Nie dość, że nie urodziła się na statku lub kolonii, to Irene wciąż była młoda. Przeżyła znacznie więcej niż przeciętne, byłe studentki w swoim wieku i prawdopodobnie i tak miała więcej do czynienia z obcymi niż ktokolwiek, kogo znała ze szkoły, lub rodzinnej miejscowości. Khouri jednak ze swoim doświadczeniem w wojsku po kosmosie latał od lat, więc z początku nie pomyślał nawet, że Dubois miała mniej okazji do poznania kogokolwiek.
Tak czy inaczej, z jej filozofią nieprzywiązywania się do losowo poznanych ludzi, nawet pomimo jej uwielbienia do klubów Nos Astry lub Omegi i tego, jak przesiąknięte obcymi kulturami były to miejsca, nie miała wielu szans na nawiązanie nowych znajomości.
Blasto nieco to jej przybliżał. Połączenie Ziemskiej kultury i vidu tworzonego w większości przez nie-ludzi było niekiedy śmieszne, a sytuacje absurdalne, ale na tym polegał urok filmów tego typu. Nie dało się odmówić im ich relaksacyjnych właściwości i choć mężczyzna siedzący obok niej non stop kręcił lekko głową, na twarzy miał rozbawienie. Choćby trochę pomogło mu to oderwać jego myśli od tego, co czekało ich następnego dnia, od zmęczenia, które teraz przepełniało jego ciało i utrudniało poruszanie się.
- Dla większości z nich to my jesteśmy dziwni - uśmiechnął się lekko, gdy wspomniała specyficzne zachowanie drella, porównując jego fascynację ludzką kulturą do tej, którą przejawiał Viyo. - Kompletnie od siebie różni, podzieleni na państwa, wiary i ideologie.
Galaktyka była różnorodna, ale mało było tak niepokojących podziałów jak te, które występowały u ludzi. Z ich perspektywy, nowych na tej arenie, wszystko inne było dziwaczne i obce, ale to działało w dwie strony.
Im dalej leciał vid, tym mocniej zarysowywał się w nim wątek fabularny, nie pozostawiając miejsca na żartobliwe, niemające sensu wstawki i śmieszne cytaty, które chyba miały być ludzkiego pochodzenia, ale żadne z nich nigdy wcześniej ich nie słyszało. Khouri oglądał resztę już spokojniej, gładząc dłonią bezwiednie jej ramię lub włosy, ale oszczędzając sobie już komentarzy gdy po raz kolejny Blasto spadł na ziemię, albo gdy przez kilka scen utrzymywano scenerię podwodną, pokazując jego niesamowitą zwinność. Mężczyzna otworzył już usta, ale albo odebrało mu mowę, albo zrezygnował z mówienia czegokolwiek.
Po intensywnym, trzecim akcie, przyszła pora na tradycyjne święta, przyjemną atmosferę i spełnionego swoim sukcesem Blasto, obserwującego z okna promu przykryte białym puchem domy, ich zapalone światła i roześmianych ludzi widocznych przez okna, jakby był świętym Mikołajem, zostawiającym za sobą najważniejszy prezent na świecie - zapobiegnięcie unicestwienia Nowego Jorku przez sektę, która poszukiwała posiadane przez niego części jakiegoś artefaktu, napędzanego niszczycielską siłą pierwiastka zero.
- Od razu czuję ten świąteczny klimat - parsknął śmiechem, ale pomimo jego żartu, wyglądał na nieco bardziej odprężonego teraz, po dwóch godzinach w wygodnej kanapie z niewymagającym videm na ekranie, niż wcześniej. - Teraz potrzebujemy tylko choinki z wodorostów, menory z ukrytymi w świecach ostrzami, prezentów z bombami w środku i ze dwa małe kotki - dodał, wymieniając specyficznie zinterpretowane, religijne symbole, przeniesione na scenerię fantasy thrillera.