Irene
Mężczyzna pokręcił głową ze śmiechem, choć potrzebował chwili, by jego myśli powędrowały po odpowiednim torze. Może tylko o kwazarze słyszał, albo nawet i nie - nie wiadomo jak było na Eden Prime. Mógl być jednym z tych mieszkańców kompletnie oderwanych od przyziemnych rozrywek czy kasyn, z wymyślnymi grami pochodzącymi z innych zakątków galaktyki, niż ten, na którym mieszkał.
-
Nigdy nie byłem na Nevos - przyznał z żalem. Istniała szansa, że nie był poza Eden Prime nigdzie, ale i tak mówił w taki sposób, jakby w jego galaktycznych wojażach akurat nie był w stanie wylądować na tej jednej planecie. -
Ładnie tam jest?
Pora śniadaniowa powoli się kończyła. Nieliczni, którzy znajdowali się w restauracji, z wolna kierowali się do wyjścia, wraz z nimi. Na zewnątrz dzień wciąż był ciepły - nie minęła nawet pełna godzina, nim Irene opuściła swój hotel. Park nie zmienił się zbyt wiele, z tym, ze pracownicy poprzedniej zmiany zniknęli już dawno, a zamiast tego pojawiło się więcej spacerujących.
-
Zadzwoń, jeśli wpadniesz. Będę tam po swojej zmianie - polecił jej, puszczając przy tym oko. Jego omni-klucz aktywował się gdy przesłał swój komunikator do niej, na wszelki wypadek - jakby jeszcze go jakimś cudem nie miała zapisanego.
Na dość luźnej i niezobowiązującej dyskusji upłynęło im niecałe dziesięć minut spaceru, aż dotarli z powrotem do budynku urzędu. W lobby siedząca za ladą recepcjonistka leniwie uniosła na nich swój wzrok. Nie wyglądała na zadowoloną.
-
Gwen! Pewnie już poznałaś Yvette - uśmiechnął się promiennie, patrząc na sekretarkę, która również się rozchmurzyła, choć z pewnością nie spowodowały tego słowa mężczyzny. -
Będzie z nami pracować, w dziale te-- ej! Uważaj! - warknięcie urwało jego zdanie w połowie, gdy potrącony został przez pośpiesznie wychodzącą kobietę. Długowłosa blondynka zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem, niemal odtrącając jeszcze dalej. Jej spojrzenie na moment spotkało się z wzrokiem Irene. Rudowłosa bez problemu ją rozpoznała. Gdy przechodziła obok, poła jej marynarki wygięły się, odsłaniając kaburę z pistoletem.
-
Kim jest ta kobieta? - skrzywił się Philip, na co Gwen wzruszyła ramionami, odpowiadając: -
Przyszła do pana Helsinga.
Erich
O'Brien zaśmiał się rubasznie słysząc słowa Shawa, kiwając przy tym głową jakby gorliwie się z nim zgadzał. Uniósł szklankę i opróżnił ją jednym łykiem. Jedyną osobą zwracającą przynajmniej widocznie uwagę na to, która to była z kolei, był barman odpowiedzialny za dolewanie kolejnych porcji. Możliwe, że z troskliwości, lub zwyczajnego profesjonalizmu - musiał wiedzieć ile powinien wpisać na rachunku na koniec wieczoru.
Joe zachłysnął się, jakby musiał z trudem powstrzymać się przed odpowiedzeniem na sugestię Ericha jakimś sprośnym żartem. Odwrócił się i otworzył jedną z szafek, by wyciągnąć z nich czosnkowe, solone paluszki, koloru zbliżonego do mąki, z której, między innymi, musiały być zrobione.
-
Uważaj, bo moja lubi tu czasem przychodzić - odparł, rozluźniając się dość szybko. Jak gdyby nigdy nic sięgnął do pokaźnego opakowania paluszków, jakby wyjęte zostały dla wszystkich, a nie tylko dla Ericha. Koniec końców, raczej wątpliwe, by był w stanie sam tyle ich zjeść nim nie zachce mu się od ich smaku rzygać. -
Anal - zakwiczał, zginając się w pół ze śmiechu. Nawet barman się uśmiechnął, opierając tyłem o blat za sobą, na wprost mając klientów.
-
Stephen. Dla znajomych Steve. Dla ciebie może też, Alan - wyciągnął rękę do przodu, by przywitać się z mężczyzną obok. Miał twardy uścisk, czego ciężko było się dziwić, patrząc na mężczyznę.
Z kieszeni kurtki wyjął pomiętego papierosa wątpliwej jakości.
-
Tutejsze piwo, które nie wyszło. Znaczy wyszło, ale za mocne - wypowiedział stłumionym głosem, przez papierosa w ustach. -
Paskudne. Sam Joe robił i sam Joe przyzna.
Barman uniósł ręce do góry w geście poddania się. Nawet oferując lokalne wyroby Erichowi nakreślił, co o nich myśli i najwyraźniej to, że wyszły spod jego ręki, wcale nie sprawiały, że patrzył na nie przyjaźniejszym okiem.
-
Drugą jest robota. Wygadasz się, napijesz się, to wracasz do domu jak aniołek - skinął na mężczyznę za ladą, by również Erichowi nalał domowego piwa - blondyn nie musiał wyrażać chęci.
Blondynka wychodzi od Helsinga. Idę za nią.
-
Baba czy interesy? - zagadnął O'Brien, gdy tylko Erich sprawdził wiadomość, która nadeszła od Sayuri.