siedziałabym na Illium, w jakimś barze. Ja… -na chwilę zabrakło jej głosu-... martwiłam się wami, ale nie z tak altruistycznych pobudek. Nie jestem bohaterką, tylko zwykłym najemnikiem, nie lepszym od reszty… a teraz zachowuję się jak… już sama nie wiem co, bo dowiedziałam się że najprawdopodobniej jestem paranoikiem o skłonnościach sadystki. Tyle że nie chcę by tak było…- powiedziała spuszczając wzrok. Sama nie wiedziała czemu tak się otworzyła przed nieznajomą. Nie kontrolowała już zupełnie potoku słów, a czuła się po prostu paskudnie. Jednocześnie pragnęła by mała ją znienawidziła, zwyzywała a nawet uderzyła. Zasłużyła sobie na to. Z drugiej zaś potrzebowała jej towarzystwa, albo jakiejkolwiek żywej istoty, która byłaby dla niej życzliwa.
Vendetta nie spodziewała się zupełnie, że Ananthe zdecyduje się pokazać swoją twarz, tym bardziej, że krótko się znały, a quarianka wzburzyła się wcześniejszą sytuacją, więc było to z pewnością widoczne, jeśli opanowało ją wzruszenie lub mroczny nastrój. Asari zrobiła w pierwszym odruchu zaskoczoną i lekko zlęknioną minę. Po raz pierwszy widziała quariankę bez zaciemnionego wizjera, nawet nie wyobrażała sobie, jak mogą wyglądać. Widok okazał się jednak przyjemny dla oka, choć w pewnym sensie egzotyczny. Nastolatka wpatrywała się w rozmówczynię szczerze zaciekawiona, wręcz oczarowana jej delikatnymi rysami. Wyglądała na nieco starszą od niej, ale to wcale jej nie odpychało, wręcz przeciwnie. Gdyby mogła, nie odrywałaby wzroku od jej srebrnych, zmęczonych oczu i fiołkowych, papierowych policzków. Kto by pomyślał, że ktoś o tak elfiej aparycji mógłby zajmować się z zawodu mordowaniem, bo z tym też wiąże się zawód najemnika. Asari jednak, nie chcąc wprawiać Ananthe w zakłopotanie, opuściła lekko oczy, ale nie wypuszczała dłoni dziewczyny z rąk. Słuchała uważnie jej słów, przygryzając delikatnie wargi.
- Nie wierzę ci. - powiedziała w końcu, co mogło zabrzmieć jak prosty osąd nastolatki. - Gdyby to był tylko zbieg okoliczności, a ciebie nie interesował nasz los, nie siedziałabyś tu teraz z butelką w ręku. - stwierdziła, uśmiechając się ciepło, żeby dodać Ananthe otuchy. - Poza tym nie wierzę, że ktoś tak piękny jak ty mógłby kierować się tylko egoizmem i chęcią zarobku. - wyrzuciła z siebie niespodziewanie. Sama zaskoczona była swoją otwartością i pewnością. Nie ujęła swych myśli w sposób poetycki, na tym się kompletnie nie znała, ale zabrzmiała szczerze i ufnie. - Nie przejmuj się Marcusem. - mówiła dalej, bo dopiero po chwili dotarło do niej, jaki wydźwięk miała jej wcześniejsza wypowiedź. Zarumieniła się delikatnie, co objawiało się nieco ciemniejszym kolorem granatowej skóry na policzkach. Chciała teraz trochę zmienić tor rozmowy. - Nie dotrzymał słowa, więc miałaś prawo być na niego zła i jestem przekonana, że nie jesteś pierwszą osobą, która rzuca w niego nożami. - zaśmiała się nerwowo, zerkając krótko na quariankę spod gęstych rzęs, żeby zobaczyć jej reakcję.
Widząc reakcję asari, w pierwszej chwili Ananthe miała ochotę zakryć swoją twarz. Nie za często miała okazję ją oglądać, jednak coś musiało być w niej takiego, że dziewczynka, która przed nią klęczała wyglądała na przestraszoną. Problem w tym, że chwilowo nie miała na to siły, ani wystarczającej precyzji. Przodkowie… nie karzcie mi jeszcze jej straszyć. Po chwili jednak, gdy znowu skupiła zamglone spojrzenie na młódce, dostrzegła lekki błysk zaciekawienia. Trochę nieświadomie i mimowolnie zaczęła przyglądać się rysom Ven. Delikatne, dziewczęce rysy stanowiły bardzo przyjemny widok. W szczególności w porównaniu do typków spod ciemnej gwiazdy, jakich miała okazję oglądać przez większość swego życia. Spoglądając w duże, troskliwe, szafirowo niebieskie oczy, Ananthe zaczęła zastanawiać się ile może mieć lat jej rozmówczyni Sto? Osiemdziesiąt? Sama już nie wiem… ale jest asari. To nic dla nich nie znaczy. westchnęła cieżko Możliwe, że mentalnie mogłaby być moją młodszą siostrą… choć raczej nie. Jest na to zdecydowanie za dobra. Nikogo nie powinnam krzywdzić. Mimo to nie potrafiła jakoś oderwać od niej oczu. Choć mógł to być jedynie pijacki wid i samotność, to młódka naprawdę się jej podobała, choć raczej jak dobre dziecko, którym mogłaby się zaopiekować; ochronić. Niewinna, delikatna i słodka, tak mogła ją określić w tej chwili. Z drugiej strony wydawała się całkiem rezolutną osóbką, tyle że naiwną. Przerażała ją myśl, że ktoś o tak miłym charakterze i aparycji, mógłby zostać tak dotkliwie skrzywdzony. Psychopaci, niewolnictwo… przygryzła lekko dolną wargę nikt nie powinien tego doświadczyć. Słuchała jej uważnie, choć każde kolejne słowo raniło ją jeszcze głębiej. Malutka… zło potrafi być piękne i kuszące; i obyś się o tym nie przekonała na własnej skórze pomyślała, słysząc jej opinię. Po krótkiej chwili poczuła również zaskoczenie i onieśmielenie jej słowami. Alkohol trochę przytępiał jej myśli i emocje, jednak nadal była wystarczająco trzeźwa, by wyczuć pewne rzeczy. Jej policzki również pokrył lekki rumieniec, tyle że fioletowy. Nagle jednak na ziemie cisnęły ją słowa o Marcusie. Choć uśmiechnęła się pocieszająco, to w jej oczach pojawił się nie określony błysk… niezadowolenia i bólu. Westchnąwszy ciężko, sięgnęła po prawie pustą butelkę i jeśli dziewczynka jej nie przeszkodziła chwyciła ją wolną dłonią, po czym dopiła do końca. Następnie powiedziała już normalnym, lekko chrypiącym głosem:
-Nie musisz wierzyć… ja… mogę Ci pokazać. -mówiąc to uruchomiła omniklucz, z nadal wyświetlonym dokumentem, jaki wysłała jej Serena… a raczej jego resztkami, gdyż cholerstwo zdążyła już się częściowo usunąć- Siedzę tutaj z butelką… bo próbowałam być inna niż jestem. Ale nie wyszło i nie mogę się z tym pogodzić. -czknęła cichutko, zabawnie zasłaniając dłonią miejsce na wizjerze, gdzie znajdowałyby się usta- I zło potrafi być piękne… w szczególności ono.-pokręciła otępiale głową- A Marcus… nie powinnam rzucać nożem. Mogłam… go zranić, albo Ciebie… a za to mi nie płacą…- czknęła- zresztą nie chciałabym was skrzywdzić.
Asari odsunęła rękę quarianki, nad którą wyświetlał się hologram.
- Nie pokazuj mi tego. - powiedziała, uśmiechając się pogodnie. - Nie chcę żadnych dowodów. Nie interesuje mnie to. Dla mnie liczy się to, że nic mi już nie grozi, a to zapewniasz mi właśnie ty - oświadczyła, po czym podniosła się lekko na nogi. Wyciągnęła Ananthe z ręki butelkę, muskając ją przy tym delikatnie i niechcący palcami. Odstawiła butelkę znów na stolik, a następnie usiadła bokiem na oparciu na rękę, zaraz obok quarianki. Jak to nastolatka, nieświadoma do końca znaczenia swoich gestów, była dość odważna w tym, co robiła. Złapała quarianke pod brodę i skierowała jej głowę w swoją stronę, żeby móc dalej patrzeć w jej oczy. Sprawiało jej to nieodpartą przyjemność.
- A więc jaka jesteś? - zapytała - Poza tym, że wrażliwa i piękna? - o ile quarianka nie wnosiła sprzeciwów, Ven powiodła czule dłonią o jej kombinezonie. - I odważna i dzielna?- kontynuowała, uśmiechając się cały czas i mówiąc delikatnym głosem. - Wiesz, my, asari, wyczuwamy takie rzeczy. - ciągnęła przyciszonym głosem, a jej ręka przesunęła się po szyi Ananthe na ramiona. - I czuję też, że jesteś bardzo spięta. Myślę, że zamiast alkoholu przydałby ci się masaż.
Gdy asari odsunęła jej dłoń, Ananthe westchnęła lekko i wyłączyła urządzenie. Wiedziała już, że bezpośrednio nie przekona jej w żaden sposób. Szkoda że Ciebie interesuje, mała… szkoda. westchnęła w myślach. Jej zapewnienia, deklaracje; wszystko to ją bolało, ale naprawdę nie chciała martwić dziewczyny. Za dobrze widziała jak troskliwą i dobroduszną jest istotą, by próbować ją i siebie w ten sposób skrzywdzić. Nie zmartwiła się również zbytnio odebraniem butelki. Przynajmniej ona będzie mnie mogła upilnować… przez jakiś czas. Gdy jednak usiadła obok niej i delikatnie chwyciła jej brodę, serce Ananthe zabiło odrobinę szybciej. Uspokój się… to nic takiego, tylko zwykły przyjacielski gest, nic więcej. Ananthe, naprawdę… za dużo czasu spędzasz z facetami. ozwał się w jej głowie głosik rozsądku. Nie odbierał on jednak przyjemności i ciepła, z całej sytuacji. Po raz pierwszy od bardzo dawana czuła prawdziwe zainteresowanie swoją osobą, co peszyło ją mocno, i zawstydzało, a zarazem nieznacznie poprawiło nastrój. Jej policzki zapłonęły przyjemnym rumieńcem, miejscami przybierając kolor dojrzałych śliwek. Pogłębiło się to jeszcze, gdy Ven zaczęła przesuwać dłonią po jej kombinezonie. Choć ten wytłumiał większość wrażeń, to samo odczucie i delikatny nacisk na skórze wystarczał, by poczuła się przy niej bardzo intymnie i trochę bezpieczniej. Prawdopodobnie był to wpływ sporej ilości alkoholu, jednak chwilowo się to dla niej nie liczyło. Przymknąwszy na chwilę oczy, wzięła głębszy oddech i uważając na spierzchnięte usta powiedziała cicho i odrobinę spokojniej.
-Nie znasz mnie… nie miałaś szansy poznać i chyba byś nie chciała. Naprawdę… szkoda o tym mówić.-westchnęła ciężko- Jaka jestem? Sama już nie wiem. Mój ojciec sądził chyba że będę dobrą córką i quarianką, Nae coś we mnie widziała, ale chyba znikło to z czasem. Mój jedyny przyjaciel… Paweł, widział we mnie partnerkę do picia i małą wariatkę. Ja… ja już sama nie wiem-mówiąc to spuściła głowę- Sama siebie oszukuję i to za często. -westchnęła i uśmiechnęła się smutno do dziewczyny, na słowa o wyczuwaniu.- Możliwe… ale przez ten kombinezon chyba nic nie poczuje. A nie mogę go zdjąć…- dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego co powiedziała, czemu zawtórowały silne uderzenia serca. Odsunęła się lekko od asari i wymamrotała- Przepraszam… - dopiero po dłuższej, dosyć niezręcznej w jej odczuciu chwili sama zapytała- A jaka ty jesteś Vendetto? Zresztą… ciekawe imię. Nigdy nie słyszałam podobnego, u żadnej z twoich pobratymek. - mówiąc to uśmiechnęła się lekko, wyraźnie próbując zmienić temat. W tym momencie obok niej było dosyć miejsca by Ven mogła normalnie usiąść, choć to zależało tylko od niej.
Vendetta wsunęła się w wolne miejsce i uśmiechnęła tym razem jak zadowolone dziecko.
- Nie wiesz jaka jesteś? - spytała niedowierzająco - Mogę ci powiedzieć, jaka jesteś na pewno. - wyszczerzyła się i przechyliła głowę bliżej quarianki, jakby chciała wyszeptać jej coś na ucho. - Jesteś mała. - powiedziała cicho, po czym wybuchnęła śmiechem. - W porównaniu ze mną nawet bardzo, choć ja też wcale duża nie jestem.
Po tych słowach dotknęła ręką jej kombinezonu zaciekawiona.
- Nic przez to nie czujesz? A to nie można jakoś przestawić, żebyś czuła więcej? Pożałujesz, jeśli nie spróbujesz mojego masażu. - uśmiechnęła się znowu szeroko i zamachała nogami, które wystawały jej z siedzenia. - Jestem jaka jestem, Pani Ananthe. Taka, jak widać. - stwierdziła prosto. - A Vendetta to nie jest moje imię. Nie mów tego Marcusowi, ale ja mu tak powiedziałam, bo myślałam, że on chce mnie zaciągnąć do łóżka jak jeszcze byłam niewolnicą, więc mu powiedziałam, że mam na imię Vendetta, żeby wiedział, że zemszczę się za to, co mógłby mi zrobić.
Ananthe uśmiechnęła się lekko, odwzajemniając minę Vendetty. Nie spodziewała się tego, ale jakoś nie przeszkadzała jej bliskość małej asari. Choć trochę trudno było jej nazywać ją małą, gdy już usiadła obok niej. Dziewczyna była od niej wyższa i to sporo. Choć zamglonym wzrokiem nie mogła tego określić, to nawet teraz dałaby jej około dziesięciu centymetrów przewagi. Słysząc jej ponowione pytanie, pokręciła lekko głową:
-Nie do końca… wiem jaka chciałabym być; a może chciałam? Dobra… tak, cokolwiek to znaczy. -westchnęła i spojrzała na Ven, akurat gdy ta się nachyliła. Słysząc jej słowa a później przyjemny, niewinny śmiech, nie potrafiła się dalej tak mocno smucić. Dziewczynka po prostu rozsiewała wokół siebie dobrą aurę, a nawet tak spita i rozżalona osoba jak ona nie potrafiła się jej opierać zbyt długo. Mimo to był to tylko krótki wybuch optymizmu, który zgasł niczym świeca na wietrze.
-Nawet wśród swoich jestem uznawana za małą… ale nadrabiam charakterem. -powiedziała chrypiąco, tonem który miał być wesoły. Czując jak ta dźga jej kombinezon, spojrzała na nią lekko zdziwiona. Zabawna jest… jak to możliwe że przez te parędziesiąt lat nie spotkała żadnego quarianina? Oblizawszy dosyć pospiesznie spierzchnięte wargi, wyszeptała chrypiąco:
-Troszkę czuję. Ten kombinezon działa jak pancerz, pod pewnymi względami. -uśmiechnęła się lekko, słysząc o przestawianiu- Chciałabym żeby się dało… -po chwili nieśpiesznego namysłu dodała-... ale jeśli tak Ci zależy, mogłabym zdjąć większość z niego i zostawić najcieńszą warstwę. -nagle zarumieniła się mocno Przodkowie… co ja gadam?-... ale wtedy… no nie wiem sama.
Jej nogi nadal były podciągnięte pod brodę i całkiem dobrze mieściły się na sporym fotelu. Z niejaką uwagą słuchała Ven, choć lekko ćmiło się w jej głowie. Nie odlatywała jeszcze, ale picie na pusty żołądek, dodatkowo osłabiając ciało płaczem… to nie był nigdy dobry pomysł. Nagle jednak drgnęła lekko, gdy usłyszała o zamiarach Marcusa. Przełknąwszy ślinę, powiedziała wyjątkowo świadomie, wyraźnie i bez chrypki:
-Mam nadzieję że tego nie zrobił, wbrew twojej woli… wiesz, zawsze mogę poprawić ten rzut. -po chwili zreflektowała się lekko i oklapła na siedzeniu- Cóż, na pewno jesteś ładniejsza niż ja… no i jesteś lepszą istotą, uwierz mi.-westchnęła lekko- I nie mów mi Pani… za mała na to jestem, jak sama widzisz. Ananthe...Ana… albo Anka. Ktoś kiedyś mnie tak nazywał… -powiedziała zastanawiając się trochę tępo nad tym problemem. Na pewno miał niebieski kombinezon i coś wesołego…
Ven zerknęła na Ananthe i z trudem opanowywała swoją ciekawość. Możliwość zobaczenia quarianki prawie bez kombinezonu zdecydowanie bardzo ją pociągała.
- Chyba… - zaczęła, choć sama zawstydziła się z powodu swoich myśli i podstępnych sformułowań - ...byłoby ci też wygodniej bez tylu warstw kombinezonu? - stwierdziła, zerkając na twarz Ananthe, żeby sprawdzić jej reakcję. - Zdejmij, zdejmij.- starała się o przyjacielski ton, kiedy to mówiła. - Wydaje mi się, że on chciał to zrobić. - ciągnęła nieco skrępowana, ale kobieca atmosfera sprzyjała zwierzeniom. - On twierdzi, że nie, ale wydaje mi się, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, to jednak by to zrobił. Lubię go, ale mam wrażenie, że to więzienie go wypaczyło. - obniżyła wzrok - Nie obgadujemy go teraz, prawda? Ja tylko mówię, co myślę…- zaczęła się bronić. Na pewno nie chciała zrazić do siebie Marcusa. - Ty jesteś inna, Ananthe. Chociaż rzucasz nożami, to wiem, że nie zrobiłabyś mi nic złego. To się wyczuwa. Poza tym… - zająknęła się. - ty pewnie byłabyś delikatniejsza i chyba nie zrobiłabyś nic, czego bym nie chciała. - dokończyła, choć rozmowa zaczęła przybierać bardzo krępujący charakter.
Ananthe zarumieniła się mocniej, słysząc słowa Ven. Dobrze wiedziała że różnica między prawie, a bez pod względem wizualnym nie istniała w tym wypadku. Mimo to wpływ alkoholu i wyjątkowo miłe towarzystwo, którego naprawdę nie chciała do siebie zrazić, pchnęły ją do tego, nim zdążyła wymyślić jak się wymigać. Jej zesztywniałe palce, z wyraźnym trudem zaczęły odpinać zaczepy kombinezonu, a jedynie pozycja siedząca uniemożliwiała jej efektowne wyrżnięcie w ziemie. Co ja robię? Przodkowie… dlaczego… gdzieś w jej umyśle krzyczały ostatnie resztki godności. Choć pijana, czuła się bardzo skrępowana, prawie jakby miała rozebrać się przed nieznajomym… i po dużej części tak było. Mimo to jej dłonie nabrały chyba własnej woli, powoli ściągając kolejne elementy i rzucając je na bok. Jednocześnie, quarianka jakimś cudem skupiała się na tym co mówiła Ven. W końcu i tak jej kończyny postanowiły wszcząć bunt, więc nie miała nic lepszego do roboty. Cholerne gethy… nawet moje ręce mi zabiorą… siorbnęła nosem, w delikatnym *snif*. Po chwili jednak odpowiedziała szeptem Ven, nadal chrypiąc:
-Ja bym wierzyła swojemu przeczuciu -czknięcie- ja również jestem już chyba… trochę skrzywiona. Ale on… -czknięcie- miał na to chyba więcej czasu. I nie martw się-kolejne czknięcie, a przy każdym quarianka lekko drgała-... nic złego nie robisz, mówiąc co myślisz… źle się robi nie myśląc. -dodała posępnie zerkając na swoje dłonie.Kolejne słowa uderzyły jednak w jej otępiały, spity umysł z siłą młota. Ta mała naprawdę myśli że nic złego bym jej nie zrobiła… Przodkowie, błagam niech ma rację, chociaż raz. Quarianka, choć tu było już prawie nie możliwe poczuła się jeszcze bardziej skrępowana i winna, niż jeszcze chwilę temu. Zrobiło się jej żal dziewczyny, a na dodatek nie mogła za wiele poradzić by to zmienić. Westchnąwszy tylko lekko, powiedziała:
-Nie… nie zrobiłabym. -pokręciła lekko głową- A więc jak naprawdę się nazywasz? Pewnie masz jakieś ładne im…- przerwała, gdyż w tym momencie z jej nóg zsunął się porozpinany kombinezon. Cienka warstwa włókien filtracyjnych, była prawie idealnie przeźroczysta, a tak jak można się było spodziewać pod spodem quarianka była zupełnie goła. Jej ciało było bardzo proporcjonalne i wraz z twarzą mogło stwarzać wrażenie, że jest rówieśniczką Asari. Drobne i szczupłe, było lekko umięśnione, choć nie muskularne, ani wychudzone. Lekko fioletowawa skóra pokryta była w paru miejscach liniami, podobnymi do tych na jej czole. Wydawała się dziwnie delikatna i prawie przeźroczysta. W paru miejscach jednak widać było blizny i nieprzyjemne dla oczu siniaki. Na plecach widniały poziome linie, jakie pozostawił kręgosłup po uderzeniu o coś. Na prawym barku widniała poszarpana i wyjątkowo spora blizna po postrzale, który ktoś najwyraźniej poprawił cięciem bagnetu, zaś na lewej nodze widniały blade ślady po poszarpanych cięciach i złamaniu. Mimo to quarianka mogła się podobać; delikatna i trochę filigranowa, zdecydowanie miała kobiece atuty. Nieduży biust, teraz odruchowo zakryty ramieniem i kolanami, ładne wcięcie w talii i nie za szerokie biodra mogły pociągać, tak samo jak zgrabne nogi, czy sylwetka. Teraz jednak Ananthe wydawała się bardzo skrępowana i lekko drżała, gdy powietrze z wentylatorów chłodziło jej rozpaloną od alkoholu skórę. Jedyne za co mogła dziękować, to to że przestała “przeciekać” parę godzin wcześniej i najprawdopodobniej wyglądała już całkiem normalnie.
Vendetta nie zwracała uwagi na to, jak Ananthe się rozbiera. Kobiety często rozbierają się w swoim towarzystwie, a już na pewno asari. Nagość była oczywiście w pewnym stopniu krepująca, ale nie mając żadnych różnic w fizjonomii, nie wprawiała asari w takie zawstydzenie jak kobiety innych ras.
- Widać, że Marcus stara się być dla mnie miły, ale dopóki nie będę pewna, że mogę czuć się przy nim bezpiecznie, cały czas będę miała przed oczami te sceny, kiedy trzymał mnie na kolanach. Wiesz, on wziął najpierw inną dziewczynę, ale ona bardzo się bała i zamienił ją na mnie. Czy to nie świadczy o tym, że jednak miał coś złego na myśli? - dopytywała, jakby Ananthe była jej starszą koleżanką, bardziej doświadczoną, choć wprawdzie Ven była od niej co najmniej dwa razy starsza. - Chyba jednak nie chcesz wiedzieć, jak się nazywam - odpowiedziała skrępowana. - Może zostańmy prze Vendettcie? - zaproponowała, patrząc na quariankę ufnie.
Wtedy kombinezon zsunął się z ciała Ananthe, pozostawiając jedynie półprzezroczystą powłokę, ukazującą prawdziwe ciało quarianki. W tych czasach to rzadkość, zobaczyć quarianina bez grubych warstw ochronnych. Zapadło nagłe milczenie, w którym Ven przyglądała się bez słów skulonej kobiecie. W porównaniu z asari miała drobną figurę, ale proporcjonalną, tworzącą doskonałe uzupełnienie dla delikatnych rysów twarzy.
W pewnym momencie Vendetta zmarszczyła brwi. Zauważyła kilka szpecących blizn. Przechyliła głowę na bok, początkowo zdziwiona wstydliwym zachowaniem towarzyszki, potem jednak uznała, że ta najwidoczniej wstydzi się swoich szram, ponieważ jej figura nie pozostawiała nic do życzenia. Wyciągnęła rękę przed siebie, obserwując każdy ruch ze strony quarianki i jeśli zauważyła choć jedną oznakę braku przyzwolenia, cofnęła ją natychmiast. Dotknęła opuszkami palców blizny na braku.
- Co ci się stało? - spytała, kierując wzrok na oczy Ananthe. - Nie musisz tak się zasłaniać. - dodała, starając się uśmiechać, żeby zmniejszyć skrępowanie dziewczyny. - Jeśli chcesz, ja też mogę się rozebrać. - zaproponowała nieśmiało.
Ananthe nie pamiętała już kiedy ostatnio się przed kimś tak obnażyła. Czuła się absolutnie bezbronna i odkryta, jakby nagle ktoś pozbawił ją naturalnej osłony, przed otoczeniem. Jedyne co wiedziała na pewno, to że zawsze czuła się w takich momentach bezpiecznie… był przy niej ktoś, komu na niej zależało i kogo znała. Była go pewna. A teraz… sama już nie wiedziała co się z nią dzieje. Choć trochę wytrzeźwiała, pod wpływem wyziębienia i emocji, nadal była na mocnym rauszu i nie mogła zapanować nad swoimi działaniami, poza mową. Przełknąwszy ślinę, spojrzała na Ven, która dziwnie zamilkła. Przodkowie… chyba przesadziłam i to mocno. Co ja narobiłam? przeleciało jej przez głowę, gdy spoglądała na dziewczynę. O dziwo wydawała się raczej zaciekawiona, czy zdziwiona, niż zniesmaczona czy skrępowana. Dla quarianki stanowiło to lekki szok, co zresztą odbiło się w intensywniejszym świeceniu jej oczu. Nie cofnęła sie przed jej dłonią, choć bała się, że gdy ta poczuje pod palcami zgrubiałą i nieprzyjemną w dotyku, nawet przez membranę tkankę bliznowatą… zresztą sama nie wiedziała co zrobi niebieskoskóra młódka. Jej dotyk okazał się jednak delikatny, a dużo cieńsza powłoka pozwoliła jej nawet odczuć nikłe ciepło jej palców. Słysząc jej słowa, spróbowała pokręcić głową, ale nie dała rady. Wszystkie jej mięsnie zdawały się odmawiać w tym momencie posłuszeństwa, pozbawiając ją możliwości działania. Czuła się bezsilna i przestraszona, a skrępowanie i krążący we krwi alkohol nijak tego nie poprawiały. Gdyby nie jej położenie i charakter osoby z którą rozmawiała, już dawno zbiegła by do swojej kajuty i ukryła się pod kołdrą. Teraz jednak mogła tylko patrzeć na nią z łomoczącym sercem, które zdawało się podchodzić jej do gardła. Pomimo otumanienia, czuła wszystko, a w tym momencie jej myśli stały się wyjątkowo klarowne.Ja nie chce… nie powinnam. To nie tak powinno wyglądać. Lubię Ciebie ale… ale jej mózg podjął decyzję za nią i bardzo słabo skinął głową. Przodkowie co ja robię!? Dlaczego… zajęczał chórek głosów w jej głowie. Nie wiedziała dlaczego to zrobiła, ani czy tak naprawdę to ona. Nie mogła zrozumieć jaki miała w tym cel… dosyć że sama czuła się już niezręcznie i nie potrzebowała do tego stanowczo za młodej i nazbyt nieznanej jej asari, która zaraz miała być równie obnażona jak ona. Pierdolony instynkt… kiedyś sie naprawdę przez to powieszę. wymamrotał zdrowy rozsądek, gdy przyglądała się Ven.
Vendetta przyglądała się zachowaniu Ananthe, która najwidoczniej nie mogła wydusić z siebie słowa. A jednak pomimo jej ewidentnego skrępowania, atmosfera w pomieszczeniu zbliżała je do siebie. Teraz przygaszone światła tworzyły im swego rodzaju namiot ciemności, a szerokie oparcie krzesła, w którym z powodzeniem mieściły się obie na raz, odgradzały je od reszty świata. A przynajmniej asari tak to odczuwała. Kiedy quarianka patrzyła na nią, odwzajemniała pewnie spojrzenie, więc patrzyły tak na siebie, powodując gęsią skórkę od gromadzących się samoistnie emocji.
Ananthe nie odpowiedziała, ale też nie wycofala się, a dla nastoletniej asari nagość nie była aż tak krepująca. Ufała quariance i doceniała jej gest. W końcu zapewne nie każdemu pokazuje swoje kobiece ciało skryte na co dzień kombinezonem.
Ven opuściła głowę, początkowo nie wiedząc, co ma robić. Zerknęła jednak znowu na towarzyszkę z poważną miną. Kto by pomyślał, że ich rozmowa zabrnie tak daleko? A jednak Vendetta nauczona była życia chwilą, tak samo jak ze swoją rodziną, której po trosze się wstydziła, ale która odeszła już wiele lat temu i która ostatnim razem dawała jej poczucie, że ktoś się nią opiekuje. Położyła rękę na ramieniu i powoli zsunęła ramiączko koszulki, cały czas sprawdzając reakcję ze strony quarianki i jeśli ta nie protestowała, ściągnęła i drugie ramiączko. Potem złapała za dolną część koszulki i przeciągnęła ją przez tułowie, ukazując swoje kształtne piersi, nawet rozwinięte nad jej wiek. A kiedy ściągnęła czarny podkoszulek całkiem, zasłoniła się nim i podciągnęła nogi tak samo jak Ananthe. Uśmiechnęła się nieznacznie, mając nadzieję, że teraz jej koleżanka nie będzie tak zawstydzona.
Quarianka patrzyła sie na asari z szeroko otworzonymi oczyma. Powoli wszystkie jej myśli rozpływały się w pustce, która chwilowo je zastępowała. Nigdy nie znajdowała się w podobnej sytuacji, choć była już kiedyś w związku z asari. Nae była jednak zupełnie inna, niż Ven… i ja przede wszystkim dobrze znała. Mimo to dostrzegała w małej wspólne cechy… podobną beztroskę i brak elementarnej skromności. Ale przede wszystkim dobre serce, prawie nie spotykane w jej życiu. Nie chciała jej skrzywdzić, ani tym bardziej pozostawić trwałych ran. Za dobrze siebie znała. A jednak czuła się przy niej dobrze, powoli się rozluźniając. I niestety była pewna że to nie alkohol. Po chwili westchnęła lekko i odzyskała panowanie nad swoim ciałem. Skoro już ma tak być… to wolę chociaż teraz cieszyć się chwilą. Westchnęła w myślach, zrezygnowana. Wiedziała że coś w tym momencie straciła… a może zyskała? Nie miało to jednak w tym momencie znaczenia. Uniósłszy kąciki ust, powoli rozluźniła zesztywniałe mięśnie i opuściła ręce. Jedna z nich położyła się dosyć blisko asari, nieumyślnie musnąwszy się jej nagie ramie, po czym spoczęła pomiędzy nimi, wciśnięta trochę między kostki obydwu dziewczyn. Nie mogąc już utrzymać zesztywniałych i pozbawionych krwi nóg, na swojej pozycji, po prostu pozwoliła się im zsunąć, odsłaniając resztę swojego ciała. Wiedziała że i tak by do tego doszło, wcześniej czy później tego wieczoru, a w tym momencie mogła jeszcze zrzucić winę na siebie. A jednak gdy to wszystko zrobiła, poczuła się swobodniej, jakby nastrój nastolatki i jej się udzielił. Nie wiedząc czemu powiedziała cicho:
-Faktycznie trochę lepiej, Ven… nie przeszkadza Ci jeśli tak będę Ci mówić ?-westchnęła lekko, spuszczając wzrok- Sama za długo szukam zemsty, by nie czuć się z jej imienniczką swobodnie.
Vendetta uśmiechała się cały czas ciepło. Czuła, jakby udało jej się zawiązać z Ananthe pewną nić porozumienia, kiedy kobieta odsłoniła się całkiem przed nią. Teraz widać było lepiej jej szerokie biodra, przechodzące w mocno wyciętą talię, płaski, opływowy brzuszek i całkiem spore piersi.
- Możesz się obrócić? - zapytała Ven nagle. - Chciałabym zrobić ci ten obiecany masaż.
Kiedy Ananthe była juz plecami do Ven, ta przysunęła się do niej bliżej. Bluzeczkę zostawiła obok, a nogi rozstawiła szeroko, jedną pozostawiając zgiętą do siebie, a drugą opuszczając z krzesełka. Otoczyła w ten sposób dziewczynę. Potem położyła ręce na jej szyi i zsunęła je na ramiona, przez barki prawie po przedramiona.
- Masz bardzo piękne kształty, wiesz? - spytała niewinnie - Zupełnie inne niż asari albo v… inne rasy. - zająknęła się, bo prawie powiedziała coś, co wolała utrzymać w tajemnicy. Położyła znów ręce na jej ramionach i zaczęła delikatnie uciskać, starając się nie zadawać bólu w miejscu blizny. - Możesz do mnie mówić Ven. Brzmi męsko, ale też dość ciekawie. I chyba pasuje do mnie, bo na co dzień pracuję przy maszynach. - mówiła, jakby słowa miały rozładowywać atmosferę. Zeszła rękami nieco niżej, wiodąc nimi w masażu przez plecy i boki, aż spoczęły one na talii quarianki. - Dobrze ci? - spytała, mając oczywiście na myśli masaż. - A ty za co chcesz się zemścić?
Widok kształtnej asari trochę pobudził quariankę. Ananthe czuła się w jej obecności już dosyć swobodnie, choć niestety nie rozumiała źródła takiego podejścia. Mimo to cieszyła sie trochę z niego, a alkohol krążący w jej żyłach tylko potęgował to wrażenie. Chwilowo nie miała już poprzednich wątpliwości, a troski… cóż, wolała o nich nie myśleć. Rano będzie czuła się koszmarnie, ale teraz; mogła sobie pozwolić na odrobinę beztroski, skoro i tak nie była w stanie tego naprawić, prawda? Gdy już się rozluźniła, Ven bez problemu mogła dostrzec znacznie więcej szczegółów jej ciała. Nie duże, kształtne piersi, były pięknie uzupełniane przez płaski, delikatnie umięśniony brzuszek. Biodra quarianki w żaden sposób nie zniekształcone, były dokładnie takie, jak powinny przy jej sylwetce. Patrząc niżej mogła dostrzec troszkę za chude uda, a na jednym z nich blizny, które ciągnęły się aż do łydki. Co nadal wstydziło Ananthe, mogła również dostrzec to co znajdowało sie między jej nogami, pokryte granatowym meszkiem krótkich włosków. Jej stopy są dosyć nietypowe. Wydaje się, jakby stanowiły pomost między łapami turian i kończynami asari, czy ludzi. U Ananthe są dosyć zgrabne i proporcjonalne, jednak nietrudno przewidzieć, że nie każdy z jej gatunku tak wygląda. W dotyku membrana którą okryte jest jej ciało wydaje się delikatna i cielista. Prawie idealnie przewodzi ciepło w obie strony. Ven może poczuć również lekkie drżenie wywołane zimnem. Czując na plecach dotyk i oddech dziewczyny, quarianka zamknęła oczy. W jej odczuciu, asari miała bardzo delikatne i przyjemne w dotyku ręce, nawet pomimo warstwy ochronnej. Po chwili odpowiedziała cichym szeptem:
-Cóż… ty też jesteś bardzo ładna. Co dziwne, wydajesz mi się trochę inna, niż reszta asari… ale to chyba dobrze. Wyróżniasz się.
Ananthe lekko jęknęła, gdy dłonie dziewczyny zaczęły ugniatać jej mięśnie. Nie zdawała sobie nawet sprawy jak była spięta, a alkohol wcale nie tłumił w jej wypadku podobnych odczuć. Mimo to było jej dobrze, choć trochę bolało, w szczególności na bliznach, gdzie mięśnie źle się zrosły. Po chwili jednak ręce asari zsunęły się po jej plecach i spoczęły na talii. Gdy quarianka dosłyszała pytanie, odpowiedziała spokojnie, z charakterystyczną po dużej ilości alkoholu chrypką:
- Nawet bardzo… naprawdę masz do tego talent -powiedziała rozbawiona- Może w tym układzie lepiej byłoby Veni? Ja… cóż, jestem najemnikiem, kiedyś byłam przez chwilę badaczem i czymś, na kształt naukowca. A zemsta…- w tym momencie przygryzła dolną wargę. Czuć było że nagle wszystkie jej mięśnie lekko się spięły. Po chwili jednak rozluźniły się trochę, a Ananthe kontynuowała gorzkim, przepełnionym bólem tonem- Gdy byłam na Pielgrzymce, zabito mojego ojca… zrobili to ludzie. Ja… muszę dowiedzieć się dlaczego… dlaczego nas zaatakowali. -pokręciła głową- Mam nadzieję że ty nigdy nie będziesz musiała się mścić… -po chwili dodała weselej- Jeśli chcesz, też mogę zrobić Ci masaż… choć ostrzegam, nie mam takiej wprawy..,
Mówiąc to pomyślała o swoich szorstkich dłoniach i dobrze ukrywanych jękach Pawła, gdy raz po pijaku próbowała go rozmasować.To chyba zły pomysł…. nawet bardzo… jęknęła w myślach.
- Inna niż reszta asari? Co masz na myśli? - spytała wyraźnie zaniepokojona. Spojrzała nawet quariance w oczy, wychylając się za jej ramię. Po chwili jednak wróciła do masażu, powracając rękami na ramiona, które dalej delikatnie masowała, reagując na każde jęknięcie, jeśli wyrażało ból. - Marcus też mówi Ven, niech tak zostanie. Zresztą to się chyba pierwsze nasuwa. - powiedziała, ugniatając teraz okrężnymi ruchami. - Co badałaś? - spytała obniżając ręce i skupiając się na rejonie miedzy łopatkami, a kiedy usłyszała o tym, czemu Ananthe chce się zemścić, zatrzymała się na chwilę. Spowazniała i spochmurniała w momencie. - Tak mi przykro… - wycedziła, przypominając sobie sceny ze swojego dzieciństwa. - Też nienawidzę ludzi. - oświadczyła w końcu z zajadliwością. - To przez nich trafiłam do niewoli. - wyjaśniła. Przez chwilę zamilkła i wodziła wzrokiem po podłodze. W końcu przysunęła się do quarianki jeszcze bliżej i przywarła swoim brzuchem i piersiami do jej pleców. - Mogę pomóc ci dowiedzieć się dlaczego to się stało. Jeśli chcesz. - oświadczyła z nastoletnim entuzjazmem, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, z jakim to się wiąże niebezpieczeństwem. - Myślę, że będę się mściła. Już teraz mam za co i tylko czekam na dzień, kiedy będę dość silna, żeby to wszystko przeprowadzić.
Ven odsunęła się od Ananthe i odwróciła tyłem.
- Możesz na mnie potrenować. - powiedziała z uśmiechem, jakby juz zapomniała o tym, że poruszały poważny temat.
Quarianka otworzyła oczy, słysząc zaniepokojenie w głosie asari. Nie taki był cel jej słów… chciała tylko ją skomplementować. Westchnąwszy lekko powiedziała z chrypką:
-To naprawdę nic złego. Wydajesz się mi po prostu troszkę młodsza… bardziej charakterystyczna i żywiołowa, niż reszta twoich pobratymek. Nic więcej. I nie martw się, proszę.
Po chwili quarinka znowu skupiła się na masażu. Nie jękała za często, a można powiedzieć, że czerpała z całego procesu wyraźną przyjemność. Uspokoiła się jeszcze trochę, a choć jej serce nadal waliło jak młotem, to szum w głowię jakby trochę ustał. Po chwili odezwała się cicho
-Kamuflażem Taktycznym… to pewna wąska dziedzina techniki, zajmująca się ukrywaniem przed różnymi rzeczami, na przykład wzrokiem. Jeśli chcesz, później Ci pokarze.
Po chwili westchnęła ciężko. Tak… każdemu jest przykro, ale w końcu jestem dorosła, nie? Powinnam dać sobie z tym radę. Przeszłam Pielgrzymkę… szkoda tylko że to nadal boli.Po chwili jednak zreflektowała się trochę. Ven na pewno nie miała niczego złego na myśli, a skoro już rozmawiały, to nie było sensu psuć sobie dobrego nastroju. Zasmuciły ją jednak słowa dziewczyny. Nikt tak młody nie powinien nienawidzić, ani poznawać świata od tej strony. Wiedziała to na własnym przykładzie. Ananthe drgnęła lekko, czując dotyk jej ciała na swoich plecach. Choć nie mogła tego dobrze poczuć, to wiedziała że asari musi być przyjemna w dotyku, wręcz aksamitna. Położywszy trójpalczaste dłonie na jej udach, w przyjacielskim, choć może trochę za odważnym, ale czułym geście wyszeptała:
-Ja straciłam na to już dwa lata… i pewnie poświęcę resztę krótkiego życia. Nie chciałabym, żebyś traciła swoje lata, na moje wymysły. -uśmiechnęła się lekko- Choć byłabyś wspaniałą towarzyszką.
Gdy ta się do niej odwróciła plecami, Ananthe podciągnęła nogi i objęła nimi lekko asari. Nie podsunęła się za blisko, jednak Ven mogła poczuć na plecach jej oddech, i ciepło jej ciała, przez spodenki. Uniósłszy ostrożnie ręce położyła je na karku asari i zaczęła masować go delikatnymi, okrężnymi ruchami. Wbrew jej słowom okazała się całkiem wprawna, a choć nawet przez membranę czuć szorstkość jej palców, to nie jest ona drażniąca. Dłonie Ananthe mogła się wydawać trochę dziwne, jakby czegoś w nich brakowało. Mimo to sześciorgiem palców radzi sobie równie dobrze, jak inni dziesiątką. Po chwili przeniosła się na barki i górną cześć pleców, gdzie zaczęła lekko rozmasowywać mięsnie dziewczyny, jednocześnie zjeżdżając dłońmi co jakiś czas odrobinkę niżej. Co ciekawe czasem zahaczała pół celowo, pół instynktownie miejsca na jej bokach, plecach, barkach i szyi jakby lekko ją “pobudzając”. Nie przerywała jednak swojego masażu, w ciszy schodząc na dół pleców. Uciskając lekko i pocierając położyła w końcu dłonie na jej talii, troszkę bliżej piersi.
-I jak? Było bardzo tragicznie? -zapytała wyraźnie niepewna, tego czy udało się jej nie skrzywdzić niebieskoskórej. W końcu była nadal pijana, a jej wcześniejsze doświadczenia z masażem były przeprowadzane w jeszcze większym stanie upojenia.
Z każdym ruchem Ananthe Ven odczuwała przyjemne fale rozluźnienia. Było to nie tylko relaksujące, ale i lekko rozkoszne, czemu asari dawała wyraz, poruszając delikatnie ramionami.
- Jeśli…- zaczęła niepewnie, a na jej skórze pojawiała się gęsia skórka, kiedy quarianka gładziła ją rękami w czulszych rejonach. -Jeśli nie chcesz, żebym ci towarzyszyła, no to trudno. - opuściła głowę nieco niżej. - Wiem, narzucam ci się cały wieczór.
Quarianka nachyliła się lekko, opierając się ciałem o plecy dziewczyny. Uśmiechnąwszy się przyjaźnie, chwyciła ją delikatnie pod brodą i obróciła twarzą w swoją stronę:
-Nie narzucasz się… i chciałabym żebyś mi towarzyszyła, tylko… cóż, to co robię rzadko jest dobre, a jeszcze rzadziej bezpieczne.
Po tych słowach zamilkła i objąwszy lekko asari, pozwoliła jej kontynuować.
- Robiłam już różne rzeczy, rzadko bezpieczne. - powiedziała naiwnie
Quarianka uśmiechnęła się gorzko i odpowiedziała do niej przyjażnie:
-Wierzę Ci… ale ja prawie zawsze ostatnimi czasy ryzykuję życiem, albo zdrowiem. Wciąganie w to jeszcze Ciebie… -pokręciła lekko głową- Jeśli tego bardzo pragniesz… ale nie mów później, że nie ostrzegałam.
Wyrzuciła w końcu z siebie. Wątpiła by przekonała asari, w szczególności z jej naiwną upartością. Tak będzie mogła choć powstrzymać ją przed zrobieniem czegoś naprawdę głupiego.
Ven milczała, nie ciągnęła dalej tego tematu. Skupiła się na masażu, przymknęła oczy, jej oddech wzmógł się nieco, a kiedy ręce quarianki spoczęły na talii asari, westchnęła mimowolnie.
- Kłamałaś. - wyszeptała, łapiąc Ananthe za ręce. - Nikt mnie nigdy wcześniej nie masował, ale … - zająknęła się, znowu nie wiedząc, czy powinna być szczera. - nie wiem jak to robisz, że to takie przyjemne.
Qurianka uśmiechnęła się lekko, słysząc pochwałę z ust asari. Ven była w jej odczuciu naprawdę czarującą osóbką, a alkohol wzmagał to wrażenie. Choć asari mogła zarzucać jej kłamstwo, to sama Ananthe nie wiedziała do końca co zrobiła. Po prostu kierowała się instynktem, oraz bardzo mglistymi wspomnieniami, z czasów gdy była z Nae. Teraz nie mogła się nie uśmiechnąć na myśl, jaka wtedy była. W pewien dziwny i przyjemny sposób czuła się jakby przeżywała Déjà vu, choć widziane z innej perspektywy. Tak dawno, że czuła się jakby od tego czasu upłynęło całe jej życie, choć w rzeczywistości było to może sześć lat to uwodzicielska i jak zwykle znacznie starsza od niej asari, zrobiła jej podobny masaż. Sama była wtedy prawie dzieckiem, tak jak Ven. Ananthe uniosła lekko kąciki ust. Teraz jednak ta scena miała w sobie coś innego, świeżego dla niej. Nie wiedziała jeszcze czy była to dziwna intymna wieź, jaka narodziła sie między dwoma wcześniej zupełnie sobie nieznajomymi kobietami, czy też niewinność asari i nadmiar alkoholu w jej własnym ciele. Chciałby że by to nie miało znaczenia… zresztą, w tym stanie wystarczyło by na chwilę przestała myśleć. W tym momencie jej dłonie, choć objęte rączkami asari nie zaprzestały czułego tańca na jej skórze, a jedynie zmieniły jego miejsce i sposób. Teraz tylko opuszki jej palców, delikatnymi, kolistymi ruchami muskały bok i talię asari, czasem nachodząc na granicę kształtnych piersi. Mimo to nie była nachalna i miała zamiar przerwać, pod najdrobniejszą oznaką sprzeciwu. Zresztą, pomimo już bardziej niż lekko erotycznego wydźwięku tego gestu, który dawniej u niej samej wywoływał przyjemne drżenie ciała, była to raczej niewinna pieszczota, którą mogłaby spokojnie obrócić w przyjacielski gest. Masując ją, Ananthe wyszeptała cicho, ciepłym i przyjaznym tonem:
-Cieszę sie że Ci się podoba… i nie kłamałam, choć możesz mi nie wierzyć. Ostatni raz masowałam kogoś znacznie bardziej pijana i było to… -przygryzła lekko dolną wargę- Cztery lata temu. -po chwili oparła lekko brodę, na jej ramieniu- I nie krępuj się… po tym jak się zachowywałam, a ty nie uciekłaś ode mnie, możesz mi powiedzieć wszystko… po prostu się rozluźnij, tak jak i mnie do tego skłoniłaś.
Ven milczała. W tym momencie słowa były zbędne. To, co rozgrywało się w kokpicie jedynie kryło się za dialogiem, który zdanie po zdaniu przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Komu… - wymówiła Vendetta ledwie, przechylając głowę na bok, rozluźniona dłońmi quarianki. - robiłaś ostatnio masaż? - dokończyła i to były ostatnie sława, jakie padły z jej strony. A kiedy ręce Ananthe stawały się coraz odważniejsze, asari przechodziły widoczne na skórze dreszcze. Jej klatka piersiowa zaczęła falować nieco szybciej od wzmożonego oddechu, a quarianka, jeśli przechyliła głowę nieco dalej, mogła zauważyć, jak pokryte gęsią skórką piersi asari lekko stwardniały, ale trudno było stwierdzić, czy to z powodu zimnego powietrza czy masażu.
Każda sekunda gry, rozgrywającej się pomiędzy dziewczynami, ciągnęła się dla nich, jakby czas stanął w miejscu. Wprawiała w zawstydzenie, a jednocześnie pchała dalej, im bardziej zdawały sobie sprawę z tego, jak na siebie oddziałują. A Ven nie należała do szczególnie wstydliwych, wręcz przeciwnie, wiele chciała jeszcze odczuć i poznać. Westchnęła z cicha i złapała quariankę za dłonie, gdy te znowu znalazły się powyżej talii i niemal muskały piersi nastolatki. Przesunęła je wyżej, aż te pokryły je niemal w całości, po czym oczekiwała reakcji ze strony Ananthe, która w tej chwili miała pełne prawo czuć się powoli wykorzystywana.
-Przyjacielowi… dosyć bliskiemu, ale chyba teraz nie chciałby już spojrzeć mi w oczy.- odpowiedziała smutno, nie przerywając masażu. Quarianka wyraźnie starała sie być czuła i delikatna, wobec młodej dziewczyny. Nie naciskała, ani nie popychała jej do niczego, pozwalała samemu decydować o sytuacji. Dobrze wiedziała jak potrafi zranić bezsilność w takim momencie, a z pewnością była ostatnią osobą, gotową zgotować drugiej istocie podobną traumę. Nie panowała już jednak nad swoimi emocjami. Do tej pory tłumione i lekko skrywane pożądanie, oraz instynktowny pociąg, zaczęły dominować w jej umyśle odtrącając najmniejsze mgnienia sprzeciwu, czy oporu. Mimo to jednak Ananthe nadal czuła trochę wstydu, co objawiało się przyjemnym rumieńcem na jej twarzy i delikatnie chłodniejszymi dłońmi. Nie przeszkadzało to jej jednak zbytnio. Czuła się dobrze i bezpiecznie, przy tej małej i to jej wystarczyło. Od lat nie spotkała kogoś, kto nawet po pijaku potrafiłby wywołać u niej takie odczucie. Z wyraźna przyjemnością wyczuła na jej skórze lekkie drżenie, a przyspieszony oddech była dla niej lekką zachętą. Jej ciało również zaczęło reagować, stanowiąc odpowiedź dla Ven. Niewielkie piersi delikatnie stwardniały, a oddech quarianki również przyspieszył, choć nie był jeszcze tak szybki jak jej partnerki. Przypływ hormonów, jaki temu towarzyszył sprawił, ze czas lekko dla niej zwolnił, a przestrzeń zaczęła sie zawężać, do siedzącej przed nią dziewczyny. Nie do końca wiedziała jeszcze co do niej czuje, jednak nie były to negatywne emocje. W swoich działaniach była jednak ciut mniej odważna niż Ven, znając wartość pewnych gestów i działań, które nadawały nie tylko pikanterii, ale i głębi kolejnym doznaniom. Mimo to nie wzbraniała się specjalnie gdy ta położyła jej dłonie, na swoich piersiach, choć zaskoczyła ją to lekko. Nie spodziewała się takiego gestu, po tak młodej osobie. Jednak quarianka szybko oddała się nowemu, a zarazem trochę już znanemu doznaniu. Nieśpiesznie, bardzo delikatnie i czule zaczęła je pocierać opuszkami palców, dążąc po niewielkiej spirali do środka. Nie dotknęła jednak brodawek, a zaczęła delikatnie masować, tuż na ich krawędzi. Jednocześnie wtuliła się trochę mocniej w asari. Bosh’tet gdyby nie ten wizjer… mogłabym ją pocałować przebiegło jej przez głowę, z lekkim żalem. Mimo tej niedogodności czuła się dobrze, choć znowu zaczynała przypominać sobie o swoich ograniczeniach.
Ven pozwalała Ananthe robić ze sobą wszystko. Pozostawała przez chwile bierną obserwatorką, ale to, co odczuwała nie dało się ukryć. W końcu odwróciła głowę tak, żeby widzieć quariankę i móc spojrzeć jej w oczy w poszukiwaniu tego samego ognia, jaki rozpalał ją od środka. Jeśli ich spojrzenia spotkały się, Ananthe zauważyła w oczach nastolatki delikatną mgiełkę, a na policzkach wypieki.
- An… - wyszeptała Ven - Sprawiasz, że wydaje mi się, że robię coś złego. - dokończyła, licząc na to, że quarianka znowu będzie tą bardziej doświadczoną i mądrzejszą.
Ven bez trudu mogła dostrzec w srebrnych okręgach oczu quarianki podobny żar, jakby w tym momencie dzieliły te same uczucia i emocje. Był on jednak trochę bardziej stonowany, jakby dojrzalszy, choć w żadnym razie nie słabszy. Choć nie mogła dostrzec w nich mgiełki, to dobywająca sie z nich luminescencja wydawała się lekko bledsza, a delikatnie śliwkowe policzki stanowiły zgrabne odzwieciedlenie granatu, jaki pokrywał jej własną buźkę. Teraz jednak twarz Ananthe rozświetlał delikatny uśmiech, odejmując jej lat i zmartwień. W tym momencie wyglądały prawie jak dwie rówieśniczki, które mogliby przyłapać zszokowani rodzice. Słysząc jej słowa, quarianka uniosła dłoń i delikatnie pogładziła ją po policzku, po czym wyszeptała czule, trochę troskliwie i bardziej niż przyjaźnie:
-Ven… naprawdę nie chcę Ciebie do niczego zmuszać i jeśli chcesz… mogę sobie pójść. Albo chociaż odejść na inny fotel. Sama nie jestem teraz niczego pewna… ale czuję się przy tobie po prostu dobrze i nie chciałabym tego psuć, działając wbrew tobie.
Ven patrzyła na Ananthe oczami pełnymi ufności. Przekonana słowami quarianki obróciła się do niej przodem i tak siedziały na jednym fotelu przodem do siebie, splecione nogami. Asari powiodła po rąbki kaptura dziewczyny na sam dół.
- Chciałabym móc cię teraz pocałować. - wyznała szczerze i z nutką żalu, bo wiedziała, że to jest niemożliwe.
Quarianka uśmiechnęła się lekko i pogładziła ją po policzku, widząc wyraz jej oczu. Pamiętała, jak sama była taka; ufna i dobra. Nie chciała tego zepsuć… taką osobą było się tylko raz i zbrodnią, było pozbawianie tego krótkiego okresu. Czując lekkie pociągnięcie za swój kaptur, wyrwała się z zamyślenia i spojrzała uważniej na dziewczynę. Na prawdę myślimy podobnie… tyle że to wcale nie takie niemożliwe… choć to odchoruję. Mimo tego, powiedziała do niej, również z nutką żalu, ale i nadziei:
-Ja też tego pragnę… choć… -przerwała, przygryzając lekko wargę. Widać było że bije się z myślami. Choć dla wielu nie było to oczywiste, to podobne zbliżenia dla quarian były wyjątkowo groźne. Problem w tym że ona miała już w nich niejakie doświadczenie i potrafiłaby się zabezpieczyć, nawet teraz, a sterylne pomieszczenie… w końcu od czegoś miała tą kapsułę medyczną. Bała się jednak że w pokoju zastana Marcusa, a w takim momencie i stanie wolałaby go unikać jak żywego ognia. Nie miała jednak wyjścia, jeśli chciała pobyć sam na sam z Ven.-... mam możliwość go ściągnąć. Ale musiałabys znieść trochę nie dogodności… no i jakoś zmieścić się ze mną do jednej kapsuły medycznej. Choć to akurat nie powinno być problemem. Poza tym leki…- westchnęła- Damy sobie radę, jeśli tego pragniesz. -skończyła z uśmiechem, kładąc ręce na talii dziewczyny.
Ven popatrzyła zaciekawiona na Ananthe. Widocznie nie zadawała sobie zbyt wiele pytań ani nie walczyła ze sobą wewnętrznie, ponieważ jak tylko usłyszała o możliwości zdjęcia kombinezonu, zdjęła z siebie ręce quarianki i zgrabnie wstała z fotela. Potem złapała Ananthe za ręke i ochoczo, chichocząc z cicha, poprowadziła ją do stacji medycznej, która jakiś czas temu widziała już na statku. Nawet nie zgarnęła ze sobą rzuconej luzem bluzki. W progu kokpitu zatrzymała się i wyjrzała, pokazując towarzyszce palec przyciśnięty do ust. Gdy upewniła sie już wzrokiem, że Marcusa nie ma w zasięgu wzroku, czmychnęła przez korytarz, aż doszła do głównego pomieszczenia. Stanęła przed TAURISem i podrapała się w głowę.
- Wow, fajne to jest. - stwierdziła, przyglądając się panelowi uruchamiającemu stację medyczną. - Szkoda, że to takie małe, inaczej pewnie często byś tam przebywała? - spytała z nastoletnią bezmyślnością. Nie czekając dłużej całkiem beztrosko zdjęła spodnie i rzuciła je lewą stroną na sofę nieopodal, a następnie otworzyła kapsułę i wsunęła sie do środka.
Czując, jak asari odsuwa jej dłonie, quarianka zaczęła się obawiać iż wizja leków i ścisku w jakiś sposób przeraziła asari… lub jej towarzyszka straciła na to wszystko ochotę. Jej wątpliwości jednak szybko się rozwiały, gdy dziewczyna chwyciła ją delikatnie za rękę i pociągnęła w górę. Podniesienie się z fotela, okazało się dla niej jednak dużo trudniejsze, niż dla niebieskoskórej. Alkohol, który do tej pory, namacalnie nie dawał za bardzo o sobie znaku postanowił zareagować na brawurową próbę podniesienia się z fotela. Ananthe czuła się, jakby poniżej kolan jej ciało składało się z wody. Mimo to przygryzłszy wargę zmusiła się do tytanicznego wysiłku i przy sporej pomocy Ven stanęła na nogi. Chwiejąc się lekko, postawiła parę kroków i prawie nie wyłożyła się na podłodze, gdyby nie opieka jej partnerki. Uśmiechnąwszy się z wdzięczności, jednocześnie rumieniła się mocno zawstydzona. Dopiero teraz zaczęła sobie zdawać sprawę, jak odpychająco mogło to wyglądać dla innych; drobna dziewczyna, narąbana jak pilot turiańskiego myśliwca. Westchnąwszy lekko, pokuśtykała za asari, również śmiejąc się cicho. Nie potrafiła długo się smucić w jej pobliżu… a przy najmniej nie w swoim aktualnym stanie. Lodowate panele, tworzące podłogę, zdawały się parzyć jej okrytą jedynie cienką membraną skórę. Gdyby mogła, skradałaby się na samych koniuszkach palców, ale w tym momencie chyba nie byłby to najlepszy pomysł. Bosh’tet… naprawdę więcej nie pije… jeszcze trochę i naprawdę zamieniłabym sie w ciecz… quariańska Whiskey w stylowym opakowanku. zachichotała cicho, rozbawiona tym konceptem. Widząc jak odkryta do pasa Ven przystaje i zabawnie zasłania usta palcem, Ananthe uśmiechnęła sie trochę rzewnie. Słodka jest… taka mała i niewinna. Jak ktoś mógł chcieć ja skrzywdzić? Nawet tak spaczona jednostka jak Marcus powinna to wyczuć…Widząc jak ta skinęła na nią lekko, Ananthe odepchnęła się delikatnie od ściany i podreptała za nią. Główne pomieszczenie nie zmieniło się zbytnio, przez te parę godzin, co bardzo ją uradowało. Podążywszy trochę ospale i nierówno za młodą asari, quarianka podeszła wraz z nią do stacji medycznej. Spostrzegawcza bestyjka…przebiegło jej przez myśl. Nie zwracając zbytnio uwagi na otoczenia, objęła ją lekko nad talią, muskając opuszkami palców krawędź jej piersi, gdy ta przyglądała się panelowi medycznemu. Słysząc jej słowa uśmiechnęła sie delikatnie i wyszeptała:
-Tak… nawet bardzo fajne. -po chwili lekko zmarkotniała- Nie mogłabym… poza swoimi kombinezonami nawet w bardzo sterylnych warunkach możemy przebywać jedynie paręnaście godzin. Ale nie martw się tym… dla nas będzie czasu aż nadto.
Puściwszy ją, odsunęła się lekko pozwalając jej na rozebranie się i wejście do środka. Nie mogąc się powstrzymać z wyraźna przyjemnością przyglądała się jej młodemu, pięknemu w sowim odczuciu ciału. Choć wyraźnie kobieca, jak wszystkie asari miała w sobie nie określoną nutę, która sprawiała że wydawała się w jakiś sposób inna. Trochę pełniejsze policzki, delikatniejsze rysy twarzy, brak tatuaży… wszystko to trochę ja wyróżniało. Ananthe jednak chwilowo dobrze się z tym czuła. Miała teraz przy sobie dobrą i czułą dziewczynę, a nic poza tym się nie liczyło. Upewniwszy się, że kapsuła sie domknęła, quarianka podeszła do holograficznego panelu sterowania. Wyłączywszy logo producenta, przeszła do menu i zaczęła wybierać kolejne opcje, sprawnie śmigając nadal lekko mrowiącymi palcami po półprzezroczystych ikonkach. Po chwili we wnętrzu kapsuły rozpoczęła się szczególnie dokładna dekontaminacja, po której miało nastąpić rozpylenie wybranych przez nią środków i stymulantów. Leki te, zupełnie nieszkodliwe dla asari, miały zapobiec skażeniu gdy sama wejdzie do środka i jednocześnie symulować w ograniczony sposób środowisko z jej kombinezonu. Następnie przeszła do interfejsu apteczki. Tak… czas na zabawę w farmaceutę. Mruknęła lekko skonsternowana, po czym zaczęła wybierać wszystkie suplementy i antybiotyki, jakie mogły jej pomóc. Następnie dopisała do listy środek, przyspieszający rozchodzenie się tych substancji po organizmie i po chwili oczekiwania pobrała gotową ampułkę. Wyciągnąwszy z boku apteczki dosyć specyficzną strzykawkę, załadowała do niej mieszankę leków, wraz z niewielkim ładunkiem omni i mediżelu. Upewniwszy się parę razy, czy całe urządzenie działa jak trzeba, aktywowała na swoim omnikluczu odpowiednie oprogramowanie w tej resztce kombinezonu, jaką miała na sobie. Odczekawszy moment, przyłożyła dosyć mocno koniec strzykawki do jednej z żyłek na swojej ręce i nacisnęła spust, aktywujący igłę, która przebiła cienką warstwę kombinezonu i wstrzyknęła do jej organizmu całą dawkę leków. jednocześnie omni i medi żel wypłynął z specjalnych otworków, uszczelniając i dezynfekując cały proces. Na koniec igła się wycofała, a miejsce przebicia zostało dokładnie załatane. Gdy wskaźnik na jej wizjerze wykazał ponowną szczelność warstwy ochronnej, Ananthe odłożyła przyrząd na miejsce i podeszła do kapsuły. Uśmiechnąwszy się lekko, aktywowała drugi, opóźniony o chwilę proces dekontaminacji i uchyliwszy ją, szybko wsunęła się do środka, zatrzaskując za sobą pokrywę. Ułożywszy się obok asari, obróciła lekko głowę, nadal skrytą w hełmie i uśmiechnęła się do niej ciepło, wyciągnąwszy w jej stronę rękę. Gdy ciche piknięcie oznajmiło zakończenie całego procesu i ponownie uwolnienie leków, quarianka westchnęła ciężko i na chwilę zamknęła oczy. Przodkowie… obym nic jej nie zrobiła...i nie umarła potem. Po tak optymistycznej modlitwie, włączyła omniklucz i włączyła jedną z dobrze ukrytych i obwarowanych wieloma zabezpieczeniami opcji. Po dłuższej chwili, jej kombinezon oklapł lekko, a na jego przedzie, od koniuszka brody, po łono pojawiła się długa, pionowa linia, która po chwili rozsunęła się lekko, odsłaniając fragment ciała dziewczyny. Jeśli asari również wyciągnęła do niej dłoń, albo nawet ją chwyciła to w tym momencie quarianka przysunie się do niej lekko i delikatnie naprowadzi jej rączkę, tak by ta mogła ściągnąć z niej kombinezon.. Ven będzie wtedy mogła nie tylko dotknąć jej skóry, ale i samej odkryć jaka naprawdę w dotyku i wizualnie ma być jej kochanka. Skóra o Ananthe, teraz o naprawdę delikatnie bladym, fiołkowym odcieniu, pozbawiona tej osłony wyda się jej naprawdę cienka, jakby wykonano ją z delikatnego papierku, przez który prześwitują lekko żyłki. Będzie jednak gładka i przyjemna w dotyku, poza miejscami w których znajdowały się blizny. Tam tkanka stanie się lekko zgrubiała i miejscami trochę śliska, lub chropowata. Jeśli asari dotknie jej piersi, lub okolic serca bez trudu wyczuje przyspieszone tętno partnerki. Palce jej dłoni i stóp są teraz lekko chłodnawe, jednak tułów, uda a w szczególności to co skryte jest chwilowo przed jej wzrokiem między nimi mogą wydać się jej wręcz rozpalone. Jednocześnie drugą ręką, najemniczka dotknie swojego wizjera, który teraz bez problemu ustąpi pod jej dotykiem i spadnie na jej dłoń, odsłaniając twarz. Choć szkiełko było prawie idealnie przepuszczalne, to dopiero teraz mała będzie mogła dokładnie dostrzec jej rysy. Wydadzą się jej one zarazem młodsze, jak i starsze. Teraz, gdy sie uśmiechała zniknęły z niej nieliczne zmarszczki, jednak Ven mogła dostrzec ich ślady. Widać było, że życie nie pieściło się z drobną quarianką. Oczy jednak zachowały wiele z młodzieńczej żywości, jaką sama przejawiała w swoich niebieskich klejnocikach. Teraz świeciły przyjemnym, lekko przytłumionym światłem. Idealnie srebrne okręgi, posiadały jedynie niewyraźną granicę oddzielającą tęczówkę, od źrenicy. Ta pierwsza po dłuższym przyglądaniu się mogła wydawać się lekko zabarwiona na fiołkowy kolor. Na czoło i uszy opadały krótkie, prawie czarno-granatowe włoski. W dotyku raczej przyjemne, wydawały się trochę pozlepiane chemikaliami. Sama quarianka zresztą dosyć mocno nimi pachnie, choć nie jest to nieprzyjemne. Po całym jej ciele wiły się miejscami ciemne, prawie idealnie czarne linie, najbardziej widoczne między brwiami, a linią włosów. W dotyku nie przypominały zbyt wielu rzeczy, choć nie szpeciły jej, ani nie były nie przyjemne. Ananthe była lekko spięta, czekając na reakcję dziewczyny. Jeśli ta nie będzie chciała nic zrobić, albo po prostu nie wyciągnie ręki, quarianka rozbierze się sama, układając kombinezon u swych stóp, a wizjer i sztywne elementy chowając w specjalnie na nie przygotowany schowek.
Po tym, jak Ananthe włączyła proces dekontaminacji, asari zrobiła minę małej dziewczynki, zaciekawionej wszystkim wokoło.
- Dziwne uczucie, jak przy wychodzeniu ze statku. - powiedziała, oczekując spokojnie, aż Ananthe zrobi wszystko, co musi, żeby zdjąć z siebie kombinezon.
Po dłuższej chwili quarianka ułożyła się na boku obok asari, która przyglądała się jej wielkimi, błękitnymi oczami. Z dziecięcą ciekawością obserwowała każdy jej ruch, kiedy wyłączała systemu kombinezonu, a ten po chwili opadł nieco, jakby spuszczono z niego powietrze i rozwarstwił się na przedzie. Jak Ananthe mogła przypuszczać, zainteresowanie Ven i podniecenie sytuacją sprawiły, że nie miała dużych oporów. Przysunęła się do niej nieco i złapała rękami za rozwarcie kombinezonu, a ponieważ nie widziała żadnych sprzeciwów ze strony towarzyszki, powoli go rozszerzała i ściągała z niej, patrząc na ujawniające się nagie, kobiece ciało z nieukrywanym podekscytowaniem.
Jednocześnie Ananthe zdjęła z twarzy swój wizjer, ukazując w pełni delikatne rysy swojej twarzy. To na niej skupiła się Ven, a dokładnie na srebrnych oczach, studiując je dokładnie. Przyglądała się ich kształtowi i kolorystyce, a także nieznacznym zmarszczkom wokół, które w jej odczuciu co prawda odbierały quariance wyraz młodzieńczości, ale jednocześnie dodawały pewnej tajemniczości i tym samym uroku, ponieważ można było zadawać sobie pytanie, co przeżyć musiał ktoś tak młody i piękny i co życie potrafi zrobić z delikatnymi stworzeniami. Wyciągnęła rękę przed siebie i przeczesała nią ciemnogranatowe, cienkie włosy dziewczyny od linii oczu po same końcówki.
- Słyszałaś kiedyś o zespoleniu?- spytała, choć oczekiwała raczej negatywnej reakcji ze strony Ananthe, ponieważ zespolenie mogło być pociągające i dawało doznania znacznie głębsze niż cokolwiek innego związanego z intymnym zbliżeniem, ale też wiązało się z pewnymi konsekwencjami. - Ja jestem jeszcze za młoda, żeby z tego coś było, ale to nie znaczy, że nie umiem z tego korzystać.
Quarianka uśmiechnęła się, lekko rozbawiona, gdy asari przeczesała palcami jej włosy. Lubiła jej dotyk na swojej skórze, i cieszyło ją poniekąd, że nie wystraszyła jej jeszcze, ani nie zraziła niczym. W końcu nie każdy lubił quarian, nie mówiąc już o tak intymnym zbliżeniu z nimi. Słysząc jednak jej pytanie spoważniała lekko. Choć słyszała już o nim, nigdy nie miała okazji go zaznać i będąc szczerym trochę się go obawiała. Mimo że tak intymna i czuła wieź była dla niej pociągająca, to konsekwencje… cóż, większość asari zaczynała się zespalać mogąc już wydać na świat potomstwo i niestety często się tym to kończyło. Sama nie do końca rozumiała celowość tego i znaczenie, jednak na jej rozumienie odpowiadało ono poniekąd ściągnięciu kombinezonu przez quarianina… choć mogła się mylić. Odetchnąwszy głębiej, wyciągnęła dłoń i pogładziła Ven po wypustkach na głowie, przypominających macki. Po chwili powiedziała spokojnie i cicho:
-Słyszałam o nim… i ufam Ci, choć nie będę do niczego zmuszać. To ma być przyjemne dla nas obojga i nie chciałabym w żaden sposób Ciebie zranić, Ven. -wypowiadając jej imię musnęła ją wierzchem dłoni po policzku.- Jeśli sądzisz że tego chcesz, po prostu to zrób, nie pytaj mnie o to, piękna. -dodała z nutką rozbawienia, po czym przesunęła się kawałek i pocałowała ją lekko w policzek.- W końcu… to chyba będzie coś nowego, dla nas obojga. -szepnęła cicho.
Ven zwęziła usta i popatrzyła na Ananthe niepewnie. Ta odpowiedź nie utwierdziła jej w przekonaniu, że quarianka tego chce i że asari powinna to zrobić. Mało prawdopodobne było to, że wywoła entuzjazm u dziewczyny, która z natury zdaje się być raczej zdystansowana do świata. Ostatecznie decyzja należała do niej.
- To będzie coś bardzo intymnego. - wyszeptała poważnie, opuszczając nieco powieki. Widać było, że coś takiego jak połączenie wiele znaczyło dla rasy asari, tyle, co dla Ananthe zdjęcie grubych osłon kombinezonu. - Jeśli się boisz, to może lepiej nie.
Ananthe spojrzała na nią z nutą troski w oczach. Sama nie wiedziała co powiedzieć, a jak widać życie nie zamierzało jej tego nijak ułatwiać. Mogła tylko polegać na swoim instynkcie, albo milczeć… niestety nie wiedziała nawet co byłoby gorsze w tym momencie.
- Ja… przepraszam, jeśli robię coś źle.-powiedziała niepewnie- Jestem tylko quarianką, a dla nas… -wyraźnie ją to peszyło, ale ciągnęła po chwili cicho-... dla nas najbardziej intymne, co znamy jest to co teraz zrobiłam. I jedyne o kogo się boję, jesteś teraz ty.- uśmiechnęła się trochę gorzko- Mnie nic nie będzie, a w każdym razie nikt się tym nie zmartwi. Już bardzo wiele dla mnie znaczy to co robimy, a jeśli chcesz to pogłębić, to… -odetchnęła głęboko, jakby na chwilę zabrakło jej słów- Masz moją akceptację, niezależnie jaką decyzję podejmiesz.
Ven znowu spojrzała na quariankę niepewnie, ale tym razem jej słowa wydały jej się znacznie sensowniejsze. Nie znała tej rasy zbyt dobrze, a właściwie wcale, ale potrafiła sobie wyobrazić to, że zamknięcie się w stacji medycznej stwarzało pewne zagrożenie, a jednak Ananthe nie wycofała się. Kiedy quarianka spojrzała Ven w oczy, zauważyła, jak te widocznie ciemnieją, jakby ktoś wylewał na nie czarną smołę, a jednocześnie świeciły się, przypominając gwiaździstą noc.
- Zamknij oczy. - wyszeptała, a aura, jaka ją otoczyła była już na odległość odczuwalna, jak delikatnie mrowienie, jakby energia biotyczna smagała ciało quarianki, wywołując tym lekki strach. - Możesz przez chwilę poczuć się dziwnie. - dodała, czekając, aż Ananthe zamknie oczy.
Ven powiodła najpierw ręką po twarzy quarianki, ciągnąc ją po policzku na szyję po ramię i jak wcześniej asari robiła dokładnie to samo w masażu, tak teraz dotyk ten wywoływał nieodparte fale, wyczuwalne z taką siłą, że nic więcej już nie liczyło sie poza tym, co właśnie się działo, a gorące, paraliżujące fale rozkoszy przechodziły od miejsca dotyku przez całe jej ciało po jakieś nieokreślone pole w okolicy podbrzusza, gdzie przeradzało się w wszechogarniające poczucie zadowolenia. A to był dopiero początek. Z każdym kolejnym ruchem qiarianka nie mogła już nad sobą panować i musiała dawać wyraz swoim doznaniom. Wtedy Ven musnęła wargami jej usta, a ręką zjechała niżej do piersi Ananthe, która odnosiła wrażenie, że wszystko to działo się tylko po to, żeby poddała się całkiem i pozwoliła kochance na złączenie się niewidzialną siatką nerwową. Trudno było bronić się przed tym, bo przyjemność odbierała jej rozum, ale też podświadomie wiedziała, że jeśli na to pozwoli, to, co odczuje, będzie jak najlepszy i najsilniejszy narkotyk, jakiego próbowała. A Ven nie pozwalała Ananthe na chwilę odsapnięcia, wręcz przeciwnie, stawała się w pocałunkach coraz odważniejsza, a nawet władcza. Jedną ręką gładziła i ściskała krągłości kochanki natrętnie, a drugą zmierzała niżej po brzuchu aż przez meszek do ostatniego miejsca, które kulącą się z rozkoszy i jęczącą z cicha quariankę chroniło przed tym, co miało nastąpić, a kiedy wreszcie dotarła tam przesuwając palcami po całej długości najwrażliwszego punktu, prowadziła dłoń dalej. Ananthe wyprężyła się, doznając dziesię… sto, nawet tysiąc razy mocniejszej ekstazy niż kiedykolwiek i z kimkolwiek wcześniej, jednocześnie gdzieś podświadomie czując obecność w swym ciele innej świadomości, delikatnej, młodej dziewczyny i gdyby tylko obie chciały, mogłaby dowiedzieć się o sobie wszystkiego.
Początkowo quarianka z wyraźną fascynacją i lekkim niepokojem spoglądała w ciemniejące oczy kochanki. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego, a sam widok był niesamowity i dla niej niezwykły; jakby nagle ktoś zamknął miniaturowy wszechświat w oczach dziewczyny. Choć słyszała jej głos, nie mogła się prawie oderwać od tych dwóch, czarnych okręgów. Czuła się jakby ją przyciągały i hipnotyzowały…. stanowiły obietnicę; zapowiedź czegoś. Jednocześnie jednak czuła na swoim ciele delikatne, acz bardzo dziwne i nietypowe mrowienie. Nie potrafiła go określić, jednak instynktownie wyczuwała że jego źródłem jest Ven. W końcu jednak zmusiła się do zamknięcia oczu, a na jej ustach zagościł delikatny, niepewny uśmiech.
Nic nie przygotowało jej jednak na to, co po chwili poczuła. Całe jej jestestwo, świadomość i wola skupiły się w miejscu, gdzie dotykała ją asari. Świat, jej ciało, wrażenia i myśli… wszystko przestało się liczyć oprócz tego. Miała wrażenie jakby nie mogła istnieć bez tego dotyku, jakby każda sekunda pozbawiona go była największą stratą w jej życiu. Jej kręgosłup wygiął się lekko, pod wpływem impulsów, które przebiegały go, gromadząc się w zagłębieniu między jej nogami. Niewielki kawałeczek jej ciała, pokryty delikatnymi włoskami reagował impulsami błogiego zadowolenia, rozchodzącymi się po wszystkich nerwach. Nie wiedziała nawet kiedy cicho jęknęła, by po chwili stracić nad tym zupełnie panowanie. Nie mogła się ruszyć, zrobić czegokolwiek i nawet nie chciała. Pozwalała zupełnie się zdominować, zatracając w doznaniach i tym co czyniła jej partnerka. Coraz wyraźniej czuła, każdy dotyk, muśnięcie… a gdy asari musnęła jej usta, Ananthe nie potrafiła się powstrzymać i pocałowała ją namiętnie. Czule i delikatnie wodziła językiem po jej ustach i podniebieniu, coraz bardziej tracąc resztki siebie. Pociągała ją ona, bardziej niż jakakolwiek inna istota, była dla niej każdym oddechem i myślą; wszystkim. Gdy poczuła, jak po jej ciele, od piersi sunie dłoń przestała mieć możliwość jakiejkolwiek świadomej reakcji. Gdy ta wreszcie dotarła do niewielkiego zagłębienia, by zagłębić się w nim i dotknąć najwrażliwszych punktów w jej ciele… Ananthe straciła kontakt z rzeczywistością. Nie zemdlała jednak, a wręcz przeciwnie; przeżywała nieopisaną ekstazę, której nie potrafiłaby wysłowić, ani nawet o niej pomyśleć. Każda jej komórka zdawała się rozpalonym do białości słońcem, gotowym zapaść się w ogniu, jaki ją ogarnął. Nagle wyczuła też w sobie drugą świadomość; młodą, delikatną i niewinną. Jej umysł, instynktownie przylgnął do niej, jednak zamiast brać, zaczął dawać, przekazując każde wrażenie, uczucie, emocje i pozytywną myśl jaką poznał w ciągu swego istnienia. Quarianka dosłownie oferowała i dawała siebie, nie żądając nic w zamian. Nie pragnęła już niczego innego i nie potrafiła nawet myśleć w tym momencie.
W momencie połączenia, Ananthe wyczuła podświadomie pewne uczucia i wspomnienia Ven. Zdecydowanie zrozumiała, że dziewczyna ma nie więcej niż sto lat. Gdzieś w przebłyskach widziała sceny z jakiejś wyniszczonej planety, strach spowodowany wymianą ognia, jakąś ucieczką, ciepłe odczucia związane z grupą vorchy i życie w slumsach Omegi. To, co zdecydowanie przeważało, to zainteresowanie technologią i spore umiejętności w tej dziedzinie. Potem do quarianki dotarło już tylko pragnienie odcięcia się od tego, co było i życia chwilą, a także poszukiwanie bezpieczeństwa, którego nie zaznała wcześniej.
Wszystko to dotarło do Ananthe, więc mogła tylko przypuszczać, jak wiele Ven dowiedziała się o niej samej w tym ułamku sekund, kiedy dokonało się połączenie.
Ven opadła zmęczona na łóżku obok. Zwinęła się w kulkę, wzdychając zadowolona. Po chwili rozciągnęła się wyciągając ręce i nogi. Dopiero po tym popatrzyła z uśmiechem na quariankę. Przewróciła sie na bok i przysunęła bliżej, żeby móc objąć quariankę rękami. Chciała czuć ją przy sobie tak długo, jak to będzie możliwe, bo wiedziała, że potem Ananthe znowu załozy swój kombinezon. położyła nogę na jej biodrze i wtulona w nią przymknęła oczy.
- Nie martw się. - powiedziała nagle i sennie - Wszystkiego się dowiemy o twoim tacie. - ciągnęła - I nie bój się, ja sobie sama daję świetnie radę. I nie jestem taka niewinna jak myślisz.
Umysł quarianki wchłonął w siebie uczucia i wspomnienia Ven, otulając je niczym najcenniejszy skarb. Choć niewyraźne i delikatne niczym senne majaki, zapadły w jej pamięć. Nawet tak niewiele wiedząc o niej, poczuła nieskrywaną sympatię, a w tym momencie wręcz przebłysk głębszego i mocniejszego uczucia, jakim była wczesna, zakochana i lekko szalona miłość. Wszystko to jednak było równie instynktownie i nieokreślone jak całe to zbliżenie, tak że później sama nie do końca potrafiłaby to opisać. Nim jednak połączenie się zakończyło, przerywając nić poznania, Ven mogła odczuć że opiekuńcze i nieśmiałe słowa quarianki były szczere, od samego początku. Ananthe naprawdę była gotowa jej pomóc i zapewnić bezpieczeństwo, choć sama nie koniecznie wiedziała jak. Gdy nagle wszystko sie skończyło, drobna najemniczka opadła wyczerpana na dosyć twardą wyściółkę, pokrywającą spód kapsuły. Zwinąwszy się w bliźniaczą do niebieskoskórej kulkę, jeszcze przez krótką chwilę oddychała szybko i pojękiwała wyraźnie zadowolona, gdy ostatnie wspomnienia i zabłąkane wrażenia opuszczały jej ciało. Po chwili rozciągnęła się lekko i poczuła na swoich plecach dotyk ciepłego ciała dziewczyny. Uśmiechnąwszy się błogo, wtuliła się w nią, chcąc wykorzystać ostatnie chwile poza kombinezonem. Podzielała w tym momencie pragnienie Ven, by być jak najbliżej siebie. Jedną rękę położyła na boku i biodrze asari, gładząc ją delikatnie koniuszkami palców. Drugą zaś objęła jej dłoń, którą ta ją przytuliła. Powieki ciążyły jej już wyraźnie, a z ciała wyparowały ostatnie opary alkoholu, który napędzał ją przez dłuższy czas. Słysząc głos kochanki, odszepnęła ciepło i spokojnie:
-Ty też już się nie bój… nie pozwolę by coś Ci zagroziło… naprawdę postaram się żebyś była bezpieczna… jeśli chcesz możesz u mnie zostać… też zajmuję się techniką, a ty masz wyjątkowy talent. Jeśli tylko chcesz… -wyszeptała, gładząc ją lekko, jakby pod urwanym zdaniem kryło się cokolwiek, o co poprosiłaby ją w tym momencie asari. Po chwili niezależnie czy otrzymała odpowiedź, quarianka zamknęła oczy i zasnęła z błogim uśmiechem. Po raz pierwszy od wielu miesięcy czuła się spokojna i bezpieczna, a nocnej ciszy nie przerywały jej krzyki.
Ananthe mówiła bardziej do siebie niż asari, która grana jej ciepłem zamknęła oczy i wtulała głowę w jej ciało. Oczekiwała odpowiedzi, ale zauważyła, że oddech nastolatki stał się głębszy i równomierny, co znaczyło, że spała. Trudno stwierdzić, czy słyszała ostatnie wyznanie quarianki, ale z pewnością było jej dobrze.
Jeśli piszesz do mnie, używaj rodzaju męskiego, jeśli do Ananthe, rodzaju żeńskiego.
Theme postaci