Heather
Skaner niczego nie wykazał, ale można było się tego spodziewać. Przykrywka Heather była dopracowana idealnie, nikt niczego nie podejrzewał, a jakkolwiek specyficzny nie był szef tutejszej ochrony, to nielegalne podglądanie swoich pracowników byłoby... cóż, nielegalne. I trochę niepokojące. Wszycie torebki w materac od spodu również było możliwe, chociaż może niepotrzebne. Kolonia była spokojnym miejscem - przynajmniej teraz, bo swoje zdążyła już przejść jakiś czas temu - nikt się nikomu nie włamywał do domów, w końcu wszyscy się znali, a od przybyszów zbierali broń przy samym wejściu. Kody udostępnione przez właściciela Heather mogła w każdej chwili zmienić na swoje, łatwiejsze do zapamiętania dla niej czy też trudniejsze do złamania przez ewentualnych włamywaczy.
Kontakt do Quina miała w pamięci omni-klucza i wkrótce mężczyzna odebrał połączenie. Widoczne na holowyświetlaczu popiersie nie było już odziane w oficjalną czerń z symbolem ExoGeni, teraz Ogden miał na sobie białą koszulkę, mocno kontrastującą z czernią jego brody. Na widok Wade uśmiechnął się.
- Miejscowe rozrywki... - wolną ręką podrapał się w tył głowy, jakby zastanawiał się, czy coś powiedzieć, czy nie bardzo. Dopiero subtelna propozycja Heather wybudziła go z zamyślenia. Jego uśmiech poszerzył się chyba o kolejne dziesięć centymetrów w każdą stronę. - Oczywiście, proszę mi dać piętnaście minut i wpadnę po panią. Który moduł pani wynajęła...?
Może miał te informacje ale ich nie pamiętał, a może po prostu nie interesowało go prywatne życie swoich pracowników. To znaczy, tych mniej atrakcyjnych niż Wade. Dopóki wykonywali swoją robotę, jego nie interesowało czy śpią w hotelu, w mieszkaniu, czy na schodach. Skinął głową w geście tymczasowego pożegnania i rozłączył się.
Minęło trochę ponad wspomniane piętnaście minut, ale w końcu rozległo się głośne pukanie w drzwi. Kiedy Heather je otworzyła, jej oczom ukazał się - oczywiście - Ogden, ale w cywilnym stroju. Prostych, ciemnych spodniach i nieco startej kurtce, zarzuconej na białą koszulkę. Nie był uzbrojony. Z rękami wsuniętymi w kieszenie spodni stał tylko i uśmiechał się z zadowoleniem.
- Pani Caldera - pokręcił głową. - Aż szkoda, że musi pani pracować w pancerzu - nieczęsto na Feros spotykało się takie kobiety jak ona i powinna zdawać sobie z tego sprawę. Większość była spracowana, niezmiennie ubrana w obszerne kombinezony. Dłuższe przebywanie z kolonistami każdego w końcu przeciągało na ich stronę. Zmęczenie i średnio przyjemny klimat planety też dawał się we znaki. Mało która bawiła się w makijaże, a nawet jeśli, to po jakimś czasie przestawała. To nie była Cytadela, nie tylko w kontekście jaki poruszył wcześniej Ogden. Trudno było się więc dziwić temu uśmiechowi, chociaż Quin chyba mimo wszystko starał się względny profesjonalizm zachować, chociażby pozostając przy formie grzecznościowej. - Nie znajdzie pani tu takich rozrywek, jakich zapewne pani szuka. Oficjalnie nie mamy żadnej knajpy, czy innego klubu. Ani kina, ani... nie wiem... kawiarni. Można posiedzieć w ogrodzie, ale mam lepszą propozycję - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, który w jego wykonaniu koło szeptu nawet nie stał. - Jest tu przyjemne miejsce, nie do końca oficjalne, ale przydaje się na gorsze dni. Jack sprowadza... Jack Ericson, sprowadza napoje procentowe, a z bardziej wymagającymi dzieli się tymi własnej roboty. Wie pani, pani Caldera, jakoś trzeba sobie radzić, jesteśmy tylko ludźmi - błysnął zębami. - Całkiem przyjemne miejsce. Można posiedzieć w spokoju... Także, hmm - nie wiedząc najwyraźniej, czy powinien jej podać ramię, czy nie, zdecydował się w końcu na to drugie i tylko skinął głową w stronę czterech spiętych ze sobą modułów po drugiej stronie części mieszkalnej, nie odznaczających się niczym nadzwyczajnym.
Wyświetl wiadomość pozafabularną